Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Dlaczego Oliver miałby się pozbywać zupełnie dobrych okryć? - Chodź, chodź - trajkotał niziołek, niecierpliwie podążając do drzwi. - Musimy dostać się na bazar, zanim wszystkie te zdemoralizowane szkraby rozkradną towary! Szkraby. Wyrzucić okrycia na ulicę. Akurat! Oliver pozbędzie się ich w miejscu, gdzie dokładnie te same dzieci, na które się skarżył, przeważnie dorównujące niziołkowi wzrostem, będą mogły je zabrać. Luthien wreszcie uzyskał odpowiedź na dręczące go pytanie i pojął istotę dyskretnej szczodrobliwości Olivera. To dodało mu sił i czym prędzej poderwał się z krzesła. W marszu młodzieńca uwidaczniała się świeża energia, poczucie, iż ma do osiągnięcia nowy i wartościowy cel. Nie uszło to uwadze Olivera, gdy szli do niżej położonego centrum Montfort, szerokiego i odkrytego placu, na którym stały rzędy kiosków i nieliczne, zamknięte namioty. Nie brakowało ulicznych artystów. Jedni s’piewali, inni grali na egzotycznych instrumentach, a jeszcze inni żonglowali albo dawali akrobatyczne popisy. Luthien mocniej ściskał mieszek z pieniędzmi, ilekroć przechodzili obok tych ludzi - pierwsza lekcja, której udzielił mu Oliver na temat bazaru na placu, sprowadzała się do tego, że niemal wszyscy ci artyści wykorzystywali swe sztuczki do ukrycia rzeczywistej profesji. Na bazarze panował spory ruch, czemu sprzyjała ładna pogoda. Poprzedniego wieczoru zajechał tu duży wóz z towarami, który przybył aż z Avon, a po drodze minął Ścianę Malpuissant i północne szczyty Żelaznego Krzyża. Większość artykułów handlowych przechodziła przez Port Charley, na zachodzie, ale ponieważ cieśninę nękali piraci z Baranduine, najznaczniejsi i najzamożniejsi kupcy z południa niekiedy wybierali dłuższą, lecz bezpieczniejszą drogę lądową. Dwaj przyjaciele włóczyli się po targu przez jakiś czas. Oliver przystanął, żeby kupić wielką torbę twardych cukierków, potem zaś zatrzymał się jeszcze raz przy stoisku z odzieżą, gdzie podziwiał liczne futrzane okrycia. Zaproponował sprzedającemu połowę ceny, ale ten tylko spojrzał na niego spode łba i domagał się całej zapłaty. Impas trwał kilka minut, aż w końcu Oliver rozłożył ręce, nazwał handlarza „barbarzyńcą” i szybko odszedł. - Cena była uczciwa - zauważył Luthien, biegnąc za ubranym w jaskrawy strój niziołkiem. - Nie chciał się targować - odparł z goryczą Oliver. - Ale ta cena nie była wygórowana - upierał się Luthien. - Wiem - rzekł zniecierpliwiony Oliver, oglądając się na stoisko. - Barbarzyńca. Luthien chciał coś odpowiedzieć”, ale się rozmyślił. Jego doświadczenia bazarowe były raczej skromne, ale już wiedział, że większość towarów można kupić za pięćdziesiąt do siedemdziesięciu pięciu procent wyraźnie zawyżonej ceny. To była gra sprzedających i kupujących. Luthien odnosił wrażenie, że chodzi w niej o to, by i jedni, i drudzy myśleli, że udało im się oszukać partnera. Kiedy zatrzymali się przy kolejnym stoisku z odzieżą, Oliver i handlarz zawzięcie targowali się o okrycie podobne do tego, z którego niziołek przed chwilą zrezygnował. W końcu dobili targu i Oliver wręczył pieniądze - o pięć srebrnych monet więcej niż wynosiła cena tamtego futra. Luthien zamierzał wytknąć ów fakt Oliverowi, ale gdy zobaczył uśmiech na twarzy niziołka, zrozumiał, że nie miałoby to sensu. I tak upłynął im poranek: na kupowaniu, handlu wymiennym, oglądaniu artystów, rzucaniu garści cukierków biegającym w tłumie dzieciakom. Doprawdy, nie był to nadzwyczajny dzień, ale znacznie poprawił Luthienowi nastrój; młodzieniec czuł, że przynajmniej robi coś dobrego. Wreszcie zaczęli się przepychać przez tłum do wyjścia. Luthien niósł na ramieniu worek wypchany towarami, a Oliver osłaniał go z boku, bojąc się, że jakiś rzezimieszek rozetnie go nożem. W pewnym momencie niziołek powoli odwrócił głowę, gdyż zobaczył podejrzanie wyglądającego osobnika, lecz tak się zagapił, że wpadł na torbę Luthiena. Odskoczył i potrząsnął głową, a następnie schylił się, żeby podnieść leżący na ziemi kapelusz. Łobuz, którego obserwował, roześmiał się na cały głos i Oliver pomyślał, że być może będzie musiał podejść do mężczyzny i wyciąć swoje imię na jego brudnej tunice. - Ty głupi chłopcze - zakłopotany niziołek warknął na Luthiena. - Naprawdę musisz mnie uprzedzać, kiedy zamierzasz stanąć! - Oliver uderzył kapeluszem o biodro i nadal beształ przyjaciela, ale w końcu uświadomił sobie, że Luthien nawet go nie słucha. Młody Bedwyr utkwił wzrok w jakimś punkcie przed sobą i nawet nie mrugał. Oliver miał już zapytać, co go tak oczarowało, ale gdy spojrzał w tym samym kierunku co Luthien, nie potrzebował już odpowiedzi. Kobieta była gibka i piękna - Oliver zauważył to, mimo iż miała na sobie podarte i całkiem zwyczajne ubranie. Szła ze spuszczoną głową. Jej długie, gęste, żółte jak pszenica włosy okalały policzki i opadały puklami na ramiona. Oliver miał wrażenie, iż zaraz ujrzy między tymi błyszczącymi pasmami spiczasty kłos zboża. Z wielkich, jasnych, urzekająco zielonych oczu kobiety emanowała wewnętrzna siła, która zupełnie nie odpowiadała jej niskiemu statusowi społecznemu. Piękna nieznajoma prowadziła procesję kupca, mężczyzny o ostrych rysach, idącego kilka kroków za nią. Niziołek doszedł do wniosku, że człowiek ten do złudzenia przypomina myszołowa. Oliver podszedł do swego towarzysza i mocno szturchnął go łokciem w bok. Luthienowi nawet nie drgnęła powieka. Oliver westchnął, gdyż pojął, że jego przyjacielem całkowicie owładnęły emocje. - To niewolnica - zauważył, usiłując zwrócić na siebie uwagę Luthiena. - Prawdopodobnie półelf. A ten kupiec nie odsprzeda ci jej za żadne pieniądze, nawet za całe złoto Eriadoru. - Niewolnica? - powtórzył machinalnie Luthien i spojrzał na Olivera, robiąc tak zmieszaną minę, jakby to pojęcie było mu obce. Oliver pokiwał głową. - Lepiej od razu o niej zapomnij - wyjaśnił. Luthien obejrzał się i zobaczył, że kobieta znikła w tłumie wraz z całym korowodem. - Zapomnij o niej - powtórzył Oliver, lecz Luthien chyba nie brał pod uwagę takiej możliwości. Dwaj towarzysze wrócili do swojego mieszkanka i odłożyli towary, a potem, na usilną prośbę Olivera, udali się do Krzatelfa. Kiedy siedzieli w stałym kąciku przy barze, Luthien rozmyślał przede wszystkim o tamtej kobiecie i o ewentualnych konsekwencjach wzburzenia, które tak nim owładnęło. Rozmyślał także o Katerin, swojej młodzieńczej miłości. - Moje młodzieńcze lata - mruknął pod nosem, zastanawiając się, jak to osobliwie brzmi. Jeszcze przed paroma tygodniami był z Katerin 0’Hale, lecz tamto niewinne życie na Bedwydrin wydawało mu się teraz bardzo odległe, było jak egzystencja w innym świecie, słodkie marzenie porzucone w obliczu twardej rzeczywistości. Zastanawiał się, co się działo z Katerin