Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Nie wiedział właściwie, czego chciał. Chociaż nie, dobrze wiedział, czego chciał, nie wiedział tylko, czy to otrzyma. Elli, jak podejrzewał, nie była świadoma, jak daleko zaszedł w swoich myślach. Mały romans na boku - to jedno; ale zmiana kariery, którą chciał jej zaproponować - swoją drogą, zgrabne sformułowanie - mogłaby kompletnie przewrócić jej życie do góry nogami. Elli, urodzona w przestrzeni, Elli, która czasem nieostrożnie nazywała planeciarzy szczurami lądowymi, Elli z dokładnie zaplanowaną karierą. Elli, która chodziła po ziemi z nieufnością połączoną ze wstrętem, niczym syrena wyrzucona z wody. Elli była niezależnym państwem. Elli była wyspą, a on był kretynem i nie mógł dalej tak tego ciągnąć, bo inaczej eksploduje. To, czego potrzebowali, doszedł do wniosku Miles, to widok słynnego księżyca Ziemi, najlepiej odbijającego się w wodzie. Niestety, stara rzeka płynęła w tym sektorze pod Ziemią poprzez wielkie kanały pod masą budynków z XXIII wieku, które zdominowały krajobraz. Tylko gdzieniegdzie widać było zawrotnie wzbijające się w powietrze wieżyce czy też architekturę bardziej zabytkową. Niełatwo było znaleźć jakieś spokojne, intymne miejsce w tym mieście milionów wiecznie zabieganych ludzi. Grób jest miejscem spokojnym i intymnym, ale nikt tam nikogo nie bierze w objęcia, jak sądzę... Ponure wspomnienia z Dagooli w ostatnich tygodniach nieco wyblakły, lecz to spadło na niego znienacka w zwykłej publicznej rurze windowej, kiedy opuszczali się na poziom sieci wozów bąbelkowych. Elli spadała, wyrwana z jego zdrętwiałej ręki przez złośliwy wir - usterkę konstrukcyjną w systemie antygrawitacyjnym - pochłaniana przez ciemność... - Auu! Miles! - krzyknęła Elli. - Puść mnie! Co się dzieje? - Spadamy - wydusił z siebie Miles. - Oczywiście, że spadamy, to jest rura zjazdowa. Czy dobrze się czujesz? Pokaż mi swoje źrenice. - Złapała uchwyt i przyciągnęła ich do brzegu rury, poza biegnącą środkiem strefę szybkiego ruchu. Nocni londyńczycy przepływali obok nich. Unowocześnione piekło, pomyślał bliski obłędu Miles, a to jest strumień dusz potępionych, lecących w dół kosmicznym rynsztokiem, coraz szybciej i szybciej. Źrenice jej oczu były duże i ciemne... - Czy źrenice kurczą ci się bądź rozszerzają na skutek twoich dziwnych reakcji na leki? - zapytała stroskana Elli. Jej twarz niemalże dotykała jego. - Co się z nimi teraz dzieje? - Pulsują. - Czuję się dobrze. - Miles przełknął ślinę. Wciąż trzymał kurczowo ramię Elli. - Lekarka zawsze dwa razy sprawdza to, co mi przepisuje. Uprzedziła mnie, że ten lek może wywoływać zawroty głowy. W rurze windowej Miles zdał sobie nagle sprawę, że zniknęła ich różnica wzrostu. Wisieli twarzą w twarz, jego buty znajdowały się na poziomie jej kostek, nie musiał nawet rozglądać się za jakimś pudełkiem, na którym mógłby stanąć, ani ryzykować skręcenia karku. Wiedziony nagłym impulsem wpił się ustami w jej usta. Przez ułamek sekundy w jego umyśle zabrzmiał krzyk przerażenia, jak podczas skoku ze skały do głębokiej na trzydzieści metrów, krystalicznie czystej, zielonej wody. Wiedział, że będzie ona lodowata, lecz pozostawił sprawy w rękach grawitacji, dopóki ostatecznie nie zostanie pochłonięty przez konsekwencje. Woda była cieplutka, cieplusieńka... Oczy Elli rozszerzyły się ze zdumienia. Zawahał się, tracąc początkowy impet, i zaczął się wycofywać. Rozchyliła usta i schwyciła go ręką za kark. Była dobrze zbudowana - uchwyt unieruchamiał go nieprzepisowo, ale skutecznie. To był bez wątpienia pierwszy raz, kiedy przygwożdżenie go do maty oznaczało, że wygrał. Łapczywie pochłaniał jej usta, całował policzki, powieki, brwi, nos, brodę - gdzież jest słodkie źródło jej ust? Ach, tu... Wypchany pakunek zawierający żywe futro powoli odpływał od nich, odbijając się od ścian rury windowej. Jakaś spływająca w dół kobieta szturchnęła ich, spoglądając z niesmakiem, chłopak spadający na łeb na szyję środkiem rury zagwizdał, czyniąc obelżywe, sprośne gesty, kiedy w kieszeni Elli odezwał się brzęczyk łącza. Schwycili niezgrabnie futro i jakoś dotarli do najbliższego wyjścia. Opuścili pole rury windowej i sklepionym tunelem dostali się na peron wozów bąbelkowych. Wyszli chwiejnym krokiem na otwartą przestrzeń i spojrzeli po sobie, rozedrgani. W jednej, szalonej chwili Miles zdał sobie sprawę, że skończyły się ich pieczołowicie utrzymywane w równowadze relacje zawodowe. Kim byli dla siebie teraz? Oficerem i podwładną? Mężczyzną i kobietą? Przyjaciółmi? Kochankami? To mógł być tragiczny błąd... To mogło być tragiczne nawet bez tego błędu. Dagoola dobrze to pokazała, osoba w mundurze była więcej niż tylko żołnierzem, człowiek - bardziej złożony niż jego zadania. Śmierć może zabrać nie tylko jego, ale i jej przyszłość - zginąłby wtedy cały wszechświat możliwości, a nie tylko pewien oficer. Pocałowałby ją raz jeszcze, ale, do diabła, może dosięgnąć tylko do jej alabastrowej szyi. Alabastrowa szyja wydała z siebie pełne irytacji warknięcie, Elli otworzyła kanał w kodowanym łączu i wychrypiała: - Co do diabła...? To nie możesz być ty, jesteś przecież tutaj