Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Jak szybko tuszujemy koszmar śmierci i poniesionej straty, wykorzystując niemal każde możliwe wyjaśnienie, jak gdybyśmy musieli usprawiedliwić sam los, który nas tak ciężko doświadczył. Tę ucieczkę do Australii także mogłem teraz trzeźwo ocenić. Jak Hartley mogła zaakceptować plan wyjazdu wtedy, kiedy nie wiedziała, co się dzieje z Tytusem? Czy go w ogóle zaakceptowała? Pewnie nie. I chyba dlatego wydawał jej się „snem”. Jestem pewien, że nie powiedziała Tytusowi o zamierzonym wyjeździe do Australii podczas tej niewinnej krótkiej rozmowy, którą odbyła z nim w „Shruff End”. W końcu nie powiedziała także o nim mnie. To przemilczenie uznałem teraz za dobry omen. Nie wspomniała mi, ponieważ już wtedy zaczynała się krystalizować w jej głowie decyzja, żeby pozostać tutaj. Tytus powiedział o niej, że jest „fantastką”. I kiedy tak nad tym teraz rozmyślałem, zaczynałem dostrzegać w jej słowach coraz więcej fałszu. Jej konstrukcje myślowe pękały jak złamane kości, które nigdy się nie zrosną, złamane przez Bena, przez Tytusa. Hartley poczuła się zagubiona, nie wiedziała, gdzie szukać prawdy. Gdzież więc jest teraz ten mój ideał? Dziwne, lecz ona nadal była dla mnie źródłem światła, jak gdyby sama rzucała to światło na siebie. Mogłem to wszystko osiągnąć, mogłem z tego korzystać, bo bez względu na to, jaka Hartley jest, to ją właśnie kocham. Tak się zdarzyło, że tylko raz miałem okazję poznać i nauczyć się prawdziwej miłości i tylko jedną miałem nauczycielkę. Czasami ludzie całkiem nieświadomie przez całe lata są źródłem światła dla innych, nawet gdy ich własne życie toczy się odmiennymi, nieznanymi torami. Ale człowiek może się także stać potworem, rakiem w umyśle kogoś, o kim się prawie zapomniało albo nawet nigdy nie spotkało. Powiedział mi to kiedyś Peregrine. Przypuśćmy, że w końcu okaże się, iż taka miłość utraci swój obiekt. Czy może ona, cokolwiek się stanie, stracić go naprawdę? Czasami miłości nie może pokonać nawet śmierć, chociaż nam się wydaje, że wcale nie tak łatwo jest kochać zmarłego. Są jednak sytuacje i cierpienia, które pokonują miłość bardziej skutecznie. Czyż utraciłem Hartley bezpowrotnie przez jej zdradę i ucieczkę, które powinny zmienić moją miłość w nienawiść? Czy zacząłbym w niej widzieć zimną, pozbawioną serca, niegodziwą wiedźmę, czarownicę? Wiedziałem, że nigdy do tego nie dojdzie, i uważałem to za osiągnięcie, niemal za jakiś styl posiadania. Nawet psi ząb jarzy się światłem, jeśli naprawdę oddaje mu się cześć – jak powiedział kiedyś James. Moja miłość do Hartley jest niemal celem samym w sobie. Choćby nie wiem jak się starała wykręcić i wywinąć, i niezależnie od tego, co się stanie, teraz już mi nie umknie. Moje myśli nie zawsze były tak górnolotne. Czasami wspominałem Rosinę, a ona przywodziła mi znów na myśl Bena wyglądającego tak kwitnąco, jakby powiedział Fritzie, „całego w skowronkach”. Czy tylko dlatego, że przebolał już i pogodził się ze straszną śmiercią Tytusa, i uznał, że otworzyła mu drogę do wolności, i cieszył się z perspektywy oglądania opery odbijającej się w falach oceanu? Gdzie Rosina spędziła noc przed tym koszmarnym dniem, kiedy odwieźliśmy Hartley do „Nibletts”? Gilbert, jak sobie przypomniałem, mówił, że słyszał w bungalowie jakiś kobiecy głos, kiedy przyszedł tam z listem. Rosina odgrażała się, że „pocieszy” Bena. To mógł być jedynie złośliwy żart, ale z drugiej strony Rosina była capable de tout, zdolna do wszystkiego. Więc jeśli doszło do czegoś między nią i Benem, to mogło to być powodem jego niezadowolonej miny, a także bardziej liberalnego postępowania z Hartley. Może właśnie dlatego wyraził zgodę na moją wizytę i nie protestował, kiedy rozmawiałem przez minutę z Hartley na progu. Być może Rosina oddała Hartley przysługę, bo teraz Ben będzie musiał przed żoną coś ukrywać i będzie czuł się winny? A może skłoniła go do uświadomienia sobie, o ile bardziej mu odpowiada śmieszna stara żona niż ta pretensjonalna diwa ze świata rozrywki. Były to jednak ze wszech miar niesmaczne myśli. Ale kiedy człowieka trawią bardziej subtelne tęsknoty, takie wulgarne przypuszczenia przynoszą czasem ulgę. I nagle uświadomiłem sobie, że przecież Rosina mogła jeszcze nie wyjechać z hotelu „Pod Krukiem”. Mógłbym więc po prostu tam pójść i zapytać ją, czy spełniła swą pogróżkę. Nawet jeśli mnie okłamie, czegoś zdołam się jednak dowiedzieć. Oczywiście, niechętnie wychodziłem z domu, ponieważ lada chwila spodziewałem się Hartley albo jakiegoś znaku od niej. W końcu jednak postanowiłem zaryzykować. Zostawiłem na drzwiach kartkę: „H. Zaczekaj. Zaraz wracam”. Nie chciałem telefonować do hotelu, bo pragnąłem zaskoczyć Rosinę