Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Ale wkrótce liście dębu poruszyły się i zaszeleściły, jakby dotknięte lekkim podmuchem wiatru, chociaż inne drzewa w tym lesie stały nadal zupełnie nieruchomo. Dźwięk ten wzmagał się i wreszcie stał się głośny jak ryk potężnego wichru. Po chwili Jazon zorientował się, że potrafi rozróżnić słowa, co prawda bardzo niewyraźnie, bo każdy liść zdawał się jednym językiem, a całe miriady języków gadały jednocześnie. Gwar rozszerzał się i pogłębiał, aż zaczął przypominać huragan, który wstrząsał dębem i stapiał w jedną głośną mowę niezliczone tysiące cichych szeptów, jakie każdy liść-język powodował swoim szelestem. Teraz jednak, chociaż ciągle brzmiało to jak szum silnego wiatru huczącego wśród gałęzi, dał się słyszeć jakby głęboki bas wymawiający niezwykle wyraźnie, jak na drzewo, następujące słowa: — Idź do Argosa, budowniczego okrętów, i każ mu zbudować galerę o pięćdziesięciu wiosłach. Potem głos zaczął stapiać się znowu z niewyraźnym pomrukiem szeleszczących liści i stopniowo rozpłynął się zupełnie. Kiedy już przebrzmiał, Jazon był skłonny powątpiewać, czy naprawdę słyszał te słowa, czy też może jego wyobraźnia ukształtowała je ze zwykłego poszumu wiatru hulającego w gęstej koronie drzewa. Kiedy jednak zaczął się rozpytywać wśród mieszkańców Jolkos, dowiedział się, że w mieście istotnie mieszka człowiek imieniem Argos, który jest bardzo zmyślnym budowniczym okrętów. To dowodziło, że dąb posiada pewną inteligencję; bo inaczej skąd by wiedział, że ktoś taki istnieje? Na prośbę Jazona zgodził się chętnie zbudować tak potężną galerę, żeby do poruszania jej trzeba — 216 — było pięćdziesięciu silnych wioślarzy, mimo że nikt nigdy nie widział statku takiej wielkości i wagi. Sam majster i wszyscy jego czeladnicy i terminatorzy wzięli się raźnie do dzieła i przez dłuższy czas byli bardzo zapracowani, obcio-sując belki i robiąc mnóstwo hałasu swoimi młotkami. Wreszcie nowy okręt, który nazwano „Argo", wydawał się gotów do podróży. Ponieważ Gadający Dąb już raz dał mu doskonałą radę, Jazon pomyślał, że nie od rzeczy będzie poprosić o nią znowu. Więc odwiedził go jeszcze raz i stanąwszy u stóp ogromnego, chropowatego pnia, zapytał, co ma robić dalej. Tym razem nie nastąpiło to samo ogólne drżenie wszystkich liści na drzewie co poprzednio. Ale po jakimś czasie Jazon zauważył, że liście wielkiej gałęzi, która zwisała nad jego głową, zaczęły szeleścić, jakby wiatr poruszał tylko nią, podczas gdy wszystkie inne były zupełnie nieruchome. — Odetnij mnie! — powiedziała gałąź, kiedy tylko mogła mówić wyraźnie.— Odetnij mnie! Odetnij mnie! I zrób ze mnie rzeźbę na dziobie twojej galery. Jazon usłuchał gałęzi i odciął ją od pnia. Do zrobienia rzeźby najęto snycerza z sąsiedztwa. Był to dość dobry rzemieślnik, który wyrzezał już niejedną taką figurę; miały one, przynajmniej według jego zamierzeń, kobiece kształty i były dość podobne do tych, które dziś oglądamy pod bukszprytem* statku, a których oczy są wielkie, wybałuszone i nigdy nie mrugają pod bryzgami piany. Jednakże (a było to bardzo dziwne) okazało się, że ręką snycerza kieruje jakaś niewidzialna siła i zręczność większa niż jego własna i że jego narzędzia ukształtowały posąg, o jakim nigdy nie marzył. Po ukończeniu dzieła ujrzano, że przedstawia ono postać pięknej kobiety w hełmie na głowie, spod którego spadały na ramiona długie kędziory. Na lewym ramieniu miała tarczę, na której widniała podobizna głowy Meduzy o wężowych splotach. Prawe ramię było wyciągnięte, jakby wskazywało kierunek do przodu. Twarz tego cudownego posągu, chociaż bynajmniej nie gniewna czy groźna, była jednak tak poważna i majestatyczna, że można było nazwać ją surową, usta zaś zdawały się gotowe otworzyć wargi i wypowiedzieć głęboko mądre słowa. Jazon był zachwycony posągiem i nie dawał spokoju snycerzowi, aż ten skończył pracę i rzeźba została ustawiona tam, gdzie zawsze się ją odtąd ustawia, to znaczy na dziobie okrętu. — A teraz — zawołał wpatrując się w spokojną, majestatyczną twarz posągu— muszę iść do Gadającego Dębu i spytać, co mam robić dalej. * Bukszpryt — belka wystająca ku przodowi poza dziób statku, służąca do stawiania żagli. — 217 — — To niepotrzebne, Jazonie — powiedział głos, który, choć znacznie cichszy, przypomniał mu potężny szum wielkiego dębu. — Kiedy zapragniesz dobrej rady, możesz poszukać jej u mnie. W chwili gdy zabrzmiały te słowa, Jazon patrzył prosto w twarz posągu. Ale ledwie mógł uwierzyć swoim oczom i uszom. A jednak było to niewątpliwe, że dębowe wargi poruszyły się i że głos wydobywał się z ust rzeźby