Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

– Ale przecie nas jakoś zawczasu obaczyl pan Chwalibóg i ojca poznał, jakoż nie tylko sam zaczął wiać chustką ku nam, ale też i syna wysłał, który nas przybiegł powitać. Młokosik to był jeszcze, Kazimierz mu było na imię i był prawie na równi ze mną, tylko mniejszy cokolwiek. Ale złote serce i fantazja niczego; zabraliśmy zaraz czułą przyjaźń ze sobą i przez lat kilka kolegowaliśmy razem w konfederacji. Ożenił się potem gdzieś na Podolu, a dziś i nie wiem, co się z nim dzieje. Otóż więc kasztelanic zbliżył się do nas i eksplikując ojca, że dla podagry sam powstać nie może, witał nas w jego imieniu i z przystojną atencją prowadził zaraz w ganek. A tu już woła do ojca kasztelan: – Otóż to mi gość upragniony! kolega! Gdańszczanin! hej! a dajcie no mi kielicha! a to syn twój, panie Marcinie? jest pociecha dla siebie, jest co i ludziom pokazać. A będzie prawie rówieśny mojemu. Niechże tedy da Pan Bóg, aby w takiej przyjaźni żyli ze sobą, jak i ich ojcowie! To mówiąc, wypił zaraz kielich do mego ojca i wlał w niego drugi, a tuż zaraz i trzeci, przy czym też i mnie nie minęła kolej i podpiliśmy z Kazimierzem na fantazję cokolwiek. Tedy ojciec został przy kasztelanie, a my szliśmy do dam. Pani kasztelanowa, nie ma co mówić, zacna bardzo matrona, jeno trochę ułomna, przyjęła mnie uprzejmie i bardzo chwaliła pobożność naszą, żeśmy to dopiero teraz powracali z odpustu. Przymówiła się też do nas i panna, ależ to panna, bodaj czym widział gdzie urodziwszą. Bo to wzrostem jakby młoda sosenka, włosy ciemne, a oczy jasne jak błękit. Kiedy co przemówiła, człowiek aż się rozpływał i żebym się był zaraz nie dowiedział, jak to tam było, to kto wie, co by się stało i ze mną? Ale już tam za jej krzesłem stał i wtedy kawaler, który, jak widać, był jej zapisany od Boga. Stał i szeptał jej coś ustawicznie do ucha i widać było, że panna wcale go mile słuchała. Spojrzę tedy, ba! nie kawaler, ale prawie persona. Nieosobliwie słuszny, ale też i niemały, wąs i czupryna od ciemnej gwiazdy, a już na nim ledwie nie sam aksamit i złoto. A zdało mi się tak, jakbym go kiedyś gdzieś widział. Mrugnę tedy na Kazimierza, aby mnie z nim zapoznał, a on na to: – Alboż to się panowie między sobą nie znacie? wszakże Sanoczanie obadwa. To pan Rudnicki z Jaćmierza, podkomorzyc krakowski. Toż i jemu moje powiedział nazwisko. A on mnie zaraz w ramiona: – Panie bracie i jak Pana Boga kocham żywego, tak bym był nigdy nie poznał! A toż to jeszcze niedawno żaczkiem ciebie widziałem u ojca! A teraz już i mnie przerósł o głowę. Ale jakżeż, toż to nie w konfederacji? – A waszmość? – rzekłem – wżdy i waszmości nic nie brakuje. – Ale ja byłem pod Rymanowem i trochę dalej, jenom się jeszcze na mały czas wrócił do domu. To mówiąc, rzucił okiem na pannę, a panna oczy ku ziemi. Tedy ja mówię tymczasem: 118 – O! i ja bym był tam pewnie, ale cóż? kiedy mi jeszcze nie wolno. – Czy pan skarbnik nie chce zezwolić? – A nie chce. – Poczekaj waść – rzecze mi Rudnicki – ja tobie wyrobię pozwolenie u ojca i pójdziem razem. Ale kiedy ja pójdę, to siła jeszcze zabiorę z sobą i bodajby nie wszystkich. To mówiąc, znowu rzucił okiem na pannę, a panna na to: – Bodajby tylko niektórzy nie przeczuli tego, że ich waszmość chcesz zabierać ze sobą, i właśnie dlatego nie przyjechali. – Ale przyjadą dziś, niezawodnie przyjadą – rzeki na to kasztelanic – mam ja już wiadomości, że nocowali w Samborze. Widzę ja tedy, że tu jakieś tajemnice wieszają się między panną i podkomorzycem krakowskim, więc pomówiwszy jeszcze słów kilka, wziąłem zaraz Kazimierza pod ramię i odprowadziłem na stronę. Poszliśmy tedy niby przypatrzyć się harcom, ale kiedyśmy się już oddalili od dam, rzeknę ja do niego, jak to pomiędzy młodymi niewiele potrzeba do konfidencji: – Panie bracie! cóż to jest takiego? Już na pierwszy rzut oka nie może to być tajno nikomu, że podkomorzyc się ma dobrze do imć panny kasztelanki, ale też widać zarazem, że w tej imprezie coś mu stoi na drodze. Rad bym tedy wiedzieć, co wy o tym myślicie, bo kiedy by była wasza wola po temu, dobrze by poczciwemu człowiekowi dopomóc