Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Po prostu znowu zwichnąłem ramię, i tyle. - I tyle, tak? - Obaj pochylili głowy, kiedy kolejny pocisk przeleciał koło nich ze świstem. - W porządku, idziemy. Oprzyj się o mnie. Po wysiłku, który obu im odebrał oddech, dotarli do kryjówki za zrujnowanym murem, razem z depczącym im po piętach Riszą. Ramzes położył ojca na ziemi i wytarł spocone dłonie o spodnie. - Lepiej ostrzeż go jeszcze kilka razy, żeby nie wychylał głowy - zasugerował Emerson. - Ojcze... - Ramzes mimo woli podniósł głos, choć starał się nie krzyczeć - jeśli zrobisz jeszcze jedną niepotrzebną, niemądrą sugestię... - Hmm... tak, przepraszam - mruknął Emerson. - Nie chcę marnować amunicji. Nie mamy jej zbyt wiele. Za kilka godzin będzie ciemno, ale jeśli on nie zmieni pozycji, tutaj nic nam się nie stanie. Jeśli się ruszy, usłyszę go. Zanim zrobię cokolwiek innego, nastawię ci ramię. - Twoje ramię też nie jest... - Emerson spojrzał na Ramzesa. - No cóż... rób, jak uważasz, mój chłopcze. Ramzes słyszał historię o tym, jak ojciec po raz pierwszy zwichnął ramię. Wersja matki była bardzo romantyczna i bardzo niedokładna - według niej Emerson został uderzony przez odłamek skalny, kiedy wyciągał ją spod lawiny kamieni. Ramzes mógł dać wiarę tej wersji, nie mógł jednak uwierzyć, że matka sama wprowadziła kość z powrotem w panewkę. Taki zabieg wymaga ogromnej siły, zwłaszcza jeśli pacjent jest tak potężnie umięśniony jak Emerson. Nefret kiedyś zademonstrowała im technikę nastawiania, używając Ramzesa jako obiektu, i robiła to z takim zapałem, że mógłby przysiąc, iż jej stopa pozostawiła stały odcisk pod jego ramieniem. Przez kilka chwil myślał, że nie będzie w stanie tego zrobić. Ale jego prawe ramię było całkowicie sprawne, a i lewe też było pomocne. Gwałtowne pchnięcie i obrót, którym towarzyszył jęk Emersona - pierwszy, jaki padł z jego ust - załatwiły sprawę. Ramzes, osłabiony i drżący, odczepił manierkę od siodła Riszy. Operacja była bardziej bolesna dla ojca niż dla niego i Emerson stracił przytomność. Ramzes polał wodą jego twarz, a potem napełnił nią dłoń i zwilżył ojcu usta. Woda miała tę samą temperaturę co powietrze, ale pomagała. Twarz Emersona była już sucha i ciepła w dotyku. - Ojcze? - wyszeptał Ramzes. Teraz, po udzieleniu pierwszej pomocy, mógł zastanowić się nad tym, co powiedział ojcu. Pomyślał, że w innych okolicznościach nigdy by się na to nie odważył. - Dobra robota - wymamrotał Emerson. - W każdy razie wykonana. Napij się. Przykro mi, że to nie brandy. Emerson zachichotał. - Mnie też przykro. Matka wytknie nam, jak zwykle, że powinniśmy wziąć z niej przykład i nosić przy sobie różne użyteczne rzeczy. - Upił łyk i odsunął manierkę. - Oszczędzaj wodę. Moja jest przy ciele tego nieszczęsnego zwierzęcia i nie jest warta ryzyka... Hmm... mogę zapalić? - Myślę, że tak. Lepiej teraz niż po zmroku. - Nie chcesz tu chyba zostać do nocy? - A cóż innego możemy zrobić? - spytał Ramzes. Wziął fajkę od ojca. Kiedy ją nabił, oddał mu ją i zapalił zapałkę. - Risza nie zabierze nas obu, poza tym nie możemy wystawiać się na cel takiego dobrego strzelca. Trafił twojego konia pierwszym strzałem, a inne padły bardzo blisko. Karabin znowu się odezwał. Obok zabitego konia wzbił się piasek. Następna kula uderzyła głucho w jego ciało. - On jest gdzieś na tej skalistej ostrodze na południowym zachodzie - powiedział Ramzes. Emerson otworzył usta, nie Ramzes go uprzedził. - Zapomnij o lornetce, ojcze. Błysk odbitego na jej szkłach światła wskazałby mu cel. Strzeliłem trzy... nie, cztery razy. Mam więc jeszcze tylko sześć pocisków, a... - ...a karabin ma większy zasięg niż pistolet - dokończył za niego Emerson. - Nie musisz tłumaczyć mi oczywistości, mój chłopcze. Wygląda na to, że trochę tu posiedzimy. Ramzes rozejrzał się dookoła. Kilka jardów po prawej grunt opadał w dół, tworząc spore zagłębienie, otoczone z dwóch stron przez pozostałości muru. Wskazał to miejsce ojcu, który łaskawie przyznał, że będą tam bezpieczniejsi. Przyjął nawet ramię Ramzesa. Wciągnięcie Riszy do dziury w ziemi było trudniejszym przedsięwzięciem, ale w końcu wszyscy troje znaleźli się w nowej kryjówce. Uświęcili to kolejnym łykiem ciepłej wody i kolejnym dymkiem. Ukośne promienie słońca zrobiły się złote. - Rano na pewno zaczną nas szukać - powiedział Ramzes. - Bez wątpienia - mruknął Emerson. Wydawało się, że zaakceptował pomysł czekania na ratunek. To nie było do niego podobne. Ramzes miał kilka innych pomysłów, ale nie zamierzał ich zdradzać ojcu. Nie mógłby powstrzymać go przed próbą pomocy, a on nie chciał pomocy, nie ze strony rannego mężczyzny, którego tak bardzo kochał. Emerson zasnął z głową opartą na złożonej marynarce syna. Ramzes obserwował, jak pogłębiają się cienie na jego twarzy, i zastanawiał się, dlaczego dla nich wszystkich świat jest taki trudny. Kochał oboje rodziców, ale nigdy im tego nie powiedział; wątpił, czy potrafiłby to zrobić. Oni też mu nigdy nie mówili, że go kochają