Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

.. - Dwie godziny! - ryknął Emerson, zagłuszając mnie. Policjant drgnął gwałtownie i zasalutował, uderzając boleśnie ręką o sztywne obramowanie hełmu, po czym oddalił się galopem. - Przykro mi, Emersonie - wymamrotałam. - Hmm... tak, czasami jesteś porywcza jak... Nefret, skończyłaś fotografowanie? - Nie, sir, niezupełnie. - Miała gołą głowę i policzki zaróżowione od gorąca, a na ustach szeroki, radosny uśmiech. - Selim wpadł do grobowca i powiedział, że pyta o ciebie policjant. Jesteś aresztowany? Albo ciocia Amelia? Stojąc za nią, tak blisko, że włosy z korony jej złotej głowy ocierały się o jego policzek, Ramzes powiedział cicho: - Stawiam na matkę. - Diabła tam, jeśli wiem, czego on chce - burknął Emerson. - Mógł być na tyle grzeczny, żeby to powiedzieć. Eskorta policji, rzeczywiście! Pewnie lepiej jednak, żebyśmy poszli. - My? - zdziwił się Ramzes. - Ty i ja. - Ale to musi dotyczyć wydarzeń w Chan tamtej nocy! - krzyknęła Nefret. - Zastanawiałam się, dlaczego policja już wcześniej nas nie przesłuchała. Wszyscy musimy iść. Naszym obowiązkiem jako dobrych obywateli jest pomaganie policji! Emerson spojrzał z nadzieją na syna. Ramzes wzruszył ramionami, potrząsnął głową i zapytał: - Co dokładnie twoim zdaniem powinniśmy im powiedzieć? - Ach... - Nefret podrapała się po brodzie, nieświadomie - a może właśnie świadomie - naśladując Emersona. - To dobre pytanie, mój chłopcze. Jestem przeciwna mówieniu policji o naszym spotkaniu z Farukiem. Oni są tacy niezdarni... - Na razie nie mieliśmy żadnego spotkania z Farukiem, o którym moglibyśmy mówić lub nie mówić - przerwał jej Emerson. - I to nie jest, moja droga, spotkanie dyskusyjne. Ja podejmę decyzję, kiedy usłyszę, co Russell ma do powiedzenia. Selim! Niech ludzie oczyszczają grobowiec jeszcze przez dwie godziny. Wiesz, na co uważać. Przestańcie natychmiast, jeśli... - Mój drogi, on wie, na co uważać - wtrąciłam. - Dlaczego ciągle mu to powtarzasz? - Do diabła! - krzyknął Emerson; i oddalił się, z gołą głową i bez marynarki. Przeszedł pewną odległość, zanim dotarło do mnie, że kieruje się do Mena House, gdzie zostawiliśmy konie. Nefret zaklęła głośno i pobiegła za nim. - Zapomniałaś o aparatach! - zawołał Ramzes. - Tyje przynieś. Do licha, on nie może mi uciec! Ramzes z zaciśniętymi ustami wszedł do komory grobowej i zaczął pakować aparaty. Wszechobecny żwir i pył były szkodliwe dla delikatnych mechanizmów; nie można było ich zostawiać bez przykrycia na dłużej, niż to było absolutnie konieczne. Zawahałam się tylko na chwilę i pobiegłam za nim. - Ona nie może pójść z nami - powiedział cicho, nie podnosząc wzroku. - Pan Russell specjalnie podkreślał, że mamy jej nie zabierać; ale wy obaj jesteście tak samo głupi. Przecież ona jest chirurgiem. Widuje straszliwe rany i przeprowadza operacje. - Widzę, że rozumujemy w podobny sposób... - Ramzes mocno naciągnął paski i zarzucił skrzynię z aparatami na ramię. - Jest jedno możliwe wyjaśnienie tego, że nie udało mu się z wami spotkać, ale nie zakładajmy najgorszego. - Jeśli spojrzeć na to, jak nam się wiodło do tej pory, trudno tego nie robić - rzucił Ramzes przez ramię, ruszając do wyjścia. Dogoniłam go truchtem. - Nie ma pośpiechu. Ojciec nie pojedzie bez nas. - Przepraszam - mruknął i zwolnił kroku. Po chwili zastanowienia zapytał: - Czy ty też jesteś zaproszona? - Nie wprost, ale... - Ale i tak idziesz. - Naturalnie. - Naturalnie... Wyruszyliśmy do Kairu, kiedy tylko się przebraliśmy. Russell czekał na nas w pobliżu recepcji budynku administracji - o ile pusty, zakurzony pokój wyposażony w dwa połamane krzesła i drewniany stół można określić mianem recepcji. Jego twarz wyrażała dezaprobatę, a na widok Nefret poczerwieniała. - Nie! - zaprotestował głośno. - Profesorze, powiedziałem panu... - Nie mógł mnie zatrzymać - odparła Nefret. Posłała mu urzekający uśmiech i podała małą, szczupłą dłoń w rękawiczce. - Nie będzie pan tak brutalny, żeby mnie wyprosić, prawda, sir? Tym razem jednak trafiła na równego sobie. Russell ujął jej dłoń, trzymał ją przez dwie sekundy, po czym się cofnął. - Będę, panno Forth. To, co profesor uzna za właściwe powtórzyć później pani i pani Emerson, to jego sprawa. Ale kwestie policyjne należą do mnie. Proszę usiąść. Jeden z pracowników przyniesie pani herbatę. Proszę do mojego biura, panowie. Z manuskryptu H - Poprosiłem tu panów - powiedział Russell głosem równie chłodnym i oficjalnym jak jego sposób bycia - ponieważ jeden z moich ludzi poinformował mnie, że poprzedniej nocy byliście obecni przy naszym nalocie na sklep Aslimiego. Widzieliście człowieka, którego ścigaliśmy? - Tak - przyznał Emerson. - Poszliście za nim, prawda? - Tak. I złapaliśmy go - dodał Emerson