Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
Wspomniała tę jed- ną, okrągłą, pęczniejącą kroplę rosy, w którą schwytało się światło. I nagle Rosa mundi znalazła się w pokoju, wypełniając prze- strzeń różowymi, nakrapianymi, postrzępionymi płatkami olbrzy- mich rozmiarów, zwiniętymi i pobrązowiałymi na czubku, po- marszczonymi w środku, lecz wciąż jeszcze miękkimi. Chwiejąc się, zawisła na moment w powietrzu. Jak gdyby coś nagle się uwolniło, wysypała się lawina kwia- tów. Milena straciła rozeznanie, czy tylko je sobie wyobraża, czy też naprawdę widzi je w tym pomieszczeniu. Rzeczywistość i wy- obrażenie zlały się w jedno. Czuła, że rośliny wypływają jej z gło- wy, niczym stwarzane i wypychane na świat przez potężną, życio- dajną siłę. Bezładnie, powoli krążyły i opadały w pokoju: cała plejada przywołanych w pamięci kwiatów - każdy inny. Była girlanda letnich pąków lipy, wirujących jak gwiazdy. Czerwone kwiaty malwy, oderwane od długich pędów, sypały się deszczem purpurowych płatków. Chór lilii unosił zgodnie główki, wyciągając białe rączki do żółtych pręcików, przemieszany z kwia- tami tytoniu i uwieńczony białymi, ciernistymi rożdżeńcami. Kwietny kalejdoskop zmienił się, ustępując miejsca gałęziom, które niespokojnie kołysały się w górze na wietrze. Widziane naraz z różnej perspektywy, poplątane i niedokończone, niczym na płót- nie Picassa, na tle błękitu przestworzy próbowały wspiąć się na za- wrotne, prawdziwie niebotyczne wyżyny jeszcze dalszego nieba. Niższe gałęzie, z niejakim zawstydzeniem, w ten sam sposób się- gały ziemi, jakby to ona była ich niebem. Nurzały się w trawie, by- le niżej, do samych chmur, sycąc pragnienie w wodzie, która je od- bijała. Rozfalowana wiatrem trawa z uwagą przysunęła się bliżej. Blask prześwietlał na wylot każdą komórkę. W każdej wierciło się życie; przez zielone, wewnętrzne struktury nieustannie wędrowało białko. Błyszczące jak klejnoty chrząszcze zamarły w czujnym bez- ruchu, czekając, aż przestanie padać na nie struga światła. Spod cienkiej warstwy gleby wyrajały się małe, ruchliwe stworzonka o barwie bladego karmazynu. Zielone łodygi różanego krzewu wy- sunęły się w górę jak drabinki, wystawiając się na słońce. Nagle Milena znalazła się wewnątrz kropli rosy, razem z uwię- zionym tam światłem, które pływało i jaśniało w środku, czepiając się pyłków życia. W wypukłych soczewkach powierzchni kropelki świat był obrócony do góry nogami. Rysy twarzy się załamywały. Milena przyglądała się ludzkiej fizjonomii z brązową cerą i czar- nymi, przezroczystymi oczami, i uśmiechem... usta chyba zaraz otworzą się do mówienia... Coś ją popchnęło. Wszystko nagle zachwiało się i rozsypało. Milena rozejrzała się oszołomiona. Była w dość ciasnym, brud- nawym pokoju o pływających ścianach z Koralowej Rafy. Thrawn mierzyła ją spojrzeniem pełnym urazy. - Nie przypuszczałam, że taka z ciebie ogrodniczka - odezwa- ła się ze skwaszoną, wykrzywioną paniką miną. Jej pierś unosiła się i opadała od głębokiego, gniewnego od- dechu. - To moja maszynka - powiedziała ze sztucznym spokojem. - Nie będziesz używać sobie na niej jak na swojej własnej. Wyrwana z ogrodu na niby Milena wciąż jeszcze była lekko otumaniona. - Jak długo to trwało? - zapytała. - Nieważne, jak długo. Pozwalam ci wypróbować nowe i deli- katne urządzenie, a ty obchodzisz się z nim jak... jak... - Thrawn potrząsnęła tylko głową. Byłam lepsza od niej, pojęła Milena. Rany boskie! Wścieka się, bo poradziłam sobie lepiej niż ona. Poczuła się w obowiązku jakoś jej to wynagrodzić. - Nie gniewaj się, przepraszam, jeśli niechcący uszkodziłam Reformator. - Nawet nie wiem, czy go uszkodziłaś... -Thrawn zaczęła pła- kać. - Moja śliczna nowa maszynka! Czemu to powiedziałam? - dziwiła się po fakcie Milena. Po kie- go diabła sama podsunęłam jej pretekst? Za co ją przepraszam? - Może najpierw sprawdźmy, czy naprawdę jest uszkodzona. Przecież nie wiesz na pewno. Co mogłam zepsuć? - Nie mam pojęcia - wyznała Thrawn, z rozdrażnieniem wycie- rając twarz. -Ale piłowałaś ją jak wściekła
-
WÄ…tki
- Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
- Normalnie to ja całe boże dnie chodzę sobie, jeżdżę, jak się da, tu jestem parę dni, potem gdzie indziej się przenoszę, potem znowu gdzie indziej i ja w tym wiecznym ruchu spotykam...
- Moglibyście pomyśleć, że były bardziej oczywiste powody: mój mąż mnie ignorował albo dzieci były nieznośne, albo moja praca była jak kierat, albo że chciałam sobie...
- Opowiadano sobie z niemałą grozą, jakoby gdzieś na dalekim Wschodzie spadł temi czasy z nieba olbrzymi potwór mający trzy wiorsty długości a pół wiorsty szerokości...
- Nie powiedziałem sobie: „Teraz go już nigdy nie zobaczę”, albo „Teraz już nigdy nie uścisnę mu ręki”, ale: „Teraz go już nigdy nie usłyszę”...
- Mimo że ojciec i rodzeństwo troszczyli się o mnie jeszcze bardziej, mimo że staliśmy się sobie jeszcze bliżsi, wszystko się zmieniło...
- Nagle sobie uświadomiłem, że wszelkie informacje, które otrzymałem od istot – wiedzę pochodzącą z samego przeżycia, w tym z poprzedniego NDE – mogłem w końcu otrzymać...
- Och, potrafię sobie wyobrazić, jaką masz teraz minę! Nie przejmuj się, nie zamierzam się poddać! W gruncie rzeczy, mogę Ci udzielić innej odpowiedzi na pytanie, jakie zawsze...
- W wiele lat później Garp miał sobie uświadomić z rozczuleniem, że to jąkanie starego było czymś w rodzaju posłania dla Tincha od ciała Tincha...
- Ma swój świat w sobie i jasnowidzenia nieziemskie, i szczęście, którego mu nikt nie odbierze i które ni czasu, ni ziemskich zmian się nie boi...
- O ile dotąd w państwach cywilizowanych wymiar spra- wiedliwości nie mógł sobie stawiać innych celów poza sądzeniem, o tyle obecnie "przestępstwo" miało być zagrożone nie...