Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
Poza tym testament wyznacza ich jako świadków i wykonawców woli barona... - A skąd wiadomo, że to Ossendowski, a nie na przykład sam Giżycki? - spytał Vandersyft. - Baron mógł mu ufać bardziej, ostatecznie wojowali razem już jakiś czas. Tymczasem Ossensowski znał się z baronem bardzo krótko. Jeśli wierzyć jego relacji, zaledwie kilka, może kilkanaście dni... - Może faktycznie warto by prześledzić szlak podróży Giżyckiego - mruknął szef. - Tylko jak to zrobić? Na razie znamy tylko daty ich wyjazdu z Urgi. - To może być ciekawe - zauważył Mark. - Z dżary wynikało, że Ossendowski wyruszył pięć dni przed Giżyckim - powiedział pan Tomasz. - Może miał wyszukać miejsce na skrytkę - zastanawiał się Paul. - A może miał go potem dogonić? - Trudno ocenić - westchnął pan Tomasz. - Gdybyśmy wiedzieli na przykład, że Ossendowski wyruszył karawaną wozów ciągniętych przez woły, a Giżycki wyruszył pięć dni później konno, to moglibyśmy zakładać, że miał go dogonić. Gdyby to Giżycki brał karawanę, moglibyśmy podejrzewać, że Ossendowski pojechał przodem i szukał szlaku albo ewentualnych miejsc ukrycia... Mamy tylko dwie daty i nic z nich nie wynika. - A może to Giżycki ukrywał złoto, a potem tylko miał powiadomić Ossendowskiego? - zadumał się Pauł. - Też nie da się wykluczyć, ostatecznie fotografię Ossendowski mógł dostać od niego - zamyślił się Pan Samochodzik. - Fotografię? - podchwycił Vandersyft. Pan Tomasz niechętnie kiwnął głową. - Faktycznie, mamy fotografię być może pokazującą miejsce ukrycia skarbu - powiedział - ale pokazać jej nie mogę... - Rozumiem, jesteśmy konkurentami - przypomniał sobie Holender. - Och, nie o to chodzi - Pan Samochodzik puścił do niego oko. - Nauczyłem się jej na pamięć, a potem ją zjadłem. Przez chwilę obaj poszukiwacze wpatrywali się w niego zdumieni, a potem zrozumieli, że żartuje, i wybuchnęli śmiechem. Zapadała noc. Pan Samochodzik coraz bardziej zaniepokojony wdrapał się na wzgórze koło lotniska wypatrywać samolotu, zaś obaj poszukiwacze pozostali przy zajeździe. Rozpalili na podwórzu małe ognisko i zaczęli gotować wodę na zupę i herbatę. - Jak sądzisz, wujku, co może być na tym zdjęciu, o którym wspomniał pan Thomas? - Chyba wiem, skąd mógł je wziąć - uśmiechnął się jego wuj. Poszedł do sali, gdzie zostawili bagaże. Po chwili wrócił z przedwojennym holenderskim wydaniem książki “Przez kraj ludzi, zwierząt i bogów”. Przekartkował ją szybko. - Zobacz - powiedział. - Są tu fotografie przywiezione przez Ossendowskiego z Mongolii. To zapewne jedna z nich... - Trochę to nie w porządku - mruknął Mark. - No cóż, informacje wydarliśmy niejako podstępem - uśmiechnął się jego wuj. - Jeśli znajdziemy, weźmiemy grupę Tomatowa jako wspólników... Chyba że oni znajdą to wcześniej. Zwróć uwagę, że buszują po Mongolii już kilka dni i cały czas dysponują tą informacją... Kartkował książkę. - Zobacz to. Główna ulica mongolskiego Uljasutaj. Pochylili się nad fotografią przedstawiającą dwa rzędy koszmarnych baraków skleconych z desek. - Jeśli to główna ulica, to w tej chwili, jak przypuszczam, została zupełnie inaczej zabudowana - westchnął Mark. - Postawili tam dobrze podfundamentowane budynki mieszkalne, ze sklepami na parterze. Tych drewnianych bud nie znajdziemy, bo oczywiście rozebrano je dziesięciolecia temu... - Ossendowski mógł się liczyć z tym, że skarby pozostaną w ziemi dość długo - mruknął Paul. - Faktycznie, to jednak nie jest to miejsce... Kartkował tomik. - A co powiesz o tym? - Miasto mongolskie Kobdo, główna ulica - odczytał Mark. Na fotografii było widać podwójny szpaler drzew, a za nimi koszmarne baraki. - To już wygląda bardziej zachęcająco - mruknął. - Mógł pomyśleć, że drzewa ocaleją. - Tylko że w dziupli drzewa nie można chyba upchnąć więcej niż tonę złota..
-
WÄ…tki
- Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
- Kaszlał i kaszlał, i nie mógł przestać...
- O ile dotąd w państwach cywilizowanych wymiar spra- wiedliwości nie mógł sobie stawiać innych celów poza sądzeniem, o tyle obecnie "przestępstwo" miało być zagrożone nie...
- Aż trudno pojąć, że równie potężny okrzyk bojowy mógł się wydobyć z tak chudej klatki piersiowej i płuc, które jak powszechnie wiadomo, były dotknięte wyjątkowo ciężką...
- W moim życiu nie było przesadnie dużo powodów do dumy i nie bardzo mogłam się czymś przechwalać, nie przypominając przy tym kogoś z rodziny Charlesa Man-sona1...
- Czy kiedyś jeszcze je zobaczę? Na placu mogło się pomieścić milion ludzi, którzy dzięki specjalnym urządzeniom optycznym i akustycznym mogli doskonale widzieć i słyszeć...
- Ja, gdy będę mógł, przyjdę, gdy będzie potrzeba, ale do mojego domu… Blada twarz starej jeszcze z wyrazem bólu, wymówki, niemego jęku podniosła się ku synowi, drżąca...
- skłoniło go, że wbrew światowym interesom poniechał wszelkiej myśli o wywyższeniu się i ruszył w daleki świat, gdzie mógł bardziej swobodnie służyć Bogu...
- Dzień mógł następować natychmiast po poprzednim dniu, wypełnionym ucieczką i pośpiechem, bez żadnej nocy i przerwy na wypoczynek, jak gdyby słońce nie zachodziło, ale krążyło...
- Najbardziej władczym, na jaki mógł się zdobyć tonem, ryknął: - Rozkazuję ci pocałować moją rękę! Sol z pogardą patrzyła mu prosto w oczy...
- Nie mógł znieść jej okrągłej, gładkiej twarzy, pozlepianych czarnych włosów, ale przede wszystkim nosa, który wysterczał wprost od czoła, jak dziób wrony...