Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

– Nie odprowadzajcie mnie! – poprosiłem. – To późny pociąg, lepiej niech nikt mnie nie odprowadza. Na dwie godziny przed odjazdem pociągu wyszedłem z domu wiedząc na pewno, że już nigdy nie będzie w nim tak, jak jeszcze wczoraj, choć może nawet wczoraj nie było najle- piej. Ale wczoraj jeszcze był ten dom, który dziś nam się rozlatywał na naszych oczach. Czu- łem, że dziadek już tu nie wróci. W ciągu tego miesiąca, kiedy będę na obozie pod Dreznem, może się wszystko wydarzyć. Bałem się i wiedziałem, czego się boję. Bolała mnie głowa. Było mi niedobrze, Kowal, po prostu miałem mdłości przez całą drogę na dworzec, ale o tym nigdy się nie dowiesz. Może to spaliny w autobusie, może histe- ria. Każde słowo jest dobre, żeby nazwać nim zwyczajny strach. Na dworcu byłem przed wami wszystkimi. Ale nie czekałem w umówionym miejscu, usiadłem na ławce koło przechowalni bagaży, chciałem coś mądrego wymyślić. Nic mi jed- nak nie przychodziło do głowy. Z daleka dokładnie widziałem, jak chłopcy się pomału zbiera- ją, i wreszcie dołączyłem do was. A potem na peronie było bardzo wesoło, wielu odprowadzających, głośne rozmowy. Ludzie przypatrywali się nam, całej grupie, z ciekawością, może nawet z szacunkiem. Nasze piękne, wiśniowe dresy z orłami na piersiach robiły wrażenie. No i ta „Warszawa” na plecach, wielkie numery, wszystko było, jak trzeba. Ty miałeś oczywiście jedynkę, Kowal. Markoniec dziewiątkę, Kmita jedenastkę. Ja nosiłem dziesiątkę, pierwszy raz w życiu, i to miało swoją wagę. Katarzyna przyszła na dworzec z siostrą, nic dziwnego, odprowadzały przecież ojca. Ale Czeremcha odprowadzała i mnie. Nie wiem jednak, kogo przyszedł odprowadzić Zawi- stowski. Dostrzegłem go nagle i dość późno, już z okna wagonu. Ty też go zauważyłeś, stuknąłeś łokciem Markońca. Wtedy Kmita powiedział półgło- sem, może do mnie, może do siebie: – A ta cholera tu po co? Pamiętasz, Kowal? Inni chłopcy też to musieli słyszeć. Zawistowski stał sam, wyraźnie z boku, ale nie chował się i myślę, że nawet chciał, byśmy go dostrzegli. Może nie wszyscy... A może w ogóle sobie to wymyśliłem, ale wtedy byłem pewien, że on chciał, żeby dostrzegł go Kmita i żebym zobaczył go ja. Czy to takie ważne, Kowal, gdzie był wtedy mój plecak? Może jeszcze w wagonie? Albo wciąż na peronie, tam za kioskiem ze słodyczami. Przecież chyba nie w przechowalni bagaży, nie sądzę. Chcesz wiedzieć, jak było naprawdę. Po co ci to? Albo mnie? Czy też ko- mukolwiek. To nie ma większego znaczenia. Odciągnąłem Kmitę od okna. W ciągu ostatnich kilkunastu dni nie rozmawiałem z nim i teraz też nie czułbym do tego żadnej ochoty, gdyby się nie odezwał na widok Zawi- stowskiego. Staliśmy przy drzwiach przedziału, wasze głowy zasłaniały peron, nie zwracali- ście na nas uwagi. – No? – O co chodzi? – spytał Kmita. – Sam widzisz. Znowu nas zaskoczył, jak zawsze. – Nic nie widzę. Przyszedł i tyle. Więc co z tego, że przyszedł? – A jak myślisz: po co on tu jest? – Nic nie myślę. Nie obchodzi mnie to. Chciał, to przyszedł, nie moja rzecz. – A czyja? – Niczyja, nie zawracaj głowy. Do czego ty ciągniesz? – Bo jednak rozzłościło cię, że on tu stoi na peronie! – powiedziałem. – Więc może wciąż jest między nami jakaś nie załatwiona sprawa? Jest czy nie ma? Dlaczego się denerwu- jesz? Kmita przez chwilę nie odpowiadał. A potem, zupełnie innym tonem: – Może sądził, że Irmina cię odprowadza? I dlatego przyszedł. A może chciał zoba- czyć, jak my obaj zgodnie, razem z Markońcem, odjeżdżamy w siną dal? – Więc jednak! Chciał przekonać się, że wszystko jest w porządku, tak? – Bo jest w porządku. Gdyby Markoniec nie jechał z nami albo gdyby któryś Z nas nie jechał, to co innego. Ale tak? W ogóle nic się nie stało, słyszysz? – Kmita potrząsnął mną, jakby miał wątpliwości, czy to, co mówi, dociera do mnie. – A może Zawistowski chce nam obu pokazać, że jest lepszy od nas? To my byliśmy zainteresowani całą aferą z Markońcem, my chcieliśmy zarobić ten wyjazd – A Zawistowski działał bezinteresownie... – Marek! Odczep ty się ode mnie z tymi swoimi historiami. Ostatni raz o tym rozma- wiam... – mówił Kmita spokojnie. – Posłuchaj: nam obu chodziło o wyjazd na obóz, ale i chodziło o sprawiedliwość. Bo nam i Kowalowi ten wyjazd się należał. Markoniec też miał dobre intencje. Tyle, że wyszło nieporozumienie. Cześć! I to już koniec. A Zawistowskiemu również o coś chodziło... – O co? – zdziwiłem się. – Co on z tego ma? – Poderwał Markońcowi twoją piękną siostrzyczkę. Trzeba być rzeczywiście takim bałwanem jak ty, żeby tego nie zauważyć. Zawistowski jest większy cwaniak, niż ci się wyda- je! – Więc ty, Kmita, właśnie tak na to wszystko patrzysz... – powiedziałem, też już zu- pełnie spokojnie. – A tak. I to nie od dzisiaj! Kmita wrócił do okna, przez które rozmawialiście z tymi, co nas przyszli odprowa- dzić. A wtedy ty, Kowal, odwróciłeś się i krzyknąłeś do mnie: – Marek! Leć do drzwi, Kaśka chce ci coś powiedzieć. Pobiegłem przez cały wagon, roztrącając ludzi. Drzwi były otwarte, Czeremcha czeka- ła na stopniach. – Gdzieś ty się tam schował? –» złościła się. – Pocałuj mnie prędko, póki ojciec nie widzi! Nawet się nie pożegnałeś... Zeskoczyła na peron. – Trzymaj się, Marek. I nie martw się o nic. Będziemy waszego dziadka odwiedzali po operacji. Z Irmą i Zawistowskim... Zatrzasnąłem drzwi i momentalnie opuściłem w nich szybę. – Skąd wiesz, że mają dziadka operować? Przecież mówiło się tylko o obserwacji... – Zawistowski mi przed chwilą powiedział, tu na peronie. A on usłyszał dzisiaj od Ir- my. Muszą przeprowadzić badania szpitalne, ale to się może skończyć operacją. A może wszystko będzie dobrze? Trzymaj się, stary! XI Pociąg ruszył. Słyszałem wtedy jeszcze, Kowal, jak chłopcy krzyknęli coś głośno, wszyscy razem. Przez otwarte okno chciałem pomachać ręką, ale dałem spokój. Bo niby ko- mu? Katarzynie czy może Zawistowskiemu, do którego podeszła teraz? Widziałem ich, jak stali trochę z boku, odcinając się od gromady odprowadzających. A jeśli on przyszedł na dworzec, żeby mi w ostatniej chwili coś powiedzieć? Może właśnie to, co usłyszałem od Kaśki, tylko nie miał odwagi? Albo nie był pewien, czy należy, czy ma prawo to zrobić? Możliwe, że tylko dlatego przyszedł. Ale już się nad tym w tej chwi- li nie zastanawiałem. Właściwie w ogóle nie miałem nad czym się zastanawiać, nie było potrzeby o niczym rozmyślać, wszystko było proste, do Warszawy Zachodniej pociąg biegnie tylko cztery minu- ty, może pięć. Wysiadłem. Parę kroków biegiem, żeby schować się za jakąś budką