Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Przerwał. - Dlatego - zaczął znowu - udam się osobiście na południe, by nakłonić ich do zmiany zdania. To oświadczenie wywołało prawdziwy tumult. - Gordon, to szaleństwo! - Nie możesz... - Jesteś nam potrzebny tutaj! Zamknął oczy. W ciągu czterech miesięcy stworzył sojusz wystarczająco silny, by opóźnić marsz najeźdźców i utrudnić im życie. Dokonał tego głównie dzięki swym talentom gawędziarza, nabieracza... kłamcy. Nie łudził się, że jest prawdziwym przywódcą. To jego postać utrzymywała w całości Armię Willamette... jego legendarne pełnomocnictwa inspektora reprezentującego odrodzone państwo. "Państwo, którego jedyna ocalała iskra będzie wkrótce martwa jak kamień, jeśli nie zrobi się czegoś cholernie szybko. Nie potrafię poprowadzić tych ludzi! Potrzebny im generał! Wojownik! Ktoś taki jak George Powhatan". Uciszył wrzawę podniesieniem ręki. - Pojadę tam. Chcę też, byście wszyscy mi obiecali, że nie zgodzicie się pod moją nieobecność na żadne zwariowane, desperackie przedsięwzięcia. Spojrzał prosto na Denę. Przez moment patrzyła mu w oczy. Wargi miała jednak zaciśnięte, a po chwili oczy jej ściemniały i odwróciła nagłym ruchem głowę. "Czy niepokoi się o mnie? - zastanowił się Gordon. Czy o swój plan?" - Wrócę, nim nadejdzie wiosna - obiecał. - I sprowadzę pomoc. Pod nosem całkiem cicho dodał: - Albo zginę. 6 Przygotowania zajęły trzy dni. Przez cały ten czas Gordon był poirytowany. Żałował, że nie może odjechać po prostu. Całe przedsięwzięcie zamieniło się jednak w ekspedycję. Rada nalegała, żeby przynajmniej do Cottage Grove towarzyszył mu Bokuto wraz z czterema innymi mężczyznami. Johnny Stevens ruszył przodem w towarzystwie jednego z ochotników z południa, by przygotować drogę. Ostatecznie przybycie inspektora powinno być zapowiedziane. Dla Gordona wszystko to było nonsensem. W ciągu godziny spędzonej z Johnnym nad przedwojenną mapą samochodową zorientowałby się, jak dotrzeć do celu. Jeden szybki koń plus drugi na zapas byłby równie dobrą ochroną jak cały oddział. Szczególnie niezadowolony był z tego, że musi zabrać ze sobą Bokuto. Był on potrzebny tutaj. Rada okazała się jednak niewzruszona. Albo zgodzi się na ich warunki, albo w ogóle nie pozwolą mu jechać. Grupa opuściła Corvallis wczesnym rankiem. Dotkliwe zimno sprawiało, że z koni biła para. Gdy przejeżdżali obok starego boiska oregońskiego uniwersytetu, minęła ich kolumna maszerujących rekrutów. Choć postacie były szczelnie opatulone, ich śpiew wskazywał niedwuznacznie na żołnierki Deny. Nie wyjdę za faceta, który pali papierosy, Drapie się, beka i wrzeszczy wniebogłosy. Może nie wyjdę za mąż i już, Nie wyjdę za mąż i już! Lepiej usiądę w cieniu sama jedna. Stara panna grymaśna i wybredna. Może nie wyjdę za mąż i już, Nie wyjdę za mąż i już! Gdy przejeżdżali mężczyźni, oddział wykonał "na prawo patrz". Odległość nie pozwalała odczytać wyrazu twarzy Deny, lecz Gordon czuł na sobie jej spojrzenie. Ich pożegnanie było fizycznie namiętne i emocjonalnie napięte. Gordon nie był pewien, czy nawet przedwojenna Ameryka, ze wszystkimi swymi seksualnymi wariacjami, miała nazwę dla takiego związku jak ich. Czuł ulgę, że ją opuszcza. Wiedział, że będzie za nią tęsknił. Gdy głosy kobiet ucichły za jego plecami, Gordon poczuł ucisk w gardle. Próbował częściowo wytłumaczyć go dumą z ich oczywistej odwagi. Nie można jednak było całkowicie wykluczyć strachu. Grupa mijała w szybkim tempie nagie sady i skutą lodem okolicę, by o zachodzie słońca dotrzeć do palisady w Rowland. Linia frontu była już tak blisko, oddalona tylko o jeden dzień jazdy od centrum tego, co uchodziło za cywilizację. Dalej rozciągała się kraina bandytów. W Rowland słyszano nowe pogłoski - że jeden kontyngent holnistów ustanowił już w ruinach Eugene małe księstwo. Uchodźcy opowiadali o bandach barbarzyńców, odzianych w białe stroje maskujące, którzy grasowali po okolicy, paląc małe sioła, grabiąc żywność i porywając kobiety oraz niewolników. Jeśli to była prawda, Eugene stanowiło problem. Musieli się jakoś przedostać przez zburzone miasto. Bokuto nalegał, by nie podejmowali żadnego ryzyka. Gordon spoglądał na niego spode łba i niemal w ogóle się nie odzywał, gdy ekspedycja zmarnowała trzy dni na asfaltowych, pokrytych wybojami szosach, omijając Springfield daleko od wschodu, a potem zawracając na południe, by wreszcie przybyć do ufortyfikowanego miasteczka Cottage Grove. Upłynęło niewiele czasu od chwili, gdy kilka osad leżących na południe od Eugene zjednoczyło się z zamożniejszymi, północnymi społecznościami. Teraz najeźdźcy odcięli je ponownie. Na mapie wielkiego ongiś stanu Oregon, którą Gordon stworzył w myślach, dwie trzecie jego obszaru na wschodzie pokrywała puszcza, wyżynna pustynia, starożytne wycieki lawy oraz skalne wały Gór Kaskadowych. Na zachodzie szary Pacyfik graniczył z omywanymi deszczem Górami Nadbrzeżnymi. Północne i południowe kresy stanu również stanowiły praktycznie niemożliwe do przejścia plamy. Na północy Dolina Kolumbii wciąż jarzyła się od bomb, które zamęczyły Portland i zniszczyły tamy na wielkiej rzece. Druga plama wychodziła z nieznanej Kalifornii i sięgała o sto mil na północ od południowych granic stanu. Jej centrum stanowiła górzysta, pełna kanionów kraina znana jako Rogue. Nawet w szczęśliwszych czasach tereny otaczające Medford słynęły z pewnego "dziwnego" elementu. Przed wojną zagłady oceniano, że w dolinie Rogue River znajduje się więcej tajemnych schowków i nielegalnych karabinów maszynowych niż gdziekolwiek indziej, nie licząc Everglades