Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Zazdroszczę ci, że wyruszasz na wojnę. Gdybym nie miał tak ważnych obowiązków, pojechałbym z tobą. Niech Bóg cię strzeże, Wilhelmie! Załadowane nocą na okręty konie stały spokojnie. Ostatni wojownicy wsiadali na łodzie. Wilhelm i jego dowódcy uklękli, by przyjąć po raz ostatni błogosławieństwo biskupa Bayeux. Zamachał ręką na pożegnanie i wszedł na pokład "Mory". Trębacz stojący na dziobie dał sygnał do odcumowania. Wiosła wolno poruszały flotyllę aż do cypla Hourdel, gdzie wciągnięto żagle na maszt. Dwór jechał konno za nimi aż do cypla, gdzie ze wzgórza oglądał wspaniałą defiladę. Po kolei wciągano żagle na maszty. Górował nad nimi żagiel łodzi książęcej - czerwony ze złotym pasem - który błyszczał w świetle zachodzącego słońca. W milczeniu zachwycony dwór spoglądał na łodzie wyruszające na podbój Anglii. Anna i Matylda opuściły wzgórze, gdy na horyzoncie widać było już tylko niewyraźne punkciki. Łódź książęca "Mora" była najszybsza ze wszystkich i znalazła się na czele flotylli. Wilhelm nie chciał przybijać do brzegu nocą, rozkazał więc, by zwinięto żagle. Rzucono kotwice i rozpalono pochodnie, które wskazywały drogę innym okrętom. Ta przerwa nie spodobała się jego towarzyszom. By ich uspokoić, kazał podać kolację i zaprosił ich na wspólny posiłek. Udał, że jest w doskonałym humorze. Hojnie rozlewane wino zdołało rozweselić kompanów. Nagle marynarz pełniący wartę na bocianim gnieździe zawołał z całej mocy: - Łodzie na horyzoncie... Cztery, sześć, dziesięć, sto! Wydawało się, że to gęsty las pod żaglami... Herold rozkazał zwinąć żagle. Zakotwiczone okręty kołysały się na wodzie w oczekiwaniu na wschód słońca. Świt długo nie nadchodził. W końcu trębacz dał znak. Podniesiono kotwicę i rozwinięto żagle. Był ranek dwudziestego dziewiątego września, dzień świętego Michała, patrona Normandii. Przychylny wiatr zaprowadził ich szybko na brzeg. Wylądowali około godziny trzeciej po południu w lagunie Pevensey. Była piękna pogoda. Ani śladu wroga, na brzegu zupełnie pusto. Na łodziach podniósł się okrzyk radości. Pierwsi wylądowali łucznicy. Z bronią w ręku pobiegli w stronę plaży i zajęli pozycje, by ubezpieczać lądowanie następnych oddziałów. Wszędzie panował bałagan. Po zejściu ludzi wyprowadzono konie. Niektóre z nich próbowały uciekać ku rozpaczy stajennych, którzy biegali za nimi we wszystkich kierunkach. Cieśle zbierali narzędzia potrzebne do wznoszenia umocnień, kucharze żywność, giermkowie broń i zbroje. Marynarze zwijali żagle i chowali wiosła. Rycerze wkładali zbroje. Wilhelm doglądał wszystkiego. Jako ostatni wysiadł na ląd, gdzie pozdrowił wiwatujących żołnierzy na jego cześć. Potknął się i upadł, opierając się na wyciągniętych rękach. Wszyscy krzyknęli z przejęcia, a niektórzy pomyśleli: To niedobry znak! Lecz Wilhelm wstał, śmiejąc się, podniósł ręce do góry i krzyknął: - Panowie, Bóg wspaniałomyślny zechciał, bym chwycił tę ziemię pełnymi garściami. Bądźcie pewni, że nigdy jej nie wypuszczę. Należy cała do nas. A teraz chcę przekonać się o waszej odwadze! Na słowa księcia jakiś rycerz pobiegł w kierunku lądu, zerwał garść słomy z dachu opuszczonej chaty i wrócił. Przyklęknął przed księciem i rzekł: - Panie, podejdź. Weź ten znak twej władzy. Czynię cię panem tej ziemi. Teraz bezsprzecznie należy ona do ciebie! Wilhelm odpowiedział z uśmiechem na ustach: - Przyjmuję. Niech Bóg mnie wspomoże! Znowu podniósł się okrzyk wśród jego ludzi. Intendent Wadard dwoił się i troił. Jego pomocnicy rozbiegli się po okolicy i łapali kury, barany, wieprze i woły. Rozpalono ogniska, a zwierzęta nadziewano na rożen. W niecałe trzy godziny po zstąpieniu na nowy ląd Wilhelm spożył pierwszy posiłek, który pobłogosławił jego brat Odon. Po nocnym odpoczynku udał się na rekonesans wraz z dwudziestoma pięcioma rycerzami. Bagnisty teren uniemożliwiał rozwinięcie oddziałów. Wilhelm zwołał radę i zdecydował, że należy dotrzeć do półwyspu Hastings i tam wznieść umocnienia. Oddziały dotarły na to miejsce lądem i morzem. Przez dwa tygodnie w miasteczku i na półwyspie Hastings rozlegało się stukanie młotków cieśli normandzkich, wznoszących drewniane fortyfikacje na kępkach traw bądź na palisadach. Wilhelm czuwał nad wszystkim: sprawdzał umocnienia, stan koni i uzbrojenia, badał okolice. Wracając z kolejnej inspekcji dowiedział się o klęsce armii norweskiej i śmierci króla Haralda pod Stamford Bridge dwudziestego piątego września. Wilhelm mało znał Haralda, lecz szanował go za jego odwagę. Natychmiast podyktował list do królowej Anny, by zapewnić ją o swym współczuciu w jej smutku. Do obozu księcia przybył pewien mnich - wysłannik Harolda. Chodziło o wszczęcie pertraktacji w sprawie praw jego pana do tronu Anglii