Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Nie usłyszała, że matka coś mówi. A kiedy doszły do niej słowa, podniosła głowę i zobaczyła w oczach matki coś więcej niż tylko żal i smutek. — To ja cię przepraszam — usłyszała. I wtedy zrozumiała, że matka również wie, że się żegnają. Zdążyć przed pierwszą gwiazdką 65 Noc przed Wigilią była najbardziej przykra. Święta nie są dla ludzi samotnych, święta są dla rodzin, dla dzieci, dla rodzin z dziećmi, dla par spodziewających się dziecka, dla szczęśliwie zakochanych, dla przyjaciół, dla znajomych — ile wtedy gwaru, zapach ciasta snuje się po domach, choinki, czekające w ogrodach i na balkonach wnosi się do czystych pokoi, pachnie świerkiem, jodły stroszą swoje sztywne ramiona, a w dzbanach panoszą się gałązki, zieleniejąc wesoło. Dzieci się niecierpliwią. Kiedy niecierpliwiła się po raz ostatni? Kiedy była dzieckiem? Bardzo dawno temu. Święta są dla przyjaciół. To co robimy? Wy do nas, czy my do was? Ach, wspaniale, to my zrobimy rybę, a wy zróbcie sałatkę z czerwonej kapusty. Nareszcie będziemy mieli okazję się spotkać. Wolelibyśmy, żebyście wy do nas. A może wobec tego my do was drugiego dnia świąt? Oczywiście, że pójdziemy na pasterkę. Święta są dla ludzi, którzy wierzą. W narodzenie nadziei, zbawienia, odkupienie win przeszłych i przyszłych. Dla uduchowionych ludzi, którzy przedkładają chwilę ciszy w pustym kościele nad gwar supermarketów. Którzy w ciszy i spokoju godzą się ze światem. Leżała w dużym łóżku i próbowała nie myśleć. Nie chciała być pogodzona ze światem, była po prostu nieszczęśliwa. Ale uporczywe tykanie zegara przywoływało wspomnienia. Czego jeszcze dodawała matka do piernika? Jaki smak miały lukrowane gwiazdeczki? Nie, nie. Piecze się i gotuje dla przyjaciół, dla znajomych, dla rodziny. Dla siebie się nie opłaca. Co zrobiłaby z całym sernikiem, piernikiem, rybą w galarecie? Podniosła się i przeszła do kuchni. Mały domek, w którym mieszkała — od początku, od zawsze, od trzydziestu czterech lat — domek odziedziczony po rodzicach, był miejscem przyjaznym. Stara podłoga zaskrzypiała — dębowe stare deski odzywały się jak przed laty, tym samym dźwiękiem. Skrzypiała jak kiedyś, wtedy, kiedy skradała się pod pokój kominkowy. Nasłuchiwała pod drzwiami stłumionych głosów rodziców. To gdzie? Teraz? Tu? Połóż tutaj… Ona jest u siebie? Nie słyszy? 66 Niezrozumiałe słowa i niezrozumiałe dźwięki; drzwi były zamknięte, podwójne drzwi do przedpokoju były przed nią zamknięte, w pokoju kominkowym stał już nakryty stół, choinka w stojaku na trzech nogach, nogach lwa — kto wymyślił taki stojak pod choinkę? — metalowe pazury spoczywały za kominkiem — odsuńcie tę choinkę, zaraz rozpalimy na kominku — choinka była wysoka, ojciec ucinał wierzchołek, który opierał się o sufit, pięcioramienna srebrna gwiazda lekko się kołysała, kiedy ubierały z matką choinkę. A potem, potem rodzice kazali jej iść do swojego pokoju i wypatrywać Świętego Mikołaja. Siedź w oknie i patrz. Przyjedzie. Może przyleci. Jak może przylecieć, skoro jest na saniach? Te sanie mogą latać. A renifery? Renifery też mogą latać. Nie mają skrzydeł, nie mogą. O to właśnie chodzi, że dzisiaj mogą. Więc siedziała cierpliwie i patrzyła w ciemność za oknem. Domek rodziców dotykał prawie lasu, okna od strony zachodniej nie zaczepiały nawet o ślad człowieka. Tylko z kuchni i pokoju kominkowego widać było okna sąsiadów, dom przy domu, oddzielone ogródkami i niskim drewnianym płotem. Po którejś Wigilii zorientowała się, że Mikołaj musi przychodzić od tej właśnie strony, bo nigdy nic nie zauważyła, żadnych śladów sań ani kopyt, ani stóp, a przecież pod choinką piętrzyły się pudełka i pudełeczka dla niej, mamy, taty, ciotki Jaśminy i jej męża Piotrusia, który jest teraz w Kanadzie, drobiazgi dla sąsiadów i ich syna Łukasza, którzy przychodzili po kolacji podzielić się opłatkiem. Ogień wesoło skwierczał w kominku, siedziała zaczarowana koło dużego zielonego fotela, na którym tata rozpierał się wygodnie i zapalał fajkę. Więc jeśli on przyjeżdżał czy przylatywał od strony pokoju rodziców, to postanowiła podpatrzyć to jego nadejście. Calutkie dni przed świętami była grzeczna — Mikołaj przychodził tylko do grzecznych dzieci — ale nie udawało się. Drzwi do pokoju mama zamykała, a potem były prezenty. Kiedyś udało jej się zobaczyć ślady śniegu na podłodze, te ślady prowadziły do drzwi altany… Potem zobaczyła mokre buty ojca i uśmiechała się do siebie, kiedy mama szybko, szybko prowadziła ją do okna, bo wydawało jej się, że już, tuż-tuż, a może słyszała dzwoneczki? Więc biegła do okna i uśmiechała się do siebie w brzuchu, tajemnica łaskotała ją lekko, miała swoją własną tajemnicę, o której nie mówiła rodzicom, żeby byli uśmiechnięci i zadowoleni, że wierzy w Mikołaja i renifery. A przecież ona cieszyła się, że buty ojca były wilgotne od śniegu, bo to znaczyło, że tata ją kocha. A jeszcze wcześniej, w przeddzień Wigilii, zamiast spać, skradała się pod kuchnię, żeby poczuć zapach odwijanego piernika, który matka przekładała do kredensu po dwóch tygodniach trzymania go na dolnych półkach spiżarni. Pachniało miodem i gałką muszkatołową. To było tak dawno. Starała się, żeby wspomnienia nie miały tu dostępu, ale skrzypienie podłogi pozwoliło na przesączanie się pod zmrużone powieki obrazów, których nie chciała pamiętać