Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

– Nie, ormiańskiej. – Rozumiem – powiedział Wosnesenski. – A jak tam twoje życie uczuciowe na orbicie? Dimitr uśmiechnął się szeroko. – Niezłe, towarzyszu. Całkiem niezłe. Szczególnie kiedy ta niemiecka fizyczka czuje się znudzona pracą. – Diels? Blondynka? – Nauczyła mnie takich rzeczy o fizyce, o których nie miałem pojęcia. – Człowiek uczy się przez całe życie – zgodził się z nim Wosnesenski. – Nauka to szlachetna rzecz. Michaił zaczął się śmiać, ale poczuł przez to ból w piersiach. Skończyło się na ataku kaszlu. – Michaile Andriejewiczu, bardzo źle się czujecie? – To nic takiego. Mała niedyspozycja. – Chcesz wracać? – Nie! – zagrzmiał Wosnesenski. – Jedziemy dalej. Niezależnie od tego, co się stanie, jedziemy dalej. Minęło kilka godzin. Na chwilę zatrzymali łazik i zamienili się miejscami, żeby Wosnesenski mógł poprowadzić. Iwszenko jednak cały czas uważnie mu się przyglądał. Młodszy kosmonauta jakoś nie miał ochoty, aby jego starszy towarzysz zabił ich obu. – Po zmierzchu ty poprowadzisz – oznajmił Michaił, czując pot spływający mu po twarzy, po plecach, przylepiający tył kombinezonu do oparcia fotela. – Będziesz spał? – Postaram się. – Przepisy bezpieczeństwa zabraniają jazdy łazikiem, jeśli zmiennik nie jest całkiem przytomny i gotów do przejęcia kierownicy w razie nagłej potrzeby. A kierowanie nocą... – Doskonale znam przepisy – rzucił Wosnesenski. – Pomagałem je układać. To jest sytuacja awaryjna; trochę nagniemy regulamin. – Trochę – mruknął Iwszenko. Dźgając kolegę palcem w pierś, Michaił oznajmił: – Jeśli będziesz czuł się samotny, kiedy będę spał, to możesz zawsze poprosić naszego lekarza o towarzystwo. Iwszenko zrobił kwaśną minę. Skarlałe słońce nad kamienistą równiną zbliżało się już do horyzontu. Sprawiło, iż każda skała tej jałowej pustyni rzucała teraz długi, krwistoczerwony cień. Wosnesenskiemu te cienie przypominały zakrzywione palce, wyciągane ku niemu przez trupa. Tony Reed siedział na ławie za kosmonautą, trzymał się kurczowo, czując każdy podskok i każde opadnięcie pojazdu To szaleństwo, myślał. Dlaczego zdecydowałem się jechać? Chciałem się pokajać? Naprawdę, trochę przesadziłem z tą pokutą. Ale siedział cicho, nie narzekał, starając się opanować narastający w nim strach. Jesteśmy w samym środku marsjańskiej pustyni, w malutkim pojeździe. Jeśli coś pójdzie źle, cokolwiek, to wszyscy umrzemy. W kokpicie zabrzęczał komunikator. Iwszenko włączył go i na ekranie ukazała się długa, chuda twarz doktora Li. Doktor miał wykrzywione w podkowę usta, oczy zmęczone, pełne rezygnacji. – Spędziłem pół dnia, kłócąc się z Królewcem – oznajmił, zachrypniętym głosem. – Kontrolerzy misji są nieugięci. Wosnesenski mruknął, ale dalej jechał przed siebie. – Nalegają, żeby ewakuować na orbitę ekipę spod kopuły, a dopiero potem ratować załogę łazika. – Powiedział im pan, że jesteśmy już w drodze do kanionu? Li pokręcił głową. – Nie. Powiedziałem im, że nie zgadzamy się z ich oceną sytuacji, ani z ich decyzją. – Mimo to nalegali? – Tak. – Co pan zamierza zrobić? Dowódca ekspedycji nerwowo skubnął koniec wąsa. – Moim obowiązkiem jest rozkazać wam zawrócić do kopuły, żebyście mogli wypełnić polecenia kontroli lotów. – W porządku – odparł Wosnesenski. – Spełnił pan swój obowiązek. – Sięgnął do pulpitu i wyłączył komunikator. Potem zwolnił łazik i zatrzymał go. Iwszenko spojrzał na niego zmartwiony: – Chcesz zawrócić? Michaił, wzdychając ciężko i z boleścią, odparł: – Nie bądź idiotą. Poprowadzisz przez najbliższe dwie godziny, a ja się zdrzemnę. Jeśli będziemy jechać całą noc, dotrzemy do kanionu jutro w południe. Oliver Zieman wpatrywał się w ekran komunikatora. Siedział samotnie w centrum dowodzenia kopuły. Większość jej mieszkańców leżała, powalona chorobą. Doktor Yang była w gabinecie lekarskim, wciąż przeprowadzając kolejne testy. Amerykanin podrapał się w głowę, pod czaszką huczało mu od myśli. Nie spodziewał się kryzysu dowodzenia. Twarz Li na ekranie wyglądała na zbolałą, udręczoną. On chyba cały czas siedzi w członie dowodzenia, pomyślał Zieman. Dzień i noc. Wygląda prawie tak, jakby sam miał szkorbut. – Znaleźliśmy się w bardzo trudnej sytuacji – oznajmił dowódca ekspedycji – i chcę być pewny, że jest pan w pełni świadomy całego zamieszania. – Tak jest – przytaknął astronauta, prawie gorliwie. – Kontrola lotu wydała nakaz opuszczenia kopuły i powrotu na orbitę całego personelu bazy – powiedział Azjata. – Ale załoga łazika... Li uciszył Amerykanina, podnosząc swój długi palec. – Królewiec uważa, że musimy wpierw zadbać o zdrowie i bezpieczeństwo większej grupy. Są gotowi porzucić bazę i ewakuować wszystkich, którzy są pod kopułą. To znaczy, pomyślał szybko Zieman, że będę musiał sam upakować ich na pokładzie POL-a. Osiem osób, wliczając mnie samego. Do jednego POL-a tylu się nie zmieści. Kto do cholery będzie kierował drugim lądownikiem? Mironow i Abell nie dadzą rady, a Dimitr pojechał z Wosnesenskim i Reedem. – Kiedy personel kopuły znajdzie się bezpiecznie na orbicie – kontynuował Li – i będziemy mieli tutaj wszystkich astronautów i naukowców, wykorzystamy ostatni lądownik, żeby ratować czwórkę z łazika. – W takim razie chce pan, żeby Wosnesenski zawrócił? – Wydałem mu takie rozkazy. Odmówił ich wykonania. Odmówił! Zieman poczuł uderzenie strachu. Nie można odmówić wykonania rozkazu! To szaleństwo! Cała misja rozpadłaby się na kawałki, gdybyśmy nie wykonywali rozkazów. Li odczekał chwilę aż to, co powiedział, w pełni dotrze do Amerykanina. Potem dodał: – Wosnesenski związał mi ręce. Nie mogę zarządzić ewakuacji kopuły, mając tutaj tylko jednego zdrowego astronautę. Nie mogę wysłać tam Tołbuchina i Kleina, bowiem zabraliby ostatni lądownik. A to by oznaczało porzucenie załogi łazika. – Tak, racja. Wciąż czuł się oszołomiony tym, iż Wosnesenski okazał nieposłuszeństwo. Ze wszystkich uczestników wyprawy jego ostatniego podejrzewałby o niesubordynację. Wosnesenski, największy obrońca regulaminu. – Gdyby był z panem Iwszenko, dałoby się zabrać personel dwoma lądownikami – Li przedstawiał oczywiste fakty. – Kiedy jednak on przebywa poza bazą, razem z Wosnesenskim, nie mogę zarządzić ewakuacji kopuły. – Tak jest. Rozumiem