Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Tharn jednak nie przerywał, kontynuując modlitwę, aż wreszcie nie bez satysfakcji dobrnął do jej końca i dopiero wtedy usiadł. Potem skinieniem dłoni poprosił resztę biesiadników, by i oni zajęli swoje miejsca. Kronin klasnął w dłonie i zebrane w kącie służące ożyły. Zza drzwi pojawiło się jeszcze kilka kobiet, niosących wymyślne instrumenty muzyczne Triinów. Zaczęły się też zwykłe w czasie uczty rozmowy, a na twarzy Kronina pojawił się szeroki uśmiech. Wódz klepnął Richiusa dłonią w plecy niby to żartobliwie, dość mocno jednak, by młodzieniec uderzył kolanami o stół. Obaj z Lucylerem parsknęli śmiechem. Richius też się roześmiał, niepewnie, i przeniósł wzrok na kobiety strojące swe instrumenty. „Typowe dla Triinów” - pomyślał cynicznie. Bogini Pris niewiele zrobiła, by poprawić los większości przedstawicielek swojej płci. Kobiety zaczęły grać i śpiewać, Richius zaś się odprężył i w końcu zaryzykował spojrzenie w stronę Tharna. Władca cytadeli rozmawiał właśnie przez ramię z innym świętym mężem. Richius pochylił się do Lucylera. - Tego się nie spodziewałem - szepnął. - Co mu się stało? - Później - odpowiedział cicho Triin. - Kiedy zostaniemy sami. - Ale... - Cicho! Tharn znów zaczął coś mówić. Podniósł pokrytą strupami dłoń i skinieniem wskazał Richiusa. Następnym gestem objął wszystkich siedzących przy stole. Pomiędzy gości rozproszyły się służące, kładąc przed głodnymi wojownikami Kronina talerze pełne jadła. Zabrali się do jedzenia, nie przestając słuchać. - Co on mówi? - spytał Richius. - Coś o mnie? Lucyler parsknął śmiechem. - Owszem, przyjacielu. Zwraca się do świętych mężów z napomnieniem, żeby nie pozwolili sobie zepsuć humoru twoją obecnością. Spójrz, jakie mają miny. To była prawda. Niemal wszystkie twarze w komnacie były ponure. Tharn znów wyciągnął rękę ku Richiusowi. - Królu Vantranie - wychrypiał z trudem. Musiało minąć wiele czasu od chwili, kiedy ostatni raz mówił językiem Narenów, bo nawet dla Richiusa jego słowa zabrzmiały obco. Tharn odchrząknął i zaczął raz jeszcze, spojrzawszy przedtem przepraszająco na gościa. - Witaj nam, królu Vantranie. - Odpowiedz w swoim języku - odezwał się cicho Lucyler. Richius się wyprostował, jakby przemawiał do monarchy. - Mistrzu Tharnie, dziękuję za powitanie i za uprzejmość, jaką okazałeś, goszcząc mnie w dniu waszego święta. Na twarzy Tharna ukazał się grymas, który od biedy można by było uznać za uśmiech. - Inni nie są ci tak życzliwi, królu Vantranie. Musiałem im przypomnieć, że jesteś naszym gościem. Richius wzruszył ramionami. - To ich prawo, mistrzu Tharnie. W gardle Tharna zachrypiał śmiech, który przeszedł w atak kaszlu. - Nie inaczej, królu Vantranie, nie inaczej. - Uspokoiwszy się, spojrzał na Richiusa z powagą. - Wiem, że chciałeś ze mną porozmawiać. Lucyler powiedział, że bardzo ci... - przerwał, by poszukać odpowiedniego słowa - ...spieszno, prawda? - Bardzo - odpowiedział Richius. - Porozmawiamy - obiecał Tharn. - Jeszcze dziś w nocy. Ale na razie jedz, królu Vantranie. Casadah. Richius odwrócił się i wziął puchar z jakimś parującym trunkiem podany mu przez służącą. Napitek był gęsty i palił w język jak doprawiony pieprzem ocet. Aramoorczyk uniósł puchar i ukłonił się Tharnowi. „Sam mnie tu zaprosiłeś, pamiętasz?” - pomyślał nieco zbity z tropu faktem, że Tharn zbył go tak łatwo. Podniósł jednak puchar i wypił trunek. Gorący płyn niemal poparzył mu podniebienie. - Co to jest? - wychrypiał, odstawiając puchar na stół i dmuchając, by ochłodzić wargi. Czuł już niemal, jak na języku robią mu się pęcherze. - Tokka - odpowiedział Lucyler, unosząc kielich w pozdrowieniu do Kronina. - Sycone korzeniami wino jagodowe. Musisz je pić bardzo ostrożnie. - Albo wcale - mruknął Richius, odsuwając puchar. - To tradycyjny napój mieszkańców Tatterak - odezwał się Lucyler ostrzegawczo, ponownie podsuwając puchar pod nos Richiusowi. - Obrazisz Kronina. Pij. - Lucylerze, to okropne świństwo. Nie mogę. - No to udawaj, że pijesz. - Tokka - Kronin trącił Richiusa łokciem i gestem pokazał, jak należy pić ognisty trunek. - Niech ci będzie - odpowiedział Richius bez śladu entuzjazmu w głosie. - Tokka. Łyknął kolejną porcję niemożliwie wprost pieprznego trunku, tak paskudnego, że niewiele brakło, a był się zakrztusił ze wstrętu. Przydzielona do ich stołu służąca przynosiła coraz to nowe potrawy, z których każda wyglądała mniej apetycznie od poprzedniej. Były tam całe ryby gotowane w zielonkawym sosie, kipiące misy z jakąś czerwoną zupą i ułożone jedne na drugich płaty mięsa tak surowego, że wciąż jeszcze spływały z nich krople krwi. Choć Richius był głodny, nie mógł znieść tego widoku. Triinowie wszystko to podnosili do ust palcami, bo na stoły nie podano żadnych sztućców, tylko krążki pulchnego chleba do nabierania wszystkiego, czego nie dało się wziąć w palce. Lucyler i Kronin nieustannie sięgali do wspólnej misy umieszczonej przed Richiusem, a w całej komnacie słychać było dźwięk przesuwanych po stołach talerzy