Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Ale nie byłem już Grekiem i szaty były dla mnie obojętne. Mój płaszcz zostawiłem na kamiennej posadzce atrium, kaftan na progu komnaty Arsinoe, a zużyte sandały zrzuciłem z nóg koło jej łoża. To była Arsinoe, jej nagość odpowiadała mojej nagości, jej objęcia moim objęciem, jej oddech mojemu gorącemu oddechowi. Bogini uśmiechała się z jej zagadkowych rysów, z jej pociemniałych oczu, uwodzicielska, kusząca, niezapomniana. Taką chcę pamiętać ją, Arsinoe. W czasie zimy obracałem się w Rzymie wśród ludzi, także w Suburze, która miała złą sławę, by poznać naturę ludzką. Moja podróż nauczyła mnie nie wybierać już sobie towarzystwa, kierując się próżnością ani nie zawierać znajomości z ludźmi z powodu wywyższenia, jakie ich towarzystwo mogło mi dać w oczach innych. Szukałem tylko ludzi, których mogłem uważać za bliskich sobie. A takich znajdowałem równie dobrze wśród nisko, jak wysoko urodzonych, wśród szewców, wśród atletów. W domu uciechy w Suburze zdarzyło mi się grać w kości z płatnikiem statku, który przybył z żelazem z Populonii. Kowale w Rzymie potrzebowali tej zimy dużo żelaza. Gdy przegrał już wszystkie pieniądze, zaczął drzeć włosy ze swoich warkoczy i postawił bezmyślnie wolny przejazd na statku aż do Populoni. Wygrałem także i ten rzut. Nazajutrz wyruszyliśmy w morze i delfiny tańczyły żwawo wokół brzuchatej stewy statku i krążyły koło nas całymi stadami. Unikaliśmy niebezpieczeństw morza i przybijaliśmy zazwyczaj do lądu na noc w jakiejś osłoniętej zatoce, których, dużo było po drodze. Wiele z tych portów było dokładnie oznaczonych, tak że szyprowie i sternicy mogli wybierać w porę kurs dla statków. Gdzieniegdzie zapalano na noc kagańce, także w bezludnych miejscach, i były one obsługiwane przez ludzi, którzy żeglowali po morzach całe swoje życie, a teraz dostawali chatę i utrzymanie opłacane przez najbliższy port albo placówkę handlową. Tak to frachtowe statki tyrreńskie mogły bezpiecznie żeglować z południa na północ i z północy na południe wzdłuż wybrzeża. Wyminąwszy Vetulnię i słynną żelazną wyspę Etrusków, dotarliśmy do znaków morskich Populonii i okręt strażniczy towarzyszył nam aż do portu, żeby dopilnować, by żadnego ładunku nie wyładowano ani nikogo nie wysadzono na ląd, aż dopiero w Populonii. Płynęliśmy obok wielu ciężarowych promów, które głęboko zanurzone w wodzie o żaglach i wiosłach zdążały do miejsca wyładunku rudy. Wzdłuż brzegu, za solidnie zbudowanymi z drewnianych bali mostkami wznosiły się ciemnoczerwone usypiska rudy, a z tyłu za nimi wznosił się dym z dołów, w których wytapiano żelazo. Kiedy już przycumowano rufę i wysunięto trap na ląd, otoczyli nasz statek strażnicy zakuci od stóp do głów w żelazo. Jeszcze nigdy nie widziałem tak ponurego i przerażającego widoku, gdyż broń i uzbrojenie strażników było całkiem gładkie, bez najmniejszej ozdoby czy znaku. Także tarcze mieli gładkie, a hełmy okrągłe, ukształtowane wokół głowy i sięgające aż prostych naramienników gładkiego napierśnika pancerza. Przed oczami i ustami hełmy miały czworokątne otwory, tak że strażnicy wcale nie wyglądali jak ludzie albo wojownicy, lecz jak nieludzkie potwory albo dziwne skorupiaki. Ich oszczepy i miecze pozbawione były wszelkich ozdób. Ta zimna celowość stanowiła widok bardziej przerażający niż pióropusz powiewający na hełmie albo szczerzące się oblicze na tarczy bohatera. Celnicy portowi, również prosto odziani w szare płaszcze, weszli nieuzbrojeni na pokład, a dowódca statku pokazał im swój list żeglarski i pieczęcie, jakie miał na nim jako dowód rejsu. Płatnik przedłożył spisy ładunku, a potem wzywał każdego, by zdawał sprawę o sobie przed obliczem celników. Przede wszystkim każdy musiał pokazać ręce i celnicy oglądali je, by sprawdzić, czy istotnie były to garście zgrubiałe od lin i wioseł. Dopiero potem patrzyli ludziom w oczy i nie zwracali zbytnio uwagi, czy był to Iberyjczyk albo Sard, albo rybak z jakiegoś innego wybrzeża, byle tylko było oczywiste, że jest to zwykły żeglarz, który nie szukał w porcie niczego innego prócz swojej miary wina i taniej kobiety jako towarzyszki łoża. Ja byłem ostatni. Kiedy zobaczyłem to dokładne sprawdzanie, rad byłem, że nie starałem się dostać do Populonii jako żeglarz. Byłem odziany w mój piękny tarkwiński strój i włosy miałem splecione w warkoczyki. Płatnik wyglądał na strwożonego. Ku memu zdumieniu celnik zadowolił się popatrzeniem mi w oczy, po czym rzucił spojrzenie swoim towarzyszom. Trzej groźni strażnicy wpatrzyli się na mnie zdumieni