Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Nie byłem jednak bierny. Po prostu miałem fart. ui . Nie zdążyłem się jeszcze wykąpać ani ogolić. Poszedłem więc do łazienki, zdjąłem koszulkę i obejrzałem się w lustrze. Zaskoczyło mnie, że mam sflaczały brzuch. No tak, czterdziestka na karku, mało ruchu, zwłaszcza ostatnio - i gotowe. Zaniedbałem się nie z przygnębienia, po prostu przy dzieciach na nic nie miałem czasu, a jak już znalazłem chwilę dla siebie, byłem skonany. Po prostu nie miałem ochoty na żaden sport. Patrzyłem na swoje odbicie i zastanawiałem się, czy Ellen mimo wszystko nie miała racji. Z wiedzą psychologiczną zawsze jest jeden problem: nikt nie jest w stanie zastosować jej do własnej osoby. Łatwo jest wnikliwie obserwować znajomych, ich żony, mężów i dzieci, bezbłędnie dostrzegać wszystkie ich wady - a zarazem nie umieć krytycznie spojrzeć na siebie. Ci sami ludzie, którzy z lodowatą przenikliwością analizują otaczający ich świat, żyją złudzeniami na swój temat. Psychologia nie sprawdza się w lustrze. I o ile mi wiadomo, tego zjawiska nikomu jeszcze nie udało się wyjaśnić. Osobiście uważam, że psychologom mogłaby tu przyjść z pomocą informatyka. Mam na myśli procedury rekursywne: program się zapętla i przetwarza wygenerowane przez siebie informacje tak długo, aż uzyska pożądany wynik. Ta metoda sprawdza się na przykład w niektórych algorytmach sortowania danych. Trzeba z niąjednak uważać, bo zawsze istnieje ryzyko, że komputer wpadnie w tak zwaną nieskończoną regresję. To taki komputerowy odpowiednik gabinetu luster, w którym dwa ustawione naprzeciw siebie zwierciadła odbijają się nawzajem w nieskończoność, a ich obrazy stają się coraz mniejsze i mniejsze. Program działa, powtarza zadany cykl, ale nic z tego nie wynika. Komputer się zawiesza. Zawsze uważałem, że podobnie sprawa ma się z ludźmi, którzy skierują swój analizator psychiczny na siebie. Ich mózg się zawiesza. Proces myślowy trwa, ale donikąd nie prowadzi. Z pewnością tak to właśnie wygląda wiadomo przecież, że ludzie potrafią w kółko rozmyślać o sobie. Ba, są tacy, którzy nie myślą o niczym innym. A jednak nie zdarza się, żeby ktoś się zmienił pod wpływem tak intensywnej introspekcji, żeby lepiej zrozumiał samego siebie. Prawdziwa samowiedza to rzadkość. 77 Tak jakby ktoś inny musiał nam powiedzieć, kim naprawdę jesteśmy. Podstawić nam lustro. Jest to dość dziwaczne... A może nie? Teoria sztucznej inteligencji od lat zadaje sobie pytanie, czy program może być świadomy swojego istnienia. Informatycy zgodnie twierdzą, że to niemożliwe wszystkie próby uzyskania tego efektu spełzły na niczym. Istnieje jednak bardziej fundamentalna, filozoficzna wersja tego pytania: czy jakakolwiek maszyna może zrozumieć to, jak działa? Niektórzy powiedzą, że jest to również wykluczone. Maszyna nie może zgłębić swojej istoty, tak jak człowiek nie może ugryźć się w zęby. I rzeczywiście z pozoru tak to wygląda: mózg człowieka jest najbardziej skomplikowaną strukturą w całym znanym wszechświecie, ale sam niewiele o sobie wie. Od trzydziestu lat w piątek po pracy, przy piwie, rozmawia się o takich sprawach, ale nikt nie traktuje tego poważnie. Nikt nie traktuje ich poważnie. Ostatnio jednak podobne rozważania nabrały nowej wagi coraz lepiej umiemy bowiem naśladować różne funkcje mózgu. Na przykład, zanim wyrzucono mnie z firmy, mój zespół próbował za pomocą przetwarzania rozproszonego zmusić komputer do nauki, do spontanicznego uporządkowania danych, rozumienia języków naturalnych, ustalania priorytetów, wybierania zadań. Najciekawsze było to, że komputery naprawdę się uczyły. Nabierały doświadczenia, stawały się coraz lepsze. Jest to nieosiągalne nawet dla niektórych ludzi. Zadzwonił telefon. Ellen. - Dzwoniłeś do adwokata? - - Jeszcze nie. Na miłość boską... - Dziesięć po drugiej mam samolot do San Jose. Koło piątej będę u ciebie. - Posłuchaj, Ellen, naprawdę nie ma potrzeby... - Wiem. Po prostu chcę się stąd wyrwać. Odpocząć. Do zobaczenia. Rozmowa się skończyła. Ellen na serio zabrała się do mnie. i Uznałem, że na razie i tak nie ma sensu umawiać się z prawnikiem miałem mnóstwo innych zajęć. Musiałem odebrać pranie. Zrobiłem to i poszedłem do Starbucka po drugiej stronie ulicy, żeby zamówić latte na wynos. Tam właśnie spotkałem Garyego Mardera, mojego adwokata, w towarzystwie młodziutkiej blondynki w biodrówkach, z odsłoniętym brzuchem. Stali przytuleni w kolejce do kasy. Dziewczyna nie miała chyba 78 nawet dwudziestki. Poczułem się niezręcznie i już chciałem wyjść, kiedy Gary zauważył mnie i pomachał ręką. - Cześć, Jack. -Cześć, Gary. Podaliśmy sobie ręce. i - Poznaj Melissę. - Miło mi - mruknąłem. - Cześć. Wydawało mi się, że moje pojawienie się nie było jej na rękę. Miała taki otumaniony, nieobecny wzrok, typowy dla młodych dziewczyn w towarzystwie dorosłych mężczyzn. Pomyślałem, ze jest zaledwie o jakieś sześć lat starsza od mojej Nicole. Co ona robi z takim facetem jak Gary? - Co słychać? - Gary objął Melissę w talii. - Nic nowego - odparłem. - Jakoś leci. - Tak? To super. - Gary zmarszczył brwi. - To znaczy... Wiesz... - Zawahałem się. Czułem się głupio w obec ności tej dziewczyny, ona też najwyraźniej chciała, żebym już sobie po szedł, ale wyobrażałem sobie, co powie Ellen: „Spotkałeś się z adwoka tem i nic mu nie powiedziałeś?" - Gary, możemy porozmawiać? - Jasne. Dał dziewczynie pieniądze na kawę i odeszliśmy na bok