Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Takie i tym podobne czynniki wpływają następnie na podjęcie kolejnej decyzji, u jakiego lekarza znów spróbować, nikomu jednak nie dają gwarancji, że po wizycie u niego doczeka się wkrótce spodziewanej poprawy. Wielu praktyków terapii niekonwencjonalnej to ludzie o opinii dziwaków, zaś tamci dwaj znachorzy należą do najbardziej chimerycznych postaci. Z punktu widzenia medycyny oficjalnej można im\ zarzucić absolutnie wszystko: od braku elementarnego wykształcenia, wyrażającego się nonszalancją w traktowaniu naukowych zdobyczy, aż po nieodpowiedzialny stosunek do rygorów systematycznej pracy. Aby usprawiedliwić 'swe lenistwo, lekarze ci uciekają się do różnych wybiegów; bywa, że w oczekiwaniu na powrót natchnienia (po wyczerpaniu magnetycznego fluidu —jak to się u nas barwnie nazywa) czy z powodu okresowej anemii bioenergetycznej albo po prostu wskutek kapryśnego widzimisię godzinami kręcą 64 się po okolicy bezproduktywnie, a potem tygodniami nie otwierają swoich gabinetów. Zapyta pan ze słusznym, oburzeniem, jak można dopuścić do takiego skandalu i dlaczego ordynator nie zmusza ich do sumienności w pełnieniu medycznej służby, a ja z kolei pana zapytam, dlaczego do niej nie zmusza na przykład nas: wszak oni też nie są profesjonalistami. Po wyczerpaniu środków zawodowej medycyny chorzy nie mają dużego wyboru i stąd ta ich wielka determinacja. Ale niech pan nie wnioskuje o wartości lekarza z długości kolejki do jego gabinetu! — Co się tyczy mechanizmu'powstawania popularności znachorów, to prawdopodobnie ma pani rację: nie znam tutejszego środowiska dostatecznie dobrze, by polemizować na ten mglisty temat. Lecz przecież pan Nguyen — siedząc tam stale za zamkniętymi drzwiami... — ...nie może nic wiedzieć o naszym istnieniu? — dokończyła celnie. — Sza! Oby nie dosłyszał tej przykrej uwagi, bo musiałby się zaraz poważnie obrazić! On miałby o nas nie wiedzieć? Jakże głęboko los przeżarł pana jadem neurotycznej niewiary we wszystko! Oczywiście, w odróżnieniu od szarlatanów lekarz mój (stwierdzam to na jego korzyść) nie przypisuje sobie zdolności jasnowidza ani telepaty.. Mimo to — choć przez drzwi nie może nikogo zobaczyć — stanie w nich natychmiast, kiedy tylko znajdzie ^czas, gdyż o każdej porze gotów jest udzielić nam pomocy. Do gabinetu nigdy nie pukam, aby mu rrie przeszkadzać w oryginalnej i pilnej pracy nad rozwiązaniem tajemnicy zaburzeń psychicznych. Przypadkowa wizyta mogłaby zakłócić tok jego analiz w jakimś przełomowym momencie. O swej „teorii bezpieczeństwa" wiele mi już mówił, akcentując stale, jak bardzo go ona pochłania. — Jeżeli dobrze zrozumiałem, pan Nguyen poświęca się głównie pracy naukowej, a chorych przyjmuje w przerwach między teoretycznymi rozważaniami. — A czy praktyka byłaby skuteczna bez jakiejkolwiek myśli przewodniej? Niech pan rozejrzy się wokół siebie i spróbuje zrozumieć cały ten galimatias. — Bardzo mnie cieszy, że nie uszedł on również i pani uwagi. Może przy pomocy tego terapeuty zdołam wreszcie nawiązać kontakt psychiczny przynajmniej z niektórymi pasażerami Arki i zdobyć autorytet wśród członków jej załogi. — Autorytet — powtórzyła w zamyśleniu. — Więc powodem pańskiej neurozy jest brak powszechnego uznania. Ciekawa jestem, skąd u pana tak silne pragnienie władzy. / — Wnioskuje pani z pozorów. Mój stan nie jest efektem daremnego dążenia do dominacji nad innymi, jak to pani błędnie usiłuje wytłumaczyć, lecz rezultatem zabójczego zderzenia radości i rozpaczy. Pierwsze - 65 uczucie wypływa z nadziei obudzonej w chwili znalezienia statku, drugie — z niemożności konstruktywnego porozumienia z ludźmi rujnującymi go na moich oczach. Jak się wydaje, do swego domu powróciłem po latach jedynie w tym celu, aby być świadkiem jego zagłady poprzedzonej aktami wymyślnej profanacji. Chce mi pani wmówić kompleks panowania nad morskim transportem wariatów, a ja — w chwili katastrofy Tomahawka — marzyłem jedynie o tym, by nie spotkać nikogo na opuszczonym niegdyś statku i spędzić na nim resztę życia w całkowitej samotności. Bo musi pani wiedzieć, że Arka — to moja własność prywatna