Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Ale w pierwszej chwili, kiedy na nich spojrzał, rzucił w nich nie wołanie o pomoc, ale oskarżenie. - Nie musieliście! - Na wpół szlochał. - Pozwoliliście się zabić i zostawiliście mnie samego. Nie musieliście! - Och, Hal - w głosie Waltera słychać było ból. - Musieliśmy cię chronić. - Nie prosiłem was o ochranianie mnie! Nie chcę być chroniony. Chciałem, żebyście żyli! A wy pozwolili- ście się zastrzelić! - Chłopcze - powiedział szorstko Malachi - byłeś przygotowany na ten dzień. Nauczyliśmy cię, że coś ta- kiego może się wydarzyć i co będziesz musiał zrobić, je- śli to nastąpi. Hal nie odpowiedział. Skoro otworzył się na żal, ten kompletnie nim zawładnął. Runął na brzeg łóżka, łka- jąc. 34 Gordon R. Dickson - Nie wiedziałem... - szlochał. - Dziecko - odezwał się Obadiah - nauczono cię, jak radzić sobie z bólem. Nie walcz z nim. Zaakceptuj go. Ból nie zmienia niczego w kimś, kto nim włada. - Ale ja nie potrafię - Hal kołysał się żałośnie, ryt- micznie, w przód i w tył na krawędzi łóżka. - Hal, Obadiah ma rację - łagodnie odezwał się Wal- ter. - Nauczono cię i wiesz, jak poradzić sobie z tą chwi- lą. - Nic was nie obchodzi, żadnego z was... nic nie ro- zumiecie! - Hal nadal kołysał się w przód i w tył. - Oczywiście, że rozumiemy. - W głosie Waltera sły- chać było nutę cierpienia, wywołaną cierpieniem Hala. - Byliśmy jedyną rodziną jaką miałeś, a teraz wydaje się, że nie masz nikogo innego. Czujesz, jakby wszystko ci zabrano. Ale to nie tak. Wciąż masz rodzinę - potężną rodzinę, na którą składają się wszyscy członkowie rasy ludzkiej. Hal nadal kołysząc się w przód i w tył, w przód i w tył - potrząsnął głową. - Ależ tak - potwierdził Walter. - Tak, wiem. W tej chwili myślisz, że na wszystkich czternastu światach nie ma nikogo, kto mógłby zastąpić tych, których utra- ciłeś. Ale będą. Wszystko to odnajdziesz w ludziach. Znaj- dziesz takich, których będziesz nienawidził i takich, któ- rych pokochasz. Wiem, że nie potrafisz teraz w to uwie- rzyć, ale tak będzie. - Istnieje też coś więcej niż miłość - nieoczekiwanie wtrącił Malachi. - Odkryjesz to. I może na koniec bę- dziesz musiał radzić sobie bez miłości, żeby wykonać to, co będziesz musiał. -Tak będzie - dodał Obadiah -jeśli taka będzie wola Boga. Ale nie ma powodu, żeby dziecko już teraz musia- ło stawać przed tym egzaminem. Zostaw to przyszłości, Malachi. - Przyszłość jest tu - zagrzmiał Malachi. - Nie prze- żyje przy siłach skierowanych przeciw niemu, jeśli bę- dzie siedział w łóżku i płakał. Chłopcze, wyprostuj się... - Komenda był szorstka, ale ton, którym ją wypowie- Encyklopedia Ostateczna - tom 1 35 dziano, nie. - Spróbuj wziąć się w garść. Musisz zapla- nować, co robić. Martwi nie żyją. Tylko żywi mogą się zająć sprawami żyjących. - Hal - wciąż łagodnie, ale z naciskiem odezwał się Walter. - Malachi ma rację. Obadiah też. Trzymając się swojego żalu, odsuwasz chwilę, kiedy będziesz musiał pomyśleć o ważniejszych sprawach. - Nie - odpowiedział Hal potrząsając głową. - Nie. Zamknął umysł przed nimi. Nie do pomyślenia było, żeby pozwolił odejść żalowi, który miał w sobie. Upuścić choćby grudkę pewności na wciąż wątpliwe groby trójki ludzi, których nadal kochał. Ale oni mówili mu rzeczy, jakie słyszał od nich tak wiele razy, w sposób jaki pa- miętał, że je wypowiadali i stopniowo, wbrew sobie, za- czął słuchać. Szok z powodu ostatnich wydarzeń niemal dopro- wadził go do ponownego cofnięcia się do stanu małego dziecka, z całą jego okropną bezradnością. Ale w miarę jak słuchał rozmawiających wokół niego znajomych gło- sów, zaczął odzyskiwać względną dojrzałość szesnasto- latka. - ... musi się gdzieś ukryć - mówił Walter. - Gdzie? - zapytał Malachi. - Pójdę do Exotików - odezwał się Hal, sam siebie zaskakując. - Mógłbym ujść za Maranina - prawda, Walter? - Co na to powiesz? - Malachi zwrócił się do InTe- achera. - Czy twoi ludzie oddaliby go Innym? - Dobrowolnie nie - odpowiedział Walter. - Ale masz rację. Gdyby Inni znaleźli go tam i naciskali, nie mogli- by go zatrzymać. Exotikowie na swoich światach pozo- stają poza kontrolą Innych, ale ich kontakty międzypla- netarne są wrażliwe - a dwa światy są ważniejsze od jednego chłopca. - Mógłby ukryć się na Harmonii albo Zjednoczeniu - powiedział Obadiah. - Inni kontrolują sporą część na- szego społeczeństwa, ale poza miastami są tacy, którzy nigdy nie będą pracować dla pomiotu Beliala. Tacy lu- dzie nigdy by go nie wydali. 36 Gordon R. Dickson - Musiałby żyć jak bandyta - odpowiedział Walter. - Jest jeszcze za młody, by walczyć. - Mogę walczyć - zaprotestował Hal. - Z Innymi, czy kimkolwiek. - Bądź cicho, chłopcze! - zagrzmiał Malachi. - Upie- kli by cię na śniadanie bez ruszania tyłków z krzeseł. Masz rację, Walter. Światy Zaprzyjaźnionych nie są dla niego bezpieczne. - A więc Dorsai - rzucił Hal. Malachi obrócił w jego stronę zmarszczone, siwe brwi. - Kiedy będziesz gotów i zdolny do walki, wtedy idź do Dorsajów - odpowiedział. - Zanim nadejdzie ten dzień, nic dla ciebie nie mogą zrobić. - A więc gdzie? - zapytał Obadiah. - Wszystkie inne światy poza Ziemią są już pod kontrolą Innych. Wystar- czy, że go tam wyczują, a przepadnie, nie mając od ni- kogo pomocy. - Mimo wszystko - powiedział Walter - musi to być jeden z pozostałych światów. Ziemia też nie jest dobra na kryjówkę. Jak tylko poznają pełną historię jego życia i szkolenia, będą go szukać. Pomiędzy odmieńcami rów- nież są ludzie pochodzący od Exotików, jak ten wysoki mężczyzna, który był przy naszej śmierci. Oni, jak ja - jak wszyscy uczeni na Marze i Kultis - znają ontoge- netykę. Inni są siłą historyczną i będą wiedzieć, że każ- da siła musi mieć swoją przeciwsiłę. Od początku wy- glądają pojawienia się przeciwwagi dla ich siły. Nie będą ryzykować pozostawienia Hala przy życiu, skoro tylko poznają jego historię. - A więc Newton - powiedział Obadiah. - Niech skryje się między laboratoriami i wieżami z kości słoniowej. - Nie - zaprotestował Malachi. - To wszystko żółwie i małże. Wycofają się do swoich muszli i zamkną je za sobą. Pomiędzy takimi ludźmi zostałby sam jak palec