Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Oddanie przyjacielowi przysługi było dlań celem życia. Rozmawiali niedaleko kotłowni przypatrując się pracy marynarzy. Wszyscy podśpiewywali, zadowoleni z wypoczynku w Kolombo. Cieszył ich również powrót do kraju. Obaj młodzieńcy przeszli korytarz podchodząc do windy. Benita z uśmiechem zasalutowała im, przykładając dwa palce do małej czapeczki boya. Jurek pozdrowił ją uprzejmie lecz zdawkowo. Od dancingu w Bombaju nie zmienił chłodnego tonu w odnoszeniu się do dziewczynki. Jego obojętny głos sprawiał jej za każdym razem dużą przykrość. Nino serdecznie potrząsnął dłonią Tity. Tego dnia nie widzieli się jeszcze. Obaj młodzieńcy wysiedli na najwyższym pokładzie, kierując swe kroki do kajuty Jerzego. Schylili głowy nad obliczeniami, wykresami i rysunkami. Jerzy objaśniał istotę ulepszenia, a Nino dorzucał swe trafne uwagi. Rozpaleni, dyskutowali coraz namiętniej, nie spostrzegając, że godziny biegną zawrotnym galopem, poganiając zapadający na morzu zmrok. Jurek przekręcił taster i zapalił światło. Nino spojrzał na zegarek. - Ooo! - zawołał zdumiony - już taka późna pora, a nie było jeszcze gongu na kolację. - Rzeczywiście! - ocknął się Jurek - cóż to dzisiaj tak wszystko jest spóźnione? - Zaczekajmy jeszcze chwilę - mówił Nino - to śmieszne, abyśmy pierwsi biegli do jadalni. Obaj młodzieńcy, pochłonięci swą pracą, nie słyszeli zupełnie tupotu nóg, uciekających z górnych pokładów. Okrzyki i nawoływania tłumił szum oceanu, płynący do kabiny okrągłym okienkiem. - Jestem wściekle głodny i nie myślę dłużej czekać - zirytował się Jurek. Wyszli na pokład. Morze było nad wyraz spokojne. Okręt sunął w upiornej ciszy wieczoru. - Cóż tak wszystkich zmiotło z pokładu? - wołał zdumiony NIno - zaledwie załoga snuje się z daleka. - Niesłychane! - wzruszył ramionami Jerzy - zupełnie jakby cyklon zwiał wszystkich z powierzchni statku. Śmiejąc się i drwiąc z własnego, nieprzyjemnego uczucia, weszli do jadalni. Sala była ciemna i pusta. - Do stu diabłów! - ryknął Jerzy - niczego nie rozumiem! - Zaświecili wielki żyrandol i usiedli przy stoliku. Na próżno dzwonili łyżeczkami w talerzyki. Ani jeden steward nie przybiegł na ich wołanie. - To wszystko jest z jakiegoś koszmarnego snu. Słuchaj, Nino. Może to pomyłka, a my jesteśmy zamiast na "Primaverze", na sławnym okręcie "Widmo", błądzącym po oceanach. Nino napełnił szklaneczkę czerwonym winem i jednym haustem wciągnął w siebie przyjemny napój. - Denerwuje mnie ta cisza, której nie mogę zrozumieć! - krzyczał Jerzy. On również napił się wina i wycisnął sok z pomarańczy do szklanki. - Wiesz, pójdźmy do windy. Może Benita powie nam, co to znaczy. Bo przecież nie uwierzę, że wszystko to okazało się jedynie splotem przypadków, niczym z sobą nie związanych. Wyszli z jadalni na opustoszały korytarz. Ani jednego pasażera! Gdzieś przepadła gromadka angielskich i holenderskich dzieci. Zginęła w niepojętym kręgu rodzina Valentinów. Rozpłynęli się znajomi z Kolombo. - Jurku! - wykrzyknął Nino - Benity nie ma na posterunku. - Piekielny nastrój! - zżymał się Brochwicz. Aż dreszcze przebiegły mu po czole. Dawno już nie czuł się tak dziwnie zdenerwowany. - Gdzie znowu zniknęła Tita? - biadał Nino nad niepojętą sprawą. Była przecież pora urzędowania młodego lift boya w szklanej klatce. Poniosło go nie wiadomo gdzie właśnie w takiej chwili. Nagle jakiś cień zamigotał żółtą twarzą obok nich. Przyskoczyli obaj do skradającego się trwożnie Chińczyka Li. Ten odskoczył jak oparzony i pomknął przed siebie stukając gołymi piętami w deski pokładu. Głuchy łomot jego bosych nóg sprawiał złowieszcze wrażenie. Jurek i Nino dopędzili chłopca, chwytając go za ręce. - Nie zbliżajcie się do mnie! Nie dotykajcie mnie! - ryczał Chińczyk i w bezsilnym szamotaniu wyrywał długie, chude ręce obu młodzieńcom. - Mów natychmiast, co to wszystko znaczy, albo rzucę cię w morze jak zdechłego szczura! - ryknął Jerzy, nie panując już zupełnie nad sobą. - Dokąd gnałeś? - zapytał łagodnie Nino w obawie, że Li ze strachu nie wydobędzie z siebie głosu. Chińczyk przysiadł na piętach i nerwowo zakołysał żółtą twarzą. Patrzył z żalem na rozlaną wodę, niesioną z takim trudem w garnuszku. - Biegłem do kapitana - wyszeptał wreszcie fioletowymi wargami w rdzawej twarzy. Jurkiem wstrząsnęło okrutne przeczucie. Miał ochotę krzyczeć, by zagłuszyć w sobie tę upiorną obawę. - Co się stało kapitanowi? - jęknął za jego plecami przestraszony Nino. - Kapitan zachorował na cholerę. Obaj młodzieńcy zadrżeli ze zgrozy. - Benita! - przemknęło im równocześnie przez spłoszoną myśl. - Wszyscy państwo z pierwszej klasy uciekli do nas pod pokład. Teraz tam prawdziwe piekło. Nikomu nie pozwalają iść na górę do kapitana. Kucharz nie chce dla niego gotować, nikt nie ośmieli się podać mu wody. - A czy ty nie wiesz przypadkiem, co się dzieje z windziarzem? - nie mógł powstrzymać się Jurek. - Mój biały przyjaciel nie odstępuje łoża kapitana. Skazał się na pewną śmierć. Lekarz zabronił mu tam przebywać, ale chłopiec wbrew jego rozkazowi pielęgnuje bez przerwy naszego komendanta