Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Jeœli Jill mówi³a „mieszkanie”, mia³a na myœli konkretne. Mieszkanie Willeya. Fred i Sheila gapili siê na mnie z otwartymi ustami. W koñcu pierwszy odezwa³ siê Fred: — Czy wszystko w porz¹dku? Masz tak szklisty wzrok, jakbyœ œwiata nie widzia³. Odkaszln¹³em. — Trochê krêci mi siê w g³owie. — Mo¿e z³apa³ pan grypê azjatyck¹ — odezwa³a siê Sheila. — Mój kuzyn twierdzi, ¿e wtedy cz³owiek czuje siê jak potr¹cony przez ciê¿arówkê. Nagle zda³a sobie sprawê z tego, co powiedzia³a. Wszyscy w biurze wiedzieli, jak umar³ Robbie. — Och, tak mi przykro. Naprawdê zachowa³am siê jak idiotka. Ale ja ju¿ myœla³em tylko o Jill i o mieszkaniu Willeya. Ci¹gle pada³o. Nieustanna m¿awka. Mimo to wyszed³em z biura. W porz¹dku — mówi³em sobie. — Jestem podejrzliwy. Nie mam powodu. Nie mam dowodów, a przede wszystkim nie mam moralnego prawa. Jill z³o¿y³a przysiêgê w dniu naszego œlubu i dot¹d jej dotrzyma³a. Przysiêga jest przysiêg¹, wiêc nie mam prawa wzywaæ policji, ¿eby siê upewniæ, ¿e moja ¿ona tej przysiêgi nie ³amie. Ale oto sta³em na rogu Central Park South i Avenue of the Americas w pociemnia³ym od deszczu p³aszczu burberry i czeka³em, a¿ Jill wyjdzie z mieszkania, a ja przy³apiê j¹ na oszustwie. Czeka³em pó³ godziny. I nagle pojawi³a siê w towarzystwie wysokiego, ciemnow³osego mê¿czyzny w niebieskim p³aszczu. Jill natychmiast zatrzyma³a przeje¿d¿aj¹c¹ taksówkê i wsiad³a do niej, a mê¿czyzna, postawiwszy wysoko ko³nierz, ruszy³ szybkim krokiem w stronê Columbus Circus. Po chwili wahania pod¹¿y³em jego œladem. Nie zwalniaj¹c tempa, skrêci³ na po³udnie w Siedemnast¹ Alejê. Chodniki by³y zat³oczone, tote¿ o ma³o nie straci³em go z oczu. Akurat gdy zmieni³y siê œwiat³a, skrêci³ w Piêædziesi¹t¹ Siódm¹ Ulicê, wiêc musia³em gwa³townie wymin¹æ ruszaj¹ce autobusy i taksówki, bo przecie¿ nie mog³em go zgubiæ. Dogoni³em go dopiero niedaleko Broadwayu. Chwyci³em go za rêkaw. — Hej, przepraszam. Odwróci³ g³owê i popatrzy³ na mnie. Mia³ oliwkow¹ cerê i wygl¹da³ na W³ocha. By³ bardzo przystojny, jeœli ktoœ lubi ten typ urody. Nic nie powiedzia³ i odwróci³ siê. Zapewne pomyœla³, ¿e przypadkowo zaczepi³em czymœ o jego p³aszcz i przeprasza³em. Znów chwyci³em go za rêkaw. — Ej, przepraszam! Chcê z panem porozmawiaæ! Zatrzyma³ siê. — O co chodzi? Pan mnie œledzi? — Jill Deacon — powiedzia³em lekko dr¿¹cym g³osem. — S³ucham? — zapyta³, marszcz¹c brwi. — Wie pan, o kim mówiê. Jestem jej mê¿em. — Naprawdê? Moje gratulacje. — By³ pan z ni¹. Uœmiechn¹³ siê, wyraŸnie rozdra¿niony. — Powiedzia³em jej w holu „dzieñ dobry”, jeœli to pana interesuje. — Zna j¹ pan? — Có¿, znam. Mieszkam na tym samym piêtrze. Znam j¹, odk¹d siê do tego mieszkania sprowadzi³a. Codziennie mówiliœmy sobie „dzieñ dobry” i „dobry wieczór”, kiedy spotykaliœmy siê w korytarzu. To wszystko. Mówi³ prawdê. Wiedzia³em o tym diablo dobrze. Nikt nie bêdzie sta³ w deszczu na zat³oczonej ulicy i k³ama³. — Przepraszam — powiedzia³em. — Chyba pana z kimœ pomyli³em. — Mogê panu tylko poradziæ, ¿eby nie by³ pan takim ponurakiem — odpar³. Wróci³em do biura. Wydawa³em siê sobie ma³y i neurotyczny jak zupe³nie nieœmieszny Woody Allen. Usiad³em za biurkiem i patrzy³em na stos nie podpisanych rachunków. Fred i Sheila zostawili mnie w spokoju. O szesnastej da³em za wygran¹. Wyszed³em z biura i taksówk¹ pojecha³em do Bells of Heli, ¿eby siê czegoœ napiæ. — Wygl¹dasz jak kupa gówna — oœwiadczy³ Norman. Skin¹³em potakuj¹co g³ow¹. — K³opoty z obcym — wyjaœni³em. Byæ mo¿e moje podejrzenia w stosunku do wygl¹daj¹cego na W³ocha mê¿czyzny by³y bezpodstawne, ale Jill w dalszym ci¹gu zachowywa³a siê irytuj¹co — by³a nieobecna duchem i nie mia³em w¹tpliwoœci, ¿e w naszym ma³¿eñstwie coœ siê za³amuje, tylko nie wiedzia³em co. Przez ca³y tydzieñ ani razu siê nie kochaliœmy. W ³ó¿ku próbowa³em j¹ przytuliæ, lecz ciê¿ko wzdycha³a i wymyka³a siê z moich objêæ. A kiedy czyni³em na ten temat jak¹œ aluzjê, pomija³a moje s³owa milczeniem. W pi¹tek wróci³a do domu wieczorem, dobrze po dziesi¹tej, ale nie wyjaœni³a powodu swego spóŸnienia. Zapyta³em, czy wszystko jest w porz¹dku. Odpar³a, ¿e jest zmêczona i ¿ebym da³ jej œwiêty spokój. Posz³a pod prysznic, a póŸniej prosto do ³ó¿ka. Dwadzieœcia minut póŸniej wszed³em do sypialni. Spala jak zabita. Poszed³em do ³azienki i ze znu¿eniem œci¹gn¹³em z siebie koszulê. W koszu z brudn¹ bielizn¹ le¿a³y majtki Jill. Po chwili wahania siêgn¹³em po nie. By³y umazane mêskim nasieniem. Powinienem wpaœæ w gniew. Powinienem wywlec j¹ z ³ó¿ka, st³uc na kwaœne jab³ko i zrobiæ jej karczemn¹ awanturê. Ale co by to da³o? Wróci³em do salonu, nala³em sobie ca³¹ szklankê chablis. Usiad³em zrozpaczony przed telewizorem i ogl¹da³em Jackie Gleason z wy³¹czon¹ foni¹. Na „M³odo¿eñców” patrzy³em przez ³zy. Byæ mo¿e prawd¹ by³o po prostu to, i¿ poœlubi³a mnie dlatego, ¿e by³em bratem Robbiego; byæ mo¿e s¹dzi³a, ¿e w jakiœ opaczny, irracjonalny sposób stanê siê mê¿em, którego utraci³a. Wiedzia³em, ¿e szala³a na jego punkcie. Mia³a po prostu bzika. Mo¿e tak naprawdê nie otrz¹snê³a siê jeszcze z szoku? Dla niej Robbie ¿y³ wiecznie, a w ka¿dym razie, dopóki sobie tego ¿yczy³a. Byæ mo¿e kara³a mnie za to, ¿e nie jestem nim. A mo¿e jego kara³a za to, ¿e umar³. W ka¿dym razie oszuka³a mnie i nie stara³a siê wcale tego ukrywaæ. Równie dobrze mog³a zaprosiæ kochanka do naszego wspólnego ³ó¿ka. Nie by³o w¹tpliwoœci: nasze ma³¿eñstwo skoñczy³o siê, zanim siê w ogóle zaczê³o. Siedzia³em przed telewizorem, po twarzy p³ynê³y mi ³zy i pragn¹³em tylko zwin¹æ siê w k³êbek, zasn¹æ, by nigdy siê ju¿ nie obudziæ. Cz³owiek nie mo¿e przecie¿ przep³akaæ ca³ego ¿ycia. Mniej wiêcej po godzinie straszliwej ¿a³oœci wytar³em oczy rêkawem, dopi³em wino i pomyœla³em: no dobrze, w porz¹dku. Nie oddam Jill bez walki. Ju¿ znajdê tego dupka, z którym sypia, i stanê z nim twarz¹ w twarz. Musi wybraæ miêdzy nim a mn¹, ale tego wyboru dokona w obecnoœci nas obu, bez krêtactwa, bez ukrywania siê, bez hipokryzji. Przeszed³em do sypialni i otworzy³em drzwi. Jill ci¹gle spa³a, usta mia³a lekko rozchylone. By³a taka piêkna. I ci¹gle j¹ kocha³em. Ale ból przewierca³ mnie niczym korkoci¹g. Mam nadziejê, ¿e bêdziesz ¿y³a wiecznie — pomyœla³em