Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Loeffelholz powitał mnie serdecznie, Mahring podniósł się powoli, na chwilę wyciągnął z ust fajkę, by powiedzieć mi dzień dobry. Z miejsca zapanował nastrój przyjazny i przyjemny. ¦— Jakże się panu powodziło po wyjściu z obozu? — Dziękuję, jakoś się urządziłem. Powodzi mi się do- brze. A panu? — Żołnierz trzech armii 321 Loeffelholz opowiedział, że zaczął od bibliotekarza w Monachium, po czym wylądował u Blanka. Mówiliśmy jeszcze o różnych sprawach, wreszcie padło z jego ust py- tanie, którego oczekiwałem: — Nie chciałby pan u nas pracować? Szukam współpracownika, uważam, że dosko- nale nadaje się pan do tej roboty. — I cóż miałbym robić? — Stworzymy nowoczesną, demokratyczną armię. Nie będzie nowym wydaniem Wehrmachtu, który opierał się na pruskim drylu i paradach. Widziałem pana postawę w Prusach Wschodnich, uważam, że byłby pan dla nas właściwym człowiekiem. Niech się pan nad tym dobrze zastanowi, nie wolno panu stać na uboczu. Usłyszałem to już po raz trzeci. Zapytałem: — Co pa- nowie tutalj robią, a jakie ja miałbym ewentualnie za- danie? — Zajmujemy się rozbudową motoryzacji nowej armii. Mógłby mi pan być przy tym bardzo pomocny. — Drogi panie von Loeffelholz, czy to nie są wielkie słowa? Widzę tutaj tylko parę akt i kilku panów w cywilu, a pan mówi o motoryzacji całej armii. Przed koszarami stało zaledwie parę wozów. Żeby to zmienić, trzeba by było długo czekać. — Przeciwnie. Zrealizuje się to bardzo szybko. Proszę sobie przypomnieć nasze ostatnie spotkanie, kiedy to pan przyjechał do nas z tym duńskim pastorem. Wówczas już zaczęliśmy, nie dopiero dzisiaj. Trochę akt znajduje się w każdym pokoju tego wielkiego gmachu. Dokumentacja już gotowa, czekamy tylko na ludzi. Przemysł przeprowa- dza już próbne doświadczenia z pojazdami. — A jeżeli ludzie się nie znajdą? — Znajdą, mój drogi, znajdą. Jestem przekonany, że i pan do nas przyjdzie. Tak, na pewno, tylko wolałbym, żeby pan zdecydował się już dziś. Więc jakże, zgadza się pan? — Jakie daje mi pan gwarancje? 322 — Będzie pan rzeczoznawcą. Stopni służbowych nie' ma u nas jeszcze, ale zostanie pan zaszeregowany wedle do- tychczasowej rangi. Będzie pan kontraktowym pracowni- kiem cywilnym. Nie było to zbyt pociągające. Nie służąc w wojsku, by- łem samodzielny i dobrze zarabiałem. — Nie, panie Loeffelholz, nie sądzę, żebym się zdecy- dował. Zastanowię się jeszcze, ale ta „firma" wydaje mi się za nowa, za świeża. Mam wrażenie, że wszystko to jest raczej eksperymentem, niemal zabawą. Odbudowuje się armię na papierze, trudno mi uwierzyć, żeby powstało prawdziwe, regularne wojsko. Loeffelholz i Mahring roześmiali się. I słusznie, ponie- waż wiedzieli więcej ode mnie. Było im wiadome, że otrzymują pensję z funduszu, który właściwie wcale nie istniał i za którym nigdy nie głosował w Bundestagu ża- den poseł. Powoli zaczęły się rozwiewać moje wątpliwości, chociaż jszybka i gruntowna remilitaryzacja wydawała mi się w dalszym ciągu wręcz nieprawdopodobna. Wprawdzie czytałem w prasie o dyskusjach na temat remilitaryzacji, słyszałem to i owo w komisji wojskowej hamburskiej CDU, ale wszystko to razem wydawało mi się sporem o brodę cesarza. Poza tym przywiązywałem dużą wagę do licznych protestów ludności oraz negatywnego stanowiska partii socjaldemokratycznej. To prawda, że protesty nie- wiele były warte, rozpryskiwały się jak mydlane bańki, ale w sprawie remilitaryzacji większość ludności była zdecy- dowanie przeciw. Raczej mogłem sobie wyobrazić powsta- nie oddziałów o charakterze porządkowym, ale ciągle jesz- cze nie mogłem uwierzyć, że powstanie nowy Wehrmacht. Dlatego też zadałem jeszcze jedno pytanie: kto będzie stał na czele nowej armii? Odpowiedź rozczarowała mnie: — Generał Heusinger. Nigdy nie słyszałem tego nazwiska. Ze zdumieniem po- i i a» 323 patrzyłem na Loeffelholza i zapytałem: —¦ Heusinger? Nie znam go. Co to za człowiek? — Trudno to powiedzieć. Trzeba go znać bliżej. Jest giętki i gładki jak węgorz. Dawniej powiedzielibyśmy, że nie ma kręgosłupa. Mnie osobiście złości najbardziej, że akceptuje wszystko, co proponują Amerykanie. Ale to właściwy człowiek na właściwym miejscu; nie ma lepsze- go od niego fachowca. — Jakiż to fach? — Planowanie, mój drogi. Heusinger był w głównej kwaterze fiihrera. Zaczynamy tutaj od niczego, czasami musimy nawet porządnie się nabiedzić, aby planować bez przygotowania i pokrycia, więc człowiek o jego kwalifi- kacjach jest nam potrzebny — umiejący przewidywać dobrze i szybko, również na długą metę. — Przecież nazwisko Heusinger nie ma żadnej siły przyciągającej. — Mówi przez pana typowy oficer zawodowy. Dowódcy flywizji i armii muszą mieć nazwisko, które zna każdy żołnierz. Sztabowcy pracują anonimowo. Jeżeli chodzi o generała Heusingera, to wystarczy, że ludzie odpowie- dzialni oraz fachowcy należycie oceniają jego doświadcze- nia. Może pan być zupełnie spokojny, że Heusinger zna się na planowaniu. Wcale mnie to nie uspokoiło. Niektórzy generałowie wyciskali z nas ostatnie soki, zwłaszcza podczas odwrotu. Z niektórymi byliśmy mniej lub bardziej związani, ponie- waż znaliśmy ich, widywali i nie powodziło się im lepiej niż nam. I jeszcze jedno: zyskali naszą sympatię, bo tak jak my nieraz wymyślali na anonimowego rozkazodawcę. Von Loeffelholz podpisał moją przepustkę, znowu prze- szedłem obok nieskończonej ilości drzwi zaopatrzonych w wizytówki. Rozmowa nie wpłynęła na zmianę mojej \ decyzji, pozostałem w cywilu. Wróciłem do Hamburga. Dopiero po latach dowiedziałem się, jaką rolę odgrywał generał Heusinger przy przygotowaniach do wojny i pod- 324 czas działań. To on współpracował iprzy opracowywaniu planów najazdu na Danię, Norwegię, Belgię, Holandię, Luksemburg i Francję, planu lądowania w Anglii, planu zajęcia Gibraltaru, planu wmaszerowanła do Grecji i Fin- landii oraz planu napadu na Związek Radziecki. Nie sądzę, aby podpułkownik von Loeffelholz podczas naszej rozmowy był całkowicie zorientowany we wszyst- kich „zasługach" Heusingera