Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Z tak daleka ten numer by nie przeszedł. Dominga Salvador stała u szczytu wzgórza. Jej sylwetka odcinała się na tle księżyca. Tarcza miesiąca z wolna zachodziła. Noc miała się ku końcowi. Dokoła królowały jeszcze aksamitne czernie, srebrzyste płatki nocnych cieni, ale gorący wiatr niósł już ze sobą zapowiedź rychłego brzasku. Gdyby udało mi się odwlec wszystko do świtu, nie byłabym w stanie ożywić zombi. Może uwolniłabym się też od tego czaru. O ile dopisałoby mi szczęście. A na to nie liczyłam. Dominga stała w ciemnym kręgu. U jej stóp leżał martwy kurczak. Utworzyła już krąg mocy. Musiałam jedynie wejść do niego i złożyć ofiarę z człowieka. Po moim trupie, jeśli będzie trzeba. Harold Gaynor siedział na wózku elektrycznym po drugiej stronie kręgu. Poza jego granicą. Był bezpieczny. Podobnie jak stojący przy nim Enzo i Bruno. Jedynie Dominga podejmowała ryzyko. - Gdzie Wanda? - zapytała. Spróbowałam skłamać, że jest bezpieczna, ale odpowiedziałam zgodnie z prawdą. - Na żwirowej ścieżce, przy domu. - Dlaczego jej tu nie przyniosłaś? - Możesz wydać mi tylko jedno polecenie naraz. Rozkazałaś mi przyjść, wiec przyszłam. - Nawet teraz uparta, to doprawdy niezwykłe - mruknęła. Enzo, sprowadź tu dziewczynę. Jest nam potrzebna. - Enzo bez słowa, ruszył przez połać suchych traw. Miałam nadzieje, że Wanda go zabije. Że wpakuje w niego cały magazynek. Nie, lepiej niech zachowa parę kul dla Brunona. Dominga trzymała w prawej dłoni maczetę. Ostrze było ciemne od krwi. - Wejdź do kręgu, Anito - rzekła. Próbowałam się opierać, bezskutecznie, stanęłam chwiejnie na, skraju kręgu, po czym weszłam do środka. Poczułam zawirowanie energii, ale krąg nie zamknął się. Wyglądał na zapieczętowany, ale pozostawał otwarty. Wciąż czekał na ofiarę. Z ciemności dobiegły strzały. Dominga drgnęła. Uśmiechnęłam się. - Co to było? - spytała. - Chyba twój ochroniarz zarobił parę kulek - odarłam. - Coś ty zrobiła? - Dałam Wandzie pistolet. Spoliczkowała mnie. Niezbyt mocno, ale grzmotnęła mnie w ten sam policzek, który wcześniej naruszył Bruno i jak-mu-tam. Zarobiłam w twarz z tej strony trzy razy. Będę miała siniaka aż miło. Dominga spojrzała na coś za moimi plecami i uśmiechnęła się. Zanim się odwróciłam też to zobaczyłam, domyślałam się, co to będzie. Enzo niósł Wandę na szczyt wzgórza. Cholera. Usłyszałam więcej niż jeden strzał. Czyżby spanikowała i strzeliła zbyt wcześnie, marnując amunicję? A niech to. Wanda krzyczała i tłukła małymi piąstkami w szerokie plecy Enza. O ile dożyjemy poranka, nauczę Wandę robić lepszy użytek z pięści. Była niepełnosprawna, ale nie bezradna. Enzo wniósł ją do kręgu. Dopóki krąg nie został zamknięty, każdy mógł tu wchodzić, nie przełamując czaru. Upuścił Wandę na ziemię i boleśnie wykręcił jej ręce do tyłu. Wciąż szamotała się i krzyczała. Wcale się jej nie dziwiłam. - Niech Bruno ją przytrzyma. Śmierć musi zostać zadana jednym cięciem - powiedziałam. - To fakt. - Dominga pokiwała głową. Skinęła na Bruna, aby wszedł do kręgu. Zawahał się, ale Gaynor ponaglił go. - Rób, co ci każe. Bruno wykonał plecenie Gaynora, swego guru. Schwycił Wandę za jedną rękę. Przytrzymywana przez dwóch mężczyzn, mając niesprawne nogi, prawie nie mogła się już poruszać. - Uklęknijcie i przytrzymajcie jej głowę - poleciłam. Enzo zrobił to pierwszy, opierając wielką dłoń na potylicy Wandy. Unieruchomił ją. Wanda zaczęła płakać. Bruno ukląkł, drugą rękę opierając na jej plecach, aby się wyprężyła. Dominga podała mi mały brązowy słoik maści. Krem był biały i mocno pachniał goździkami. Ja dodaję więcej rozmarynu, ale goździki też mogą być. - Skąd wiedziałaś, co będzie mi potrzebne? - zaciekawiłam się. - Spytałam Manny’ego, czego zwykle używasz. - Na pewno nic by ci nie powiedział. - Powiedziałby, gdybym zagroziła jego rodzinie. - Dominga zaśmiała się. - Och, nie smuć się tak. Nie zdradził cię, chico. Manuel sądził, że jestem po prostu ciekawa twoich mocy. A przecież wiesz, że to prawda. - Wkrótce się przekonasz - powiedziałam. - Posmaruj się maścią. - Ukłoniła się lekko. Rozsmarowałam maść na twarzy. Krem był chłodny i lepki. Goździki pachniały jak cukierki. Posmarowałam się nad sercem pod bluzką, nasmarowałam obie dłonie. I na koniec pomazałam też nagrobek. Teraz potrzebowaliśmy już tyko ofiary. - Nie ruszaj się - rzuciła Dominga. Zamarłam w bezruchu jak zaczarowana. Czy jej potwór w korytarzu też trwał w takim bezruchu jak ja teraz? Dominga położyła maczetę na trawie przy skraju kręgu, po czym wyszła zeń. - Ożyw zmarłego, Anito - rozkazała. - Proszę, spytaj najpierw Gaynora o jedną rzecz. - To „proszę” ledwie mi przeszło przez usta. - To znaczy o co? - Spojrzała na mnie z zaciekawieniem. - Czy jego przodek także jest kapłanem voodoo? - A co to za różnica? - warknął Gaynor. - Ty głupcze - wycedziła. Dominga. Odwróciła się do niego, zaciskając pięści. - To dlatego za pierwszym razem się nie udało. Usiłowałeś mi wmówić, że to moja wina! - O czym ty mówisz? - zdziwił się. - Gdy ożywiasz kapłana voodoo albo animatora, bywa, że przywołanie się nie udaje. - Jak to? - spytał. - Magia, twego przodka zakłóca moją - wyjaśniła Dominga - Czy ten przodek na pewno nie parał się voodoo? - Nic mi o tym nie wiadomo - padła odpowiedź. - Wiedziałeś o tamtym pierwszym? - spytałam. - Tak. - Czemu mi nie powiedziałeś? - wysyczała Dominga. Aura mocy otaczała ją niczym mroczny kokon. Czy zamierzała go zabić, czy chodziło jej tylko o podbicie ceny? - Nie sądziłem, że to ważne. - Dominga chyba zgrzytnęła zębami. W sumie nic dziwnego. Kosztował ją reputację, plus tuzin istnień. I nie widział w tym nic złego. Ale Dominga nie uśmierciła go na miejscu. Chciwość zwyciężyła. - Do dzieła. - ponaglał Gaynor. - A może nie zależy ci na forsie? - Nie groź mi - odcięła się Dominga. Pięknie, para łotrów może lada chwila schwycić się za kudły. - Nie grożę ci, Senoro