Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Lecz nie jest to groteska ani naprawdę złośliwa, ani makabryczna. Nie można też mówić o poznawczej stronie lego utworu. Seks bywał w historycznych formacjach kulturowych albo wywyższany aż sakralnie, albo poniżany i zatajany jako wielce grzeszny; na tę jego polarność zmienną zwróciliśmy już uwagę. Otóż ze zderzenia tych biegunowości zdaje się wynikać — neutralizacja tak dodatnich, jak ujemnych znaków wyróżnienia; sporo środków masowego przekazu w USA (z „Playboyem” na czele) lansuje hasło „Sex is fun” — „Seks to zabawa” po prostu. Dziwaczne odzwierciedlenie znajduje ta maksyma w fantastyczno—naukowej produkcji pisarzy najmłodszych. Autorzy ci, skupieni jako tak zwani „New Wavers”, „nowofalowcy”, wokół angielskiego miesięcznika „New Worlds”, hołdują dość pretensjonalnej modzie. Czy akcja utworu SF będzie biegła wśród ruin cywilizacji poatomowej, czy wśród podróżników w czasie, przenoszących się dla uciechy w epokę kredową razem z małymi motocyklami (tak — w An Age Briana Aldissa) — od czasu do czasu spółkują, zawsze rzeczowo i dość chłodno, co jest też z odpowiednim chłodem i rzeczowością opisane. Partnerzy są zwykle ludźmi całkowicie sobie obcymi, niewiele też odczuwają nawet w fizjologicznym zakresie; ze znudzeniem albo ze zniecierpliwieniem, jakby mieli umyć w kuchni naczynia lub przeczytać gazetę, biorą się do kopulowania; akt zachodzi podobnie, tak u Ballarda, jak u Aldissa, czy u innych fantastów najmłodszej generacji. Podług tradycyjnych kryteriów idzie o sceny drastyczne, skoro nazywane w nich są i genitalia, i ich czynności, lecz deskrypcja nie ma w sobie nic ekscytującego, właśnie przez chłód niezaangażowania, tworzący aurę egzystencjalnej jałowości i nudy. Różne myśli na tematy geometryczne przychodzą spółkującemu do głowy, kiedy się rzecz u Ballarda dzieje i kiedy obiektem refleksji jest np. pierś kobieca, potem zaś tak łatwo, jak się połączyła, para rozłącza się i podejmuje czynności chwilowo tylko, na czas trwania aktu, przerwane. Te praktyki mają posmak wzajemnie świadczonych usług, całkiem zdawkowych, wyzbytych jakiejkolwiek pozadoraźnej konsekwencji, więc i wszelkiego znaczenia. Toteż zainspirowany tradycyjną moralnością odruch natrafia na pustkę, ponieważ z zachowania postaci wynika, że nie mają poczucia uczestnictwa w orgii lub w grzechu, a to, co robią, jest dla nich nie o wiele więcej doniosłe aniżeli wypicie filiżanki kakao np. Tak zatem wyzwolenie z więzów pruderii nastąpiło sposobem czysto mechanicznym, dostarczając żałosnych raczej rezultatów. Ten seks wcale nie jest zabawny; jest tylko całkowicie odwartościowany, zarówno w pokazywaniu, jak i przeżywaniu. Nie zna ani objawów wstydliwości, ani pożądania, ani pasji, w dość, prawdę mówiąc, zabawnej opozycji do postawy Science Fiction bardziej tradycyjnej. Taki np. Ph. J. Farmer, którego ewolucyjno—seksualne obsesje omówiliśmy poprzednio, w plan organizacji zmyślonych działań rozrodczych włącza zawsze orgazm — jako doznanie stanowiące niezbywalny warunek Zapłodnienia. Gdy Farmer podkreśla wagę wstrząsu rozkoszy przynajmniej ewolucyjną, tj. przystosowawcze racjonalną, to nowatorzy SF odbierają mu nawet wagę kulturową. Do niczego fascynującego seks nie prowadzi i pewno dlatego właśnie taki jest nieistotny. Promiskuityzm zwyciężył i dzięki temu przegrał. Nie myślę, by ten autorski stosunek do seksu miał wyrażać nadciągające przemiany, tj., aby utworom takim patronowała intencja przepowiedni. Wiele w nich manieryzmu jako silenia się na bezkompromisowość „nowoczesną”. Nadto pod maską chłodu, obojętności niewzruszonej ukrywa się ubóstwo przeżyć, wywołane tym, że przestrzeń pomiędzy „ręką wyciągniętą i owocem na gałęzi” uległa anihilacji. Jest to tylko niedojrzałość, co by chciała urządzić świat inaczej, aniżeli poprzednie pokolenia to robiły, lecz nie umie wymyślić nic ponad rutynę pospiesznego promiskuityzmu. Nie ma tu mowy o jakiejkolwiek perwersji; po rozbiciu wszelkich tabuistycznych zakazów, co doń przystępu broniły, seks okazuje się miejscem działań tak unieważnionych, że jak gdyby pustych. Jego ułatwienie doskonałe to forma aksjologicznego nihilizmu, nie powstała pod wpływem programów przemyślanych, lecz zbieżna z gradientami cywilizacji technicznej, dla której ułatwienia wszelkich ziszczeń są celem naczelnym. Interesująco wygląda pytanie o to, co mogłoby się stać dalej z seksem, doskonale ułatwionym i odwartościowanym? Można wyczytać najdziwniejsze hipotezy, nie w Science Fiction, co prawda — np. tę o „prostytucji charytatywnej”. Rozumowanie biegnie tak: Prostytucja była zawsze potępiana przez moralistów; jej nieodpłatne formy nie istnieją (odpłatność nie musi się do pieniężnej ograniczać); gdyby czynnik motywacji ekonomicznej znikł, prostytucja utraciłaby co najmniej część „bazy rekrutacyjnej”. Lecz ma ona przecież jedną dobrą stronę: umożliwia bowiem zaspokojenie popędu ludziom wyzbytym każdej innej szansy, a to z powodu ułomności psychofizycznych. Wtedy (w „postindustrialnym społeczeństwie”) świadczenie płciowej jałmużny ułomnym byłoby może pięknym moralnie zadaniem dla ideowych ochotników i ochotniczek. Koncepcji tej nie ganię i nie chwalę, a tylko ją cytuję. Sęk w tym, że „wszystko jest możliwe”, kiedy się kulturową aksjomatykę w dowolnej dziedzinie zgruchoce; a gdy doznaniowe skutki bodźców słabną, pierwszą odpowiedzią techniki jest przystawianie amplifikatorów: w tym ujęciu seks może sobie kiedyś zasłużyć na „eskalację”. Wówczas mogłyby się pojawić zawody, pokazy, rewie, wyścigi, wynalazki, konkursy, aparaty — w dziedzinie koitalnej. Na samym końcu tej drogi stoi wspaniały, stupiętrowy przybytek fantomatyczny, którego ściany drżą i w którym szyby lecą od orgazmicznych wywrzasków nareszcie dopieszczonej, jak się należy, publiczności. Albowiem zakwestionowanie każdego kolejnego usprawnienia na tej drodze musi stanowić absurd, irracjonalne, nonsensowne uprzedzenie w świetle porad i programów, co na ów szlak pchnęły. Obronne rozumowania empiryków przebiegają zazwyczaj tak: Rodzina jest atomem społeczeństwa, którego rozbijać akceptacją promiskuityzmu nie należy, ponieważ w ten sposób doprowadzimy do runięcia może nawet całą strukturę społeczną, czyli sami sobie socjostazę zrujnujemy. Jest to ten sam typ rozumowania, które w innej dziedzinie głosi: komputerów jako współzawodników intelektualnych człowieka nie trzeba się bać, ponieważ komputer nie wszystko może, np. nigdy nie zastąpi człowieka na stanowisku twórcy