Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
Na szczęście dla śmiałków, Tomasz, zatrzymawszy się na rufowym kasztelu, aby stamtąd móc kierować walką, nie słyszał ich. I tylko Ludwik Guénolé, kierujący ogniem muszkietów, dał im napomnienie, co uczynił z właściwym sobie .umiarkowanie, nie rozwalając nikomu łba pistoletem. Spokój został wkrótce przywrócony i walka trwała dalej nie zakłócana żadnym zbytecznym zajściem. Ogień galeony powoli uciszył się, a to z powodu wystrzelania przez korsarzy wszystkich żołnierzy, którzy znajdowali się w jakimkolwiek miejscu na jej pokładzie. Ogień fregaty ucichł również, ponieważ chłopcy nie mieli teraz do kogo strzelać. Nieruchomy hiszpan kołysał się na fali jak rozbitek. Małe czerwone strumyki wypływały z niego przez otwory burtowe i morze wokół pokryło się purpurą. Tomasz, widząc to sądził, iż nieprzyjaciel jest bliski poddania się. Zdecydowany wówczas przyśpieszyć bieg rzeczy, odepchnął sternika i gwałtownie przełożył ster, w wyniku czego „Piękna Łasica” wpadła na galeonę i sczepiła się z nią takie- lunkiem o takielunek – bukszpryt nieprzyjaciela ugrzązł między jej wantami grotmasztu. Trublet puścił ster i wołając: „Bracia za mną!” wbiegł pierwszy na pokład nieprzyjacielski z szpadą w jednej ręce, pistoletem w drugiej, a puginałem w zębach. Na galeonie było ponad tysiąc ludzi, tak żołnierzy jak i marynarzy. Galeona, jak się dowiedziano później, była ładowana w porcie Ciudad-Real, najbogatszym mieście Nowej Granady. A żeglowała do Sewilli w Andaluzji, wioząc tam, oprócz dużej liczby pasażerów, dwie wyborowe kompanie piechoty hiszpańskiej, czyli prawie czterystu doskonale uzbrojonych piechurów. Do tego trzeba dodać właściwą załogę, czyli trzystu czterdziestu ludzi, osiemdziesięciu ochotników, stu dziesięciu żołnierzy i stu czterdziestu oficerów i podoficerów marynarki wszystkich stopni. Wszyscy oni byli zdecydowani bić się na śmierć i życie. A ogień korsarskich muszkietów na początku walki nie zgładził ich więcej jak stu pięćdziesięciu, co było i tak dużą liczbą, jeżeli się pamięta, że na „Pięknej Łasicy” było tylko sto muszkietów. Zaledwie więc Tomasz Trublet z około trzydziestoma ludźmi skoczył na bak nieprzyjacielski, gdy z trzech szeroko rozwartych dużych luków na rufie, przez które można schodzić z górnych do dolnych baterii okrętu, wypłynęły trzy lawiny uzbrojonych ludzi i runęły z szaloną wściekłością na spotkanie atakujących. Bez wątpienia korsarze, pomimo całego ich bohaterstwa, nie wytrzymaliby pierwszego uderzenia, gdyby im nie sprzyjało nadzwyczajne szczęście. Otóż Hiszpanie mogli dotrzeć na bak kasztelu dziobowego tylko przez bardzo wąskie przejścia, po lewej i po prawej stronie bezanmasztu, a przejścia te, przez które w zwykłych warunkach czterech ludzi w szeregu nie mogło przejść swobodnie, były teraz zabarykadowane przez to wszystko, co pod ogniem dział fregaty spadło na pokład: rejami, pociętymi w kawałki żaglami, linami, stosami różnych przyrządów i rozmaitych szczątków. Była to barykada, do której Tomasz i jego chłopcy pośpieszyli dorzucić jeszcze z pięćdziesiąt czy sześćdziesiąt trupów, którymi był zawalony pomost. Tłum Hiszpanów, oszalałych gniewem i zemstą, tym bardziej, że tak długo musieli poddawać się działaniu morderczego ognia korsarzy, bez możności skutecznego odpowiadania, i patrzeć, jak padają liczne szeregi mężnych kompanów – ruszył do ataku na bak z takim impetem, że żaden szaniec zdawało się nie wytrzyma takiego natarcia. Ale poza tą barykadą, którą tworzył pocięty takielunek wraz z ciałami zabitych, czekali ludzie Tomasza. Pierwsze uderzenie, jakkolwiek było straszne, zostało odbite lekko jak piłka. Korsarzy było już nie trzydziestu, lecz sześćdziesięciu albo osiemdziesięciu, ponieważ szybki jak piorun Ludwik Guénolé, widząc niebezpieczeństwo, grożące jego kapitanowi i towarzyszom broni, rzucił się w sukurs ze wszystkimi zdrowymi ludźmi, którzy pozostali na pokładzie „Pięknej Łasicy”. I teraz na tej wąskiej przestrzeni, która rozciągała się wokół bezanmasztu galeony chłopcy z Saint-Malo walczyli dalej jeden przeciw dziesięciu, nie tracąc nadziei, że zostaną zwycięzcami. Tomasz i Ludwik posuwali się na czele garstki swych towarzyszy przeciwko niezliczonym zastępom wrogów, wciąż nacierających, wciąż odpieranych, wciąż ponawiających natarcie, wciąż odrzucanych w tył, których trupy tworzyły rosnący z każdym atakiem stos. Dosięgał on baku. Teraz Hiszpanie mogliby z łatwością wdrapać się tamtędy. Ale stracili już animusz, zaś korsarze, uniesieni męstwem, skoczyli triumfująco przez tę przeszkodę i pędzili przed sobą zatrwożonych nieprzyjaciół. Trzy luki wciąż jeszcze rozwarte pochłonęły cofających się w rozsypce Hiszpanów, a Tomasz i Ludwik, zadając śmiertelne ciosy, pociągnęli ludzi do pościgu za uciekającymi. Pokład gigantycznego okrętu był jednym strasznym pobojowiskiem. Ludwik Guénolé, który dwukrotnie pośliznął się i wpadł w kałużę krwi, kroczył teraz czerwony od stóp do głów. Zaś Tomasz Trublet, który złamał na Hiszpanach trzy szpady, puginał i rękojeści wszystkich swoich pistoletów, wywijał teraz olbrzymim toporem i walczył jak drwal, ścinający dęby. VIII Pocięta flaglina nie utrzymała wielkiej flagi kastylskiej, która spadła z gafla na rufie galeony. Tomasz Trublet, upojony zwycięstwem, podeptał piękną materię
-
WÄ…tki
- Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
- Normalnie to ja całe boże dnie chodzę sobie, jeżdżę, jak się da, tu jestem parę dni, potem gdzie indziej się przenoszę, potem znowu gdzie indziej i ja w tym wiecznym ruchu spotykam...
- Moglibyście pomyśleć, że były bardziej oczywiste powody: mój mąż mnie ignorował albo dzieci były nieznośne, albo moja praca była jak kierat, albo że chciałam sobie...
- Opowiadano sobie z niemałą grozą, jakoby gdzieś na dalekim Wschodzie spadł temi czasy z nieba olbrzymi potwór mający trzy wiorsty długości a pół wiorsty szerokości...
- Nie powiedziałem sobie: „Teraz go już nigdy nie zobaczę”, albo „Teraz już nigdy nie uścisnę mu ręki”, ale: „Teraz go już nigdy nie usłyszę”...
- Mimo że ojciec i rodzeństwo troszczyli się o mnie jeszcze bardziej, mimo że staliśmy się sobie jeszcze bliżsi, wszystko się zmieniło...
- Nagle sobie uświadomiłem, że wszelkie informacje, które otrzymałem od istot – wiedzę pochodzącą z samego przeżycia, w tym z poprzedniego NDE – mogłem w końcu otrzymać...
- Och, potrafię sobie wyobrazić, jaką masz teraz minę! Nie przejmuj się, nie zamierzam się poddać! W gruncie rzeczy, mogę Ci udzielić innej odpowiedzi na pytanie, jakie zawsze...
- W wiele lat później Garp miał sobie uświadomić z rozczuleniem, że to jąkanie starego było czymś w rodzaju posłania dla Tincha od ciała Tincha...
- Ma swój świat w sobie i jasnowidzenia nieziemskie, i szczęście, którego mu nikt nie odbierze i które ni czasu, ni ziemskich zmian się nie boi...
- O ile dotąd w państwach cywilizowanych wymiar spra- wiedliwości nie mógł sobie stawiać innych celów poza sądzeniem, o tyle obecnie "przestępstwo" miało być zagrożone nie...