Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
- Rozległ się szelest zdejmowanego ubrania. - Więc postanowiłam zapłacić ci w naturze. Oczy Bena, pochłaniające linijka za linijką tekst, znieruchomiały. Podniósł powoli głowę. Fannie Fenneman stała na środku gabinetu nagusieńka; sfałdowa-ny owerol leżał u jej stóp. -Ależ, Fannie... - Wiem, że jesteś zaskoczony, ale nie mam wyboru. Spokojna głowa, Ben, dostaniesz, co ci się należy. Wynagrodzę ci wszystko z nawiązką. - Nie mam wątpliwości..., znaczy się, zawsze uważałem... jednakże... - No już, Ben, chodź, czekam... - zachęcała Fannie otuliwszy się ramionami, bardziej chyba z zimna niż poczucia wstydu, jak skłonny był wierzyć Ben. Podniósł się z krzesła. - Nie uważam, Fannie, żeby to był najszczęśliwszy pomysł. - A ja uważam, że tak, i to na mur. - Jej ciało objęło efektowne drżenie. -Nie bęęędzieszsz żżżaaałłłował... - Już żałuję - mruknął. Ściągnął marynarką z wieszaka i podał kobiecie. -Proszę, włóż to na siebie. - Nie, Ben - Fannie odsunęła gwałtownie marynarkę i schwyciła go za ramię przyciągając do siebie. Ben stracił równowagę i przywarł do niedawnej klientki, która natychmiast otoczyła go ramionami. - Nie broń się, nie ma innego wyjścia. -Fannie, błagam! Nagle drzwi do gabinetu otwarły się na oścież i na progu stanęła Christina. - Ben, czy mogłabym... - zaczęła, ale nagle zachłysnęła się ze zdumienia, a jej oczy zrobiły się wielkie jak spodki. - Dobry Boże, nie miałam pojęcia... Przepraszam najmocniej... - wyjąkała i w okamgnieniu zniknęła. - Christina, poczekaj! To nie tak... Przepraszam, puść mnie, Fannie - Kilka chwil trwało, zanim Ben wyswobodził się z objęć kobiety i runął w stronę wyjścia. - No co ty, Ben? - krzyknęła za nim Fannie. - Włóż coś na siebie - rzucił do niej i wymknął się do głównej części biura, gdzie napotkał wlepione w siebie oczy Jonesa i Lovinga. - Co się gapicie? Obie pary oczu natychmiast skoncentrowały się na blatach biurek. - Tymczasem Ben zajrzał do poczekalni. - Gdzie się podziała Christina? - wrzasnął. - Wyskoczyła z biura jak z procy - odparł Jones. - Trudno jej się dziwić... - Jones, to nie tak, jak sobie wyobrażasz... - Chryste, szefuńciu - kontynuował Jones z udawanym zdumieniem - przecież tam nie ma nawet dywanu. -Jones... - Chociaż... zaraz... masz tam chyba jakieś w miarę stabilne krzesło. Biurko też jest niezłe, no, może z lekka kanciaste. - Ale - przy twoich preferencjach to chyba dodatkowa zaleta. Swoją drogą, nie miałem pojęcia, że lubisz taki ostry seks. - Jones! - Ben pogroził mu pięścią, podbiegł do okna i przeszukał spojrzeniem ulicę w obydwu kierunkach. Christiny ani śladu. - Posłuchajcie, jak wróci Christina, powiedzcie jej... -zastanawiał się nad odpowiednim sformułowaniem. -Zresztą nieważne. Sam jej wszystko wyjaśnię. Aha, sprawa Skaggsa wygląda całkiem nieźle. Mógłbyś wysłać dokumenty do sądu? - Czemu nie - Jones wzruszył ramionami - ale przecież i tak jedziesz w tamtym kierunku. 28 29 -Ja?Pokiego? , - Nie po kiego, tylko po Joeya. Chyba znasz kogoś o tym imieniu? - Jones omiótł wzrokiem gabinet. - Jeśli oczywiście znajdziesz chwilkę czasu. Ben spojrzał na niego z politowaniem i zerknął na zegarek. - Nie ma jeszcze piątej, mam jeszcze... - Punkt szesnasta trzydzieści rozpoczęło się zebranie rodziców - przerwał mu Jones. - Niech to szlag! Zupełnie mi wyleciało z pamięci - Ben westchnął. - Jak się ma tyle na głowie... - Może byś sobie już darował - Ben porwał aktówkę. - Wiesz co, szefie? W domu mam niepotrzebną sofę. Nic nadzwyczajnego, ( w dodatku nadgryziona przez szczury. Ale jakby co, będzie jak znalazł. Benpostukał siew czoło. - Wypchaj się. Nie mam teraz czasu na takie bzdury. Ale jeszcze sobie pogadamy. - Drżę z niecierpliwości. Trzymaj się, Casanovo. Rozdział 3 > en siedział na plastikowym krzesełku w niewielkim pokoju konferencyjnym przedszkola i z całej siły starał się zachować spokój. - Chyba nie dokładnie rozumiem, w czym tkwi problem. Pani Hammerstein, kierowniczka przedszkola, wpatrywała się w niego z przylepionym uśmiechem wyrażającym niebiańską dobroć. - Po pierwsze, panie Kincaid, chciałabym podkreślić, że Joey jest cudownym dzieckiem, wręcz naszym pupilkiem. -Tak... - Prawdziwy z niego indywidualista. Ben z trudem powstrzymał się od zabębnienia palcami po stole
-
WÄ…tki
- Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
- Marzeniem nadnaturalistów jest, żeby współczesne chrześcijaństwo zakwitło takimi cudami, takimi świętymi, takimi cnotami heroicznymi, jakimi kwitło...
- Leżąc wieczorem ze wzrokiem wbitym w gasnące węgle, zastanawiałem się, jakich narzędzi należy użyć, żeby wyciąć w żywopłocie przejście, i gdzie te narzędzia zdobyć...
- W oczekiwaniu na drinka stara pozby si lku, |e lada chwila, za pomoc detektorów zdenerwowania ukrytych w blacie stolika albo zwykBej wizualnej oceny jej obgryzionych paznokci, zostanie zdemaskowana jako oszustka i wtedy poprosz j, |eby wyszBa
- "Przecież wtedy wyciągnęłaby po prostu energię z najbliższego węzła, żeby się uleczyć, a Treyyan natychmiast by to wyczuł, bo magia w tym węźle bardzo na niego oddziałuje...
- Nie powiedziałem sobie: „Teraz go już nigdy nie zobaczę”, albo „Teraz już nigdy nie uścisnę mu ręki”, ale: „Teraz go już nigdy nie usłyszę”...
- A znajomość hebrajskiego to warunek wysoce niewystarczający, żeby posiąść umiejętność odczytywania ksiąg kabalistycznych, aczkolwiek nauka tego języka jest etapem...
- Technika ta była dyscypliną, która została przygotowana na chwile takie jak ta, sytuację, kiedy potrzebowałby ich pomocy, a ich nie byłoby w pobliżu, żeby mu jej udzielić...
- 11 kpa), albo: „Dłużnik powinien wykonać zobowiązanie zgodnie z jego treścią i w sposób odpowiadający jego celowi społeczno — gospodarczemu oraz zasadom współżycia...
- A jeśli to sprytne posunięcie taktyczne? Może doszli do wniosku, że tortu- rowany Fatiejew prędzej umrze, niż coś powie? Czy nie lepiej po prostu go wypuścić, żeby sam...
- Prowadź mię teraz miłości śmiała; Gdybyś mi skrzydła przypięła! Żebym najprędzej bór przeleciała, Potem Filona ścisnęła...