Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

- Załatwimy to raz dwa - powiedział Jednooki. Ustawił się na ganku i wykonał kilka tanich sztuczek magicznych, czysto na pokaz. To przyciągnęło uwagę najbliższych urwisów. Ulice Łąkowa cały czas pełne są dzieci. - Zmyjmy się - powiedziałem pozostałym. Musieliśmy wyglądać onieśmielająco dla młodych oczu. Ruszyliśmy wzdłuż ulicy i pozwoliliśmy, by Jednooki przyciągnął swój tłumek. Dał dzieciakom porządne przedstawienie. Oczywiście. W piętnaście minut później dołączył do nas, prowadząc za sobą orszak ulicznego drobiazgu. - Mam go - oznajmił. - Moi mali koledzy wskażą nam miejsce. Czasami mnie zdumiewa. Założyłbym się, że nie znosi dzieci. To znaczy, kiedy w ogóle o nich wspomina, co zdarza się mniej więcej raz na rok, robi to w kontekście tego, czy są smaczniejsze pieczone, czy gotowane. Asa zamelinował się w budynku typowym dla slumsów na całym świecie. Prawdziwa pułapka na szczury, a także pułapka ogniowa. Myślę sobie, że fakt, iż się wzbogacił, nie zmienił jego przyzwyczajeń. Nie to, co staruszek Szopa, któremu odbijała szajba, gdy tylko miał pieniądze do wydania. Była tam tylko jedna droga wyjścia - ta, którą przybyliśmy. Dzieci podążyły za nami. Nie podobało mi się to, co jednak mogłem na to poradzić? Wepchnęliśmy się do pomieszczenia, które Asa nazywał domem. Leżał na sienniku, w rogu izby. Tuż obok spoczywał, w kałuży wymiocin, drugi mężczyzna, cuchnący winem. Asa zwinął się w kłębek i chrapał. - Pora wstawać, najdroższy. - Potrząsnąłem nim lekko. Zesztywniał pod moją dłonią. Wybałuszył oczy. Wypełniło je przerażenie. Przycisnąłem go, gdy próbował się na nas rzucić. - Znowu cię złapaliśmy - powiedziałem. Złapał szybko powietrze. Nie wydobył z siebie żadnych słów. - Spokojnie, Asa. Nic się nikomu nie stanie. Chcemy tylko, żebyś nam pokazał, gdzie zginął Kruk. - Cofnąłem dłoń. Przekręcił się powoli na drugi bok i spojrzał na nas, jak kot otoczony przez psy. - Wy zawsze mówicie, że tylko czegoś chcecie. - Bądź miły, Asa. Nie chcemy być brutalni, ale będziemy, jeśli się to okaże konieczne. Mamy cztery dni, zanim Pani tu dotrze. Mamy zamiar odnaleźć w tym czasie Pupilkę. Ty nam w tym pomożesz, a co będzie z tobą później, to już twoja sprawa. Jednooki żachnął się łagodnie. Miał wizje Asy z poderżniętym gardłem. Uważał, że mały człowieczek nie zasługiwał na nic lepszego. - Pójdźcie po prostu traktem do Grzechotki. Skręćcie w lewo w pierwszą polną drogę po dwunastym kamieniu milowym. Idźcie cały czas na wschód, aż dotrzecie na miejsce. To około siedmiu mil. Droga przechodzi w ścieżkę. Nie przejmujcie się tym. Idźcie po prostu przed siebie, a znajdziecie się na miejscu. Zamknął oczy, przekręcił się na drugi bok i zaczął udawać, że chrapie. Wskazałem palcem na Hagopa i Ważniaka. - Podnieście go. - Hej! - zaskowyczał Asa. - Powiedziałem wam już. Czego jeszcze chcecie? - Żebyś poszedł z nami. Tak na wszelki wypadek. - Na wypadek czego? - Że nas okłamałeś i będę chciał cię szybko dostać w ręce. - Nie wierzymy, że Kruk nie żyje - dodał Jednooki. - Widziałem to. - Widziałeś coś - sprzeciwiłem się. - Nie sądzę, by był to Kruk. Chodźmy. Złapaliśmy go za ręce. Rozkazałem Hagopowi, by zajął się zorganizowaniem koni i zapasów. Wysłałem Ważniaka do Porucznika, żeby mu powiedział, że nie wrócimy do jutra. Hagopowi dałem garść srebra ze szkatułki Kruka. Oczy Asy rozszerzyły się lekko. Rozpoznał monety, nawet jeśli nie wiedział, skąd je wzięliśmy. - Nie możecie tu tak mną pomiatać - powiedział. - Nie jesteście ważniejsi ode mnie. Jak wyjdziemy na ulicę, wystarczy, że wrzasnę i... - I pożałujesz, że to zrobiłeś - powiedział Jednooki. Uczynił gest dłońmi. Łagodna fioletowa poświata połączyła jego palce jak błona i zrosła się w coś przypominającego węża, co prześlizgiwało się pomiędzy jego paluchami. - Ten mały koleś może ci wpełznąć w ucho i wyjeść oczy od tyłu. Nie dasz rady krzyknąć tak głośno ani tak szybko, by mnie powstrzymać przed poszczuciem go na ciebie. Asa zakrztusił się i stał się uległy. - Jedyne, czego chcę od ciebie, to żebyś mi pokazał to miejsce - powiedziałem. - Szybko. Nie mam zbyt wiele czasu. Asa poddał się. Spodziewał się po nas, rzecz jasna, najgorszego. Spędził zbyt wiele czasu w towarzystwie łotrów wredniejszych niż my. Hagop sprowadził konie w ciągu pół godziny. Ważniakowi powrót do nas zajął następne pół. Jak to on, nie śpieszył się i gdy się już zjawił, Jednooki obdarzył go takim spojrzeniem, że skubaniec pobladł i na wpół wyciągnął miecz. - Ruszajmy - warknąłem