Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Praca jest częściowo staylo-ryzowana pod kierunkiem wyszkolonych braci. Pełnoautomatyczna centrala telefoniczna wewnętrzna łączy wszystkie biura i warsztaty, a poza tym doskonale pomyślany system roznoszenia zapewnia szybkie przekazywanie poleceń i zawiadomień piśmiennych. Sądzę, że dyrektor jakiegokolwiek zakładu mógłby być zadowolony, gdyby miał u siebie podobną organizację. Ale o wartości tej organizacji, a poza tym, o czymś innym jeszcze, o czym przyjdzie nam pomówić, świadczą najlepiej jej wyniki, cyfry nakładu Rycerza. Podaję dane udzielone mi przez kierownictwo, za miesiąc sierpień: w roku 1922 drukowano 4 000 egzemplarzy, w 1929 - 117 000, we wrześniu bieżącego roku 702 000. Nieprzerwany, niemal geometryczny wzrost! Jeden tylko rok 1934 wykazuje spadek liczby abonentów, związany z cofnięciem szeregu 109 Polska abonamentów bezpłatnych, których Rycerz daje ogromną ilość. Dal się więc odczuć kryzys i tutaj; ale to słabe wahnięcie („nadrobione" zresztą natychmiast, bo już w grudniu tego samego roku) nic nie znaczy wobec nieprzerwanego, zadziwiającego istotnie wzrostu nakładu. Trzeba dodać, że w czerwcu br. osiedle przystąpiło do nowej, znacznie większej imprezy, mianowicie do wydawania Dziennika, który bije obecnie w dzień powszedni około 80 000, a w niedziele blisko 100000 egzemplarzy. Dodajmy nakład wieloarkuszowego Kalendarza (ostatni numer w 256 000 egzemplarzach, projekt na 1936: 650 000), a będziemy musieli przyznać, że organizacja pracy w Niepokalano-wie działa sprawnie i zadowalająco. Nie trzeba zapominać także, że równocześnie z pracą szły budowy, wykonywane przez tych samych braci, i że obciąża ich poza tym praca wokół utrzymania i ubrania z górą 200 „nieproduktywnych" mieszkańców Niepokalanowa, nowicjuszów i chłopców z małego seminarium. I pierwsze wrażenie znika bez śladu: pod osłoną grubej bezsty-lowości kryje się tutaj właśnie niezwykły, wielki styl, zakład przemysłowy, który nie tylko nie zawalił się pod uderzeniem kryzysu, ale jak gdyby go nie było, rozszerzył niesłychanie produkcję i rośnie niemal w oczach. Rycerz zyskuje ostatnio 5-10 000 abonentów miesięcznie, Mały Dziennik, zapoczątkowany tak niedawno, z górą 500 dziennie. „Kupimy za miesiąc pośpieszną prasę rotacyjną -mówi mi naczelny redaktor, młody księżyna o jasnych oczach i takim samym szarym habicie, jaki noszą braciszkowie - ale boję się, że nakład wzrośnie o ćwierć miliona przed styczniem, a oni do tego czasu nie zmontują". Wystarczy zresztą wsłuchać się w gorączkowe tempo życia osiedla, popatrzeć na nie kończące się stosy papieru wyrzucane bez przerwy przez maszyny, aby zdać sobie sprawę, że dzieje się tu coś niezwykłego. Ale aby zrozumieć, jak takie rzeczy są możliwe, trzeba spojrzeć na Niepokalanów pod trzecim, jeszcze wyższym kątem widzenia: trzeba poza pospolitością otoczenia i potęgą maszyn zobaczyć ludzi i przyjrzeć się owym zagadkowym braciszkom, którzy stworzyli 110 Polska i prowadzą to niezwykłe dzieło - znacznie bardziej jeszcze niezwykłe, jeśli się weźmie pod uwagę sposoby, jakich używają. Przechodząc do tej sprawy muszę przyznać, że spełniam mój obowiązek dziennikarski z ciężkim sercem. Główny kierownik Nie-pokalanowa, gwardian, o. Kolbe, popatrzył mi przy pierwszym widzeniu prosto w oczy spod swoich okularów i oświadczył, że nie życzy sobie wywiadu; powtórzył mi to potem parokrotnie z naciskiem. Zrozumiałem dobrze, że nie chodzi mu o szczegóły techniczne, z których słusznie zapewnię jest dumny, i że miał na myśli samo życie powierzonej mu gromady zakonników. „My nie chcemy, abyście robili około nas hałas". I po pobycie w Niepokalanowie rozumiem, że tego nie chce. Chodzi nie tylko o nierzucanie - proszę mi wybaczyć słowa ewangelii - pereł... Nie sądzę, by o. gwardian obawiał się pogardy moich czytelników dla jego ideału. Ale rzeczy, o których mam mówić, są zbyt intymne i delikatne, aby ktokolwiek chciał chętnie rzucać je przed cały świat. Jest i coś więcej: reguła, według której Niepokalanów żyje, i sama religia, której ta reguła jest wyrazem, zawiera jako jedno z podstawowych praw zasadę, żeby nie robić około swoich dobrych uczynków hałasu. Wiem to i doceniam szlachetną rezerwę twórców i pracowników Niepokalanowa. Ale skądinąd za długo powtarzano potwarze o zyskach, kapitałach, dorobkach i mnichach, którzy zgarniają pieniądze garściami do rękawa. Trzeba, aby Polska wiedziała, czym są i jak żyją ci, którzy dają jej Rycerza i Dziennik. Kiedy przyszedłem do Niepokalanowa, zaprowadzono mnie najpierw do ojca Maksymilina, przełożonego zakonnego, to jest człowieka, który ma w ręku wszystko (każdy zakonnik jest zobowiązany względem niego do zupełnego posłuszeństwa), a który równocześnie jest dyrektorem wydawnictwa największego w Polsce czasopisma i zarządcą dużego zakładu przemysłowego. Wchodzi się do jego biura, będącego zarazem sypialnią, po schodach sosnowych z nie malowanych desek. Samo biuro ma rozmiary, o ile się nie mylę, 4x4