Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Zadrżałam, rozmyślając o tej historii i zastanawiając się nad darem, który pozwalał Delaunayowi podbijać nawet te serca, które zahartowała rozpacz i zbrodnicze czyny. Ale jeśli nawet Guy miał do śmierci pozostać człowiekiem Delaunaya, nie był tym, kim ja byłam: jego uczennicą. Wypowiedź mojego opiekuna – najdłuższa, jaką słyszałam – uzupełniła puste miejsce w wielkiej układance i zrodziła ważne pytanie. – Komu zależało na śmierci Delaunaya? Wyczułam, że spojrzał na mnie w ciemności. – Izabeli de la Courcel – odparł beznamiętnie. – Żonie księcia Rolanda. Rozmowa ta utkwiła mi w pamięci, była bowiem pierwszą z tego rodzaju – i ostatnią, gwoli ścisłości. Guy nie wspomniał już więcej o tej dawnej sprawie ani o naszym długu wobec Delaunaya. A jednak jego słowa wywarły pożądany efekt, bo nigdy nie próbowałam zdradzić swojego wierzyciela. Przeszłość Delaunaya i przyczyny wrogości księżnej stanowiły największą zagadkę w moim życiu. Choć Izabela de la Courcel już od siedmiu lat spoczywała w grobie, echa starego konfliktu wciąż odżywały w informacjach gromadzonych przez Delaunaya. Ale jaki cel mu przyświecał? Tego nie wiedziałam i spędziłam długie godziny na bezowocnych dywagacjach z Hiacyntem i Alcuinem – którego w równym, a może nawet większym stopniu intrygowała tajemnica Anafiela Delaunaya. Co do samego Alcuina: gdy, nasiąkając naukami Cecylii Laveau-Perrin, z chłopca przeobrażał się w młodzieńca, zauważyłam zmianę jego stosunku do naszego pana. Spontaniczne uczucie, niezwykle urokliwe u dziecka, jęło ustępować bardziej wyrafinowanemu uwielbieniu, przepojonemu tkliwością i zarazem sprytem. Zazdrościłam mu luksusu tego z wolna rodzącego się objawienia, choć wyczuwałam niepokój Delaunaya, który odnosił się do niego z ostrożną, wiele mówiącą rezerwą. Nie przypuszczam, by on sam zdawał sobie z tego sprawę, ja jednak to zauważyłam. Kilka tygodni przed szesnastymi urodzinami Alcuina Sprzymierzeńcy z Kamlachu odnieśli wielkie zwycięstwo nad skaldyjskimi najeźdźcami. Pod wodzą młodego diuka Izydora d’Aiglemort rycerstwo Kamlachu połączyło siły i zepchnęło Skaldów z gór daleko w głąb ich własnego terytorium. A Sprzymierzeńcom towarzyszył książę Baudoin de Trevalion ze swoimi Poszukiwaczami Chwały. Podobno diuk d’Aiglemort otrzymał informacje, że Skaldowie szykują się do zmasowanego ataku na trzy Wielkie Przełęcze Pasma Kamaelińskiego. Nikt nie kwestionował mądrości, z jaką wezwał pod broń panów Kamlachu, ale co do Baudoina de Trevalion... Cóż, na spotkaniach u Delaunaya i w zakątkach Progu Nocy poszeptywano o nadzwyczaj szczęśliwym zbiegu okoliczności, wskutek którego Baudoin de Trevalion i jego straż przyboczna akurat wtedy zawitali do księstwa Aiglemort. Niemniej jednak D’Angelinowie odnieśli największe zwycięstwo od Bitwy Trzech Książąt, a Terre d’Ange powiększyło się o szmat zagarniętego terytorium. Król okazałby się głupcem, gdyby odmówił Kamlachowi odprawienia triumfu... lub nie docenił wkładu księcia Baudoina. Ganelonowi de la Courcel można było zarzucić wiele rzeczy, ale nie głupotę. Tak się złożyło, że triumf wypadł w przeddzień urodzin Alcuina, a jego trasa wiodła obok domu Cecylii. Poczytawszy to za dobry omen, nasza mentorka postanowiła wydać przyjęcie i otworzyć dom dla gości niemal jak za dawnych czasów. Wszyscy zostaliśmy zaproszeni. DWANAŚCIE Delaunay nie przykładał zbyt wielkiej wagi do swojego wyglądu – choć zawsze był wzorem elegancji – ale w dzień triumfu grymasił jak adept, który ma się zaprezentować potencjalnemu kochankowi. Zdecydował się w końcu na strój z czarnego aksamitu, na którym jego warkocz wił się jak kasztanowy płomień. – Dlaczego to takie ważne, panie? – zapytałam, poprawiając puzderko z wonnościami u jego pasa. Delaunay miał kamerdynera, oczywiście, ale przy wyjątkowych okazjach pozwalał mi dopieszczać szczegóły swojego ubioru. W Domu Cereusa nabiera się wprawy; każdy wychowanek musi mieć bystre oko, żeby dostrzec najbłahsze niedociągnięcia, i zwinne palce, żeby je naprawiać. – Z powodu Cecylii, oczywiście. – Jego uśmiech jak zwykle był niespodziewany i budził emocje. – Nie wyprawiała takiego przyjęcia od śmierci Antoina. Nie chcę jej przynieść wstydu. A zatem ją kochał; przypuszczałam, że to uczucie zrodziło się w dawnych czasach. Delaunay miał mnóstwo kochanek w ciągu pięciu lat, jakie spędziłam w jego domu, więc nie było to niczym nowym. Wiele razy po odejściu gości słyszałam jego niski głos przeplatający się z kobiecym śmiechem. Nie czułam się zagrożona. Wszystkie kobiety w końcu odchodziły, podczas gdy ja zostawałam. Z Alcuinem była zupełnie inna sprawa, oczywiście, ale... Wzruszyło mnie to szczere przywiązanie do kochanki, która kiedyś była jednym z najpiękniejszych kwiatów w Dworze Nocy. Ze łzami w oczach przytuliłam policzek do okrytego aksamitem kolana, wdychając zapach pszczelego wosku i czosnku. – Fedro. – Delaunay podniósł mnie, a ja zamrugałam, patrząc mu w twarz. – Będziesz chlubą mojego domu, jak zawsze. Ale pamiętaj, że to debiut Alcuina, więc zachowuj się grzecznie.– Znowu błysnął zaraźliwym uśmiechem. – Czy mamy wezwać go do przeglądu? – Tak, panie – wyszeptałam, dokładając wszelkich starań, by zabrzmiało to grzecznie. Przypuszczałam, że Delaunay każe wystroić Alcuina jak księcia, ale się pomyliłam. Łatwo było nie docenić jego finezji. Mieliśmy oglądać triumf królewski; goście Cecylii zobaczą dziesiątki prześwietnie ubranych wielmożów. W porównaniu z nimi Alcuin wyglądał co najwyżej na królewskiego stajennego. Tak sobie pomyślałam, gdy wszedł do pokoju. Po chwili spostrzegłam, że koszula jest uszyta nie z płótna, lecz z batystu o niezwykle gęstym, niemal niewidocznym splocie, a spodnie, na pierwszy rzut oka samodziałowe, były z moleskinu. Wykwintny, choć niewyszukany strój uzupełniały wysokie do kolan skórzane buty, błyszczące jak czarne lustra. Wspaniałe włosy Alcuina spływały swobodnie na ramiona niczym lśniąca rzeka kości słoniowej, podkreślając piękno jego rysów. Będąc już dojrzałym młodzieńcem, zachował dawną, jakby nieśmiałą urodę i spoglądał na świat ciemnymi, poważnymi oczyma dziecka. Delaunay był geniuszem. Ten wieśniaczy strój – a raczej elegancka replika – uwydatniał nieziemski urok jego ucznia. – Bardzo ładnie – powiedział Delaunay. Usłyszałam w jego głosie satysfakcję i coś jeszcze, sama nie wiem co. Bądź grzeczna, pomyślałam; ostatecznie zabiera cię na przyjęcie. – Wyglądasz pięknie – powiedziałam szczerze. – Ty też! – Alcuin ujął moje ręce i uśmiechnął się bez cienia zazdrości. – Och, Fedro... Z lekkim uśmiechem pokręciłam głową. – Dzisiejszy wieczór będzie należeć do ciebie, Alcuinie. Mój dopiero nastąpi. – Niebawem, w przeciwnym wypadku doprowadzisz nas do szału – rzekł Delaunay żartobliwie. – Chodźcie. Powóz czeka. Rezydencja Cecylii Laveau-Perrin była większa od domu Delaunaya i stała bliżej pałacu