Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Co ojciec, co w ogóle chłopy w niej widzą? Bo chłopy ją lubią, zauważył to już dawno: „Pani Jadziu, pani Jadziuniu, na drugą nóżkę!” – zachęcali ją do wspólnego picia taty kumple, cholery na nich nie ma. Złażą się już od piątku wieczora, a potem sąsiedzi mówią, że tu melina. Inna rzecz, że jak już się mają złazić, to Jadziunia sztafiruje się na glanc, wieczny zielony sweter idzie do kąta... Dzisiaj znowu ma na sobie wieczny zielony sweter, chociaż na dworze na pewno koło dwudziestu stopni, jak nie więcej. To niedobrze – zdążył wymiarkować, że ojcową wciąga ten łach wtedy, kiedy nie ma głowy do strojenia się: kiedy coś kombinuje, albo kiedy w domu jest jakiś dół. Dół może być różny, awantura z sąsiadami, kłótnia z ojcem, ale najczęściej brak pieniędzy. O co idzie tym razem? Nie rozgryzie... – Owiń to w maglownik – poleciła ojcową, składając ostatni obrus. Owinął, czemu nie, dziś wolał z nią dobrze. Zniknęła w bokówce, po chwili wyszła w żółtej bluzce (więc raczej kombinuje, bo jednak chce jakoś wyglądać). – Idę do magla – powiedziała. – Na obiad jest żur z kiełbasą, weź sobie, jak zgłodniejesz. „Patrzcie, jaka dobra! Kurde, co ona kręci?” – myślał Darek po jej wyjściu. Zajrzał do garnka – faktycznie w burej zupie pływała kiełbasa. „Zjem, a potem na spokojnie przemyślę”. Nie żałował sobie żuru i chleba, opchnął talerz i jeszcze pół, ale ani przy jedzeniu, ani po, nic mądrego nie przychodziło mu do głowy. Kolesie z ulicy odmówili pomocy, pozostali pewnie by zrobili to samo, zresztą oni są z bloków, nie wie, jak ich szukać. Mógłby liczyć na Grobelnych, sąsiadów z góry, to znaczy nie na wszystkich, gdzie tam, tylko na babcię Grobelną. Jak już nic innego, to chociaż o radę mógłby ją spytać, ale co – wczoraj po południu wyjechała z Tomkiem, wnukiem, na cały miesiąc do drugiego syna pod Kartuzy. Tomkowi to dobrze: ma ojca, matkę, babcię – i to jaką! – i jeszcze stryja nad jeziorem. 9 Zaraz, ale przecież ja też mam kogoś, i to nad morzem. Ciotkę Paulę! To co, że od pogrzebu się nie pokazuje. Ma rację, jak ją ojciec przepędził... Ale jemu, Darkowi, dała przecież piłkę, nową, kupioną, a nie przechodzoną po dorosłym synu. I na Darka komunię wprawdzie nie przyjechała, ale przysłała obrazek i aż tysiąc złotych. Przez babcię Grobelną, na jej adres, wolała żeby ktoś wiedział, żeby ojciec nie schował do kieszeni i nie przepuścił. Tak mówił, ojciec, znaczy się, kiedy Grobelna zeszła z tymi prezentami. I oczywiście znowu się obraził i nie chciał brać, i pomstował, aż Grobelna mu coś takiego po cichu powiedziała, że się zamknął, przyjął prezenty i nawet poprosił Grobelną, żeby za te tysiąc złotych coś dla Darka wybrała. Wybrała granatowy sweter, który po każdym praniu robił się większy i dzięki temu Darek do dziś może w nim chodzić do kościoła. Tak, babcia Grobelna by mu teraz coś poradziła, ale jej nie ma, a młoda Grobelna to już nie to. Chociaż wtedy, kiedy matka umarła, była dla niego prawie tak dobra, jak stara. Ale, kiedy to było, cztery lata temu, jak kończył drugą klasę. Boże, jaki ja byłem wtedy głupi – przypomniał sobie. Do dziś nie wie, na co właściwie matka umarła, sąsiadki mówiły o tym ściszonym głosem, z tajemniczymi minami. Więc jak go ktoś pyta, to mówi, że nagle i że na serce. Że nagle, to prawda. Bawił się wtedy na chodniku, przy końcu ulicy, kiedy z wyciem minęła go „erka”. Potem starsza Grobelna przyszła po niego i pytała, gdzie można znaleźć ojca. Wiedział tylko tyle, że w Oliwie. Wobec tego w mieszkaniu zaroiło się od sąsiadek, przewracały po szufladach za adresem miejsca pracy ojca, pewnie w końcu znalazły, ale ojciec przyszedł do domu dopiero wieczorem, to jest, nie do domu, tylko do Grobelnych, bo zobaczył na drzwiach kartkę, że „Dareczek” jest u nich. Więc wszedł tam, na piętro, a Tomkowa mama spytała: „I co?” Odpowiedział: „Już po wszystkim”, Grobelny podał mu krzesło, babcia Grobelna chlipnęła głośno, powiedziała: „Taka dobra, sprawiedliwa kobieta”, podeszła do kredensu, wyjęła parę cukierków i dała Darkowi, i pogłaskała go, i powiedziała: „Biedny sierota. Matki mu nikt nie zastąpi”. Wtedy zrozumiał, o czym mowa, i rozryczał się. Jaki ja byłem wtedy głupi – powtórzył raz jeszcze. Bo chociaż płakał, to cukierki zjadł, co mniejsza, ale gorzej, że cieszył się tymi cukierkami, i był ważny, że wołają go Dareczek, i że pani w klasie nie krzyczy na niego za kleksy i zapominalstwo, i że pojedzie zupełnie za darmo aż na dwie kolonie, ze szkoły i z taty pracy. Wydawało mu się, że choć w domu jest nie wszystko jak przedtem, i że w nocy bywa mu straszno samemu w dużym łóżku, to jednak wszyscy się nad nim litują i starają się o niego, że w gruncie rzeczy wychodzi na to samo