Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Gdyby Czeczenia uniezależniła się od Rosji, stałaby się najpewniej miejscem koncentracji sił przygotowujących dalsze ataki na Rosję, kolejnym etapem byłoby oderwanie się od Rosji całego muzułmańskiego północnego Kaukazu, następnie republik autonomicznych w samym sercu Rosji: Tatarstanu z jego bogactwami naturalnymi i Baszkirii. A wtedy -zdaniem prezydenta - wielka wojna byłaby już nieunikniona. W porównaniu z tym wszystkim kampania w Czeczenii jest mniejszym złem. Scenariusz wydarzeń przedstawiony przez Putina nie jest bynajmniej absurdalny. W Czeczenii istotnie działały różnego rodzaju bandy i to one wywołały chaos w tym kraju. Kreml stale zarzeka się, że istnieją związki między Czeczenia i Al-Kaidą. Co prawda niezbitych na to dowodów nigdy nie był w stanie przedstawić, ale przecież także zachodnie służby wywiadowcze dostrzegają powiązania między rebeliantami a zagranicznymi ugrupowaniami wojującego islamu, które traktują tę kaukaską republikę jako ewentualny punkt koncentracji swych sił w Europie. Ale to tylko jedna strona rzeczywistości. Migawki z piekła Tamara Daczajewa nie jest żadnym radykałem, ale mogłaby kimś takim zostać. W każdym razie sama się tego boi. To Rosjanie, prowadząc wojnę z Czeczeńcami, popchnęli ich w ramiona islamistów -uważa ta energiczna kobieta. Mówi szybko, trochę jak terkoczący twardy dysk komputera przekazujący dane. Jest jesień 2000 roku, od rozpoczęcia wojny minęło czternaście miesięcy, Władimir Putin już od dziesięciu miesięcy sprawuje urząd prezydenta. Wojna, która miała być błyskawiczna, utknęła w martwym punkcie. Wierna Moskwie administracja Czeczenii kryje się w Gudermesie za potężnymi betonowymi zaporami i dobrze strzeżonymi punktami kontroli w małym białym budynku z wielkiej płyty. Tamara Daczajewa jest tu kierownikiem wydziału handlu. Nim zaczyna mówić, jeszcze raz rozgląda się na wszystkie strony zimnej klatki schodowej: „Nie, na Boga, nie jesteśmy po stronie islamistów. Ja sama zostałam przez nich uprowadzona i kilka miesięcy byłam przetrzymywana jako zakładniczka. To są bandyci. Ale to jeszcze nie usprawiedliwia faktu, że Rosjanie niszczą nasz naród. Wielu ludzi było zadowolonych, kiedy weszły tu wojska rosyjskie, myśleli, że Rosjanie zadbają o porządek. A co się okazało? Na każdym rogu się nas zatrzymuje, sprawdza, kontroluje, trzeba dawać łapówki, żeby się poruszać po własnym kraju. Rosjanie nachodzą wsie, przychodzą z samego rana, zamaskowani, grabią wszystko i zabierają ze sobą mężczyzn. Wielu z nich nigdy nie wraca". Bez śladu zniknęło już także dwoje krewnych Tamary Daczajewej. „Są dziesiątki takich przypadków! Tutaj eksterminuje się cały naród!". 95 NORD-OST MIGAWKI Z PIEKŁA W Czeczenii prawie każdy ma takich krewnych lub znajomych. I prawie każdy zna wszystkie te okrutne historie i potrafi o nich mówić, jeśli ma pewność, że nie usłyszy go żaden Rosjanin. Pięćdziesiąt kilometrów dalej leżą ruiny Groźnego, bardziej cmentarza niż miasta. Praktycznie nie ma tam budynków, na których wojna nie pozostawiłaby śladów. Są tu całe ciągi ulic, całe place, po których pozostały tylko gruzy. W tym niesamowitym krajobrazie zgliszcz i ruin ciągle jeszcze mieszkają ludzie, tysiące ludzi, w domach, które wyglądają jak grobowce, w na pół zniszczonych mieszkaniach czy nawet piwnicach, ciemnych, wilgotnych lochach bez prądu, ciepła i wody, za to pełnych szczurów. Na małym improwizowanym rynku w Groźnym rosyjska dziennikarka telewizyjna rozmawia z czeczeńską handlarką, niegdyś panią inżynier. Jej cały kapitał to jakieś słodycze, kilka bochenków chleba i tanie papierosy. W ciągu dnia zarobi może równowartość jednego euro. „Prawdziwi terroryści to nie Czeczeńcy, tylko rosyjscy wojskowi. To oni czynią piekło z naszego życia". Rosjanka nie wytrzymuje: „Niech pani przyzna, że pani dzieci to terroryści" - krzyczy na handlarkę, która odpowiada: „Większość młodych walczy po stronie rebeliantów, bo nie ma szans, by uczciwe zarobić na chleb. Wielu ludzi nie dostaje u nas pensji już od trzech miesięcy! To wy, Rosjanie, musicie tu coś zmienić, pokój będzie tutaj możliwy pod warunkiem, że dacie nam szansę zarabiania na chleb w uczciwy sposób". Rosyjska dziennikarka wybucha śmiechem: „Czyżby? A czym wy, Czeczeńcy, tak się denerwujecie? Przecież u nas w Rosji wielu ludzi przez cały rok nie dostaje pensji!". Faktycznie wielu żołnierzy rosyjskich ruszyło na tę wojnę powodowanych biedą. Za tysiąc dolarów miesięcznego dodatku bojowego ruszył na wojnę do Groźnego także młody sierżant Siergiej. Innych możliwości zarobienia (jeśli nie brać pod uwagę kradzieży) na rosyjskiej prowincji nie ma, zresztą jak się okazało, w Czeczenii też ich nie ma: od czasu przybycia na miejsce młody „kontrakczik" (żołnierz nadterminowy) nie zobaczył jeszcze ani kopiejki z obiecywanego dodatku. A jest tu już od kilku miesięcy. Podobno wyższe szarże jako tako wychodzą na swoje