Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Lód trzeszczał, w górach huczało, wilki wyły, a lisy poszczekiwały całkiem nisko w dolinie jak głęboką zimą. Ludzie obłupywali korę dla bydła, ale zwierzęta zdychały masami w oborach. Nikt nie miał pojęcia, czym się to skończy. W taki dzień, kiedy woda sączyła się w koleinach drogi, a śnieg skrzył się jak srebro, Krystyna wyszła z domu. Po słonecznej stronie zaspy śnieżne tajały od spodu, delikatna lodowa szreń pokrywająca nierówności drogi pękała ze srebrzystym dźwiękiem, gdy się na nią stąpnęło. Ale w cienistych zakątkach czaił się ostry mróz i śnieg był twardy. Szła w górę do kościoła – sama nie rozumiała po co, ale ciągnęło ją do niego. Wiedziała, że jest tam ojciec, a także kilku chłopów, członków bractwa, którzy mieli się zebrać w krużganku kościelnym. Na wzgórzu spotkała chłopów schodzących na dół. Między nimi był sira Eirik. Wszyscy szli pieszo, posępną gromadą, nie mówiąc do siebie; mrukliwie odpowiedzieli na jej powitanie. Krystyna pomyślała, jakie to dawne czasy, kiedy każdy człowiek w gminie był jej przyjacielem. Teraz pewnie wszyscy wiedzieli, że jest złą córką. Może i więcej o niej wiedzieli. Pewnie sądzili, że w tej dawnej pogłosce o niej, Arnem i Benteinie było jednak trochę prawdy. Może miała wśród ludzi jak najgorszą sławę. Odrzuciła głowę w tył i poszła do kościoła. Drzwi były uchylone. Wewnątrz stał ziąb, ale mimo to jakby fala ciepła popłynęła ku niej z ciemnej, brunatnej przestrzeni, w której strzeliste drewniane kolumny zdawały się dźwigać mrok aż pod wiązanie dachu. Na ołtarzach nie paliły się światła, lecz przez szczeliny w drzwiach wpadała słoneczna smuga i złociła lekko naczynia i obrazy. Na przodzie przed ołtarzem Św. Tomasza ujrzała ojca: klęczał z głową pochyloną na złożone na piersi ręce, w których trzymał czapkę. Nieśmiała i stroskana, wysunęła się Krystyna z kościoła i zatrzymała w obiegającym go dokoła krużganku. W obramieniu łuku między dwoma drewnianymi filarkami, o które się oparła, ujrzała dwór Jörund, a poza ojcowskim domem bla-doniebieskie opary nad doliną. Rzeka połyskiwała w słońcu, biała od wody i lodu, jak daleko okiem sięgnąć. Lecz zarośla olszyny wzdłuż brzegu żółciły się kwieciem, las szpilkowy na górze koło kościoła też już zieleniał wiosennie, a w pobliskim gaju gwizdały, ćwierkały i nawoływały się ptaki. O tak ich śpiew słychać było każdego wieczora po zachodzie słońca. I Krystyna poczuła w sobie tęsknotę, która – jak sądziła – już ją opuściła, tęsknotę krwi i ciała, drgającą słabo i tajemnie, jakby zbudzoną z zimowego snu. Lavrans wyszedł z kościoła i przymknął za sobą wrota. Zbliżył się i stanął tuż obok córki patrząc spod drugiego łuku w dolinę. Widziała, jak wielkie spustoszenie spowodowała na jego twarzy ta zima. Sama nie pojmowała, że może teraz dotykać tej sprawy, ale wyrwało się jej mimo woli: – Czy prawdą jest, co matka niedawno mówiła?... Podobno powiedziałeś do niej, że gdyby chodziło o Arnego syna Gyrda, dałbyś swe przyzwolenie. – Tak – odparł Lavrans nie patrząc na nią. – Nie mówiłeś tego nigdy za życia Arnego – rzekła Krystyna. Nigdy nie było o tym mowy. Domyślałem się, że chłopak b cię lubi, ale nigdy nic nie mówił i był bardz< Nie spostrzej byś o nim myślała w ten sposób. Nie mogłaś chyba spodziewać się, że ja pierwszy zaofiaruję moją córkę człowiekowi, który nic nie posiada – zaśmiał się krótko. – Ale lubiłem go bardzo – rzekł cicho. – I gdybym wiedział, że cierpisz, bo go kochasz... Stali i spoglądali razem w dolinę. Krystyna czuła wzrok ojca na sobie. Usiłowała zachować na twarzy spokój, ale czuła, że blednie. Wówczas ojciec podszedł do niej, objął ją obu ramionami i przytulił do siebie. Odchylił w tył jej głowę, popatrzył w oczy i znów przycisnął ją do swej piersi. – Jezu Chryste, Krystyno moja, czyż tak bardzo jesteś nieszczęśliwa? – Zdaje mi się, że umrę z tego, ojcze – rzekła garnąc się do niego. Łzy trysnęły jej z oczu. Ale płakała, bo poczuła w pieszczocie i wyczytała w jego oczach, że jest skruszony cierpieniem i że niedługo już potrafi wytrwać w swym oporze. Pokonała go. Pod koniec nocy obudziła się: ojciec stał nad nią dotykając jej pleców. – Wstań – rzekł cicho – słyszysz? Usłyszała świst wokół węgłów domu: głęboki, pełny ton nasyconego wilgocią południowego wiatru. Kapało z dachu, a deszcz szeleścił padając na mięki, topniejący śnieg. Krystyna narzuciła suknię i wyszła z ojcem przed drzwi. Razem stali i patrzyli w ciepłą, majową noc, owiani wiosennym wiatrem i deszczem. Niebo było przesłonięte skłębionymi, pędzącymi chmurami, a z gór dochodził głuchy łoskot toczących się lawin. Krystyna odszukała rękę ojca i uścisnęła ją mocno. Przywołał ją, aby jej to pokazać. Tak było dawniej zawsze między nimi. A teraz było znowu tak samo. Gdy wchodzili do domu, by się z powrotem położyć, Lavrans powiedział: – Ów obcy człowiek, który tu był w tym tygodniu, wręczył mi list od pana Munana syna Baarda. Zamyśla on tego lata przyjechać tu, by zobaczyć swą matkę, prosił mnie więc, abym go przyjął i mówił z nim. – I co mu odpowiecie, ojcze? – szepnęła. – Teraz tego jeszcze nie mogę powiedzieć – odparł Lavrans – lecz będę z nim mówił, a potem postanowię tak, abym mógł przed Bogiem 2a to odpowiadać, córko. Krystyna wsunęła się do łoża, w którym sypiała z Ramborgą, a Lav-rans położył się obok śpiącej żony. Leżał i myślał o tym, że niewiele dworów jest tak jak Jörund narażonych na niebezpieczeństwo w razie szybkiej i niespodziewanej powodzi. Krążyła gadka o pewnej przepowiedni, według której rzeka miała kiedyś znieść dwór. Wiosna przyszła zupełnie nagle. W kilka dni po załamaniu się mrozów dolina sczerniała i zbrunatniała pod ulewnym deszczem. Wody z hukiem spadały z gór, rzeka wezbrała i niby szaroołowiane jezioro wypełniła dno doliny, unosząc całe pływające gaje na powierzchni; środkiem zaś znaczyły się bruzdy zdradliwych wirów. Na Jörund woda zalała wielkie obszary pól. Jednak straty były mniejsze, niż się spodziewano