Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Dlatego okazywał przesadny entuzjazm i śmiał się pobłażliwie, wskazując tłumny orszak chorych. – Proszę spojrzeć! Czy nie przedstawiają się znacznie lepiej? Wielu z nich nie wygląda na uzdrowionych, ale, proszę mi wierzyć, uwozi w sobie ziarno uzdrowienia!... Ach, ci zacni ludzie czynią więcej niż my wszyscy ku chwale Matki Bożej z Lourdes. Ale musiał zamilknąć. Mijała ich właśnie pani Dieulafay w swej wybitej jedwabiem skrzyni. Złożono ją przed drzwiami wagonu pierwszej klasy, gdzie już pokojówka układała bagaże. Wszystkich brała litość, bo nieszczęsna kobieta nie zdawała się obudzona ze swego unicestwienia przez te trzy dni pobytu w Lourdes. Taką, jak wyładowano ją wśród przepychów w dzień przybycia, mieli ją teraz pielęgniarze załadować, ubraną w koronki, strojną w klejnoty, z martwą i tępą twarzą mumii, której ciało topiło się; wydawało się nawet, że jeszcze bardziej się skurczyła, że odniesiono ją tu pomniejszoną, coraz bardziej malejącą do rozmiarów dziecka, na skutek choroby, która zniszczyła najpierw jej kości, a teraz rozpuszczała miękki łachman mięśni. Mąż i siostra, którzy nie doznali pociechy, z oczyma zaczerwienionymi, złamani utratą ostatniej nadziei, szli za nią z księdzem Judaine, jak towarzyszy się zwłokom niesionym na cmentarz. – Nie, nie, za chwilę – rzekł ksiądz do tragarzy, nie pozwalając im wejść do wagonu. – Jeszcze czas ją tam ładować. Niech przynajmniej do ostatniej chwili poi się słodyczą tego pięknego nieba! – Zobaczywszy w pobliżu Piotra, odprowadził go parę kroków na bok i rzekł głosem łamiącym się z żalu: – Jestem zrozpaczony... Jeszcze dziś rano miałem nadzieję. Kazałem zanieść ją do Groty, odprawiłem mszę na jej intencję i wróciłem, aby modlić się do godziny jedenastej. I nic! Najświętsza Panna nie wysłuchała mnie... Ja, uzdrowiony przez nią, ja, biedny, stary, niepotrzebny człowiek, nie zdołałem wyprosić u niej uzdrowienia tej kobiety tak pięknej, młodej, bogatej, której życie powinno by być stałym świętem!... Oczywiście, Najświętsza Panna sama wie najlepiej, co ma czynić, i ja korzę się, błogosławię jej imię. Ale doprawdy duszę mam pełną strasznego smutku. Nie mówił wszystkiego, nie wyjawiał myśli, która dręczyła tego pełnego prostoty, zacnego, naiwnego człowieka, nie znającego, co to namiętność lub wątpienie. Mianowicie, że ci biedni płaczący ludzie, mąż, siostra, mieli za dużo milionów, że przywieźli zbyt piękne dary, że zbyt dużo pieniędzy ofiarowali w Bazylice. Cudu się nie kupuje, bogactwa świata tego szkodzą raczej w obliczu Boga. Na pewno Najświętsza Panna pozostała głucha na ich prośby, okazała serce zimne i surowe dlatego tylko, aby tym snadniej wysłuchać słabego głosu biedaków, którzy przyszli do niej z pustymi rękoma, bogaci tylko samą miłością, i których obficie darzyła łaską i gorącą miłością Bożej Matki. I ci biedni bogacze, nie wysłuchani, ta siostra, ten mąż, tak nieszczęśliwi przy żałosnym ciele, które stąd zabierali, sami czuli się pariasami w tłumie biedaków pocieszonych lub uzdrowionych, wydawali się zakłopotani swoim zbytkiem, usuwali się w cień zażenowani i skrępowani, ze wstydem widząc, że Matka Boska z Lourdes udzieliła pociechy żebrakom, a pozostała wzgardliwa, nie spojrzała nawet na piękną, ustosunkowaną damę, konającą wśród koronek. Piotrowi nagle przyszło na myśl, że mógł nie zauważyć, kiedy przyszli pan de Guersaint i Maria, i że może są oni już w wagonie. Wrócił tam, ale zobaczył, jak poprzednio, tylko swoją walizkę na ławeczce. Siostra Hiacynta i siostra Klara od Anio – łów zaczynały się instalować w oczekiwaniu na swoje chore; a ponieważ Gerard przywiózł właśnie na małym wózku pana Sabatier, Piotr pomógł go wnieść. Była to ciążka praca, przy której obaj się spocili. Były profesor, przygnębiony, ale bardzo spokojny i zrezygnowany, usadowił się natychmiast, biorąc znowu w posiadanie swój kąt. – Dziękuję panom... W końcu udało się nie najgorzej! Teraz pozostaje już tylko wyładować mnie stąd w Paryżu. Pani Sabatier owinęła mu nogi kocem, po czym wyszła na peron i stanęła przy otwartych drzwiach wagonu. Zaczęła rozmowę z Piotrem, lecz nagle przerwała sobie i rzekła: – O, proszę, pani Maze wraca na swoje miejsce..