Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

261 — No, to mamy dwa wyjścia, sir. Możemy wsiąść do land-rovera, pojechać tam z wszystkimi światłami i albo ptaszka złapać, albo uratować, zależnie od okoliczności. Możemy też zostawić go tam na całą noc i niech mu tyłek odmarznie. — Nie sądzę, byśmy mogli wybrać to drugie, kapralu. Odpowiadamy za to miejsce. Jest tu pełno nie przeznaczonego na widok publiczny sprzętu i myślę, że raczej należy się tam udać i zbadać sprawę. — Myślę, sir, że dokonał pan poprawnie wojskowej interpretacji faktów, jak przystało na oficera i dżentelmena. I ja jestem tu po to, by robić, co pan rozkaże. Niemniej pozwolę sobie powiedzieć, że osobiście wybrałbym wariant z od-marzniętym tyłkiem. — Okay, kapralu. Ubieramy się. Nie potrzebujemy broni, weźcie tylko dwie latarki i zasuwamy. Rozgrzejcie silnik, a ja wrzucę dodatkowy kanister benzyny. Wiecie, że wskaźnik paliwa w tym gracie nigdy dobrze nie działał. — Tak jest, sir. Kapral Lawson ruszył ku drzwiom, pobrzękując kluczykami. Wkrótce dał się słyszeć warkot zapalanego silnika. Porucznik zjawił się przy wozie z kanistrem i ruszyli. Kapral spojrzał znów na Oiseval. Światło migało znowu. Trzy krótkie błyski, tym razem jednak nastąpiły po nim trzy długie i znów trzy krótkie. — Sir, myślę, że to, co widzimy, to sygnał SOS - powiedział Lawson. - To znaczy, że to musi być jakiś samolot, może śmigłowiec marynarki? Nie ma innego sposobu, by ktoś mógł się tam znaleźć. Tylko że nie było nic słychać. — Nie, nie było - przyznał porucznik Larkman, a jego twarz przybrała zaniepokojony wyraz. Kapral prowadził landrovera przez nierówny, wznoszący się coraz wyżej teren za bazą w stronę, skąd nadawano sygnały świetlne. Odległość do Oiseval była mniejsza niż kilometr, ale zbocze usiane było głazami, między którymi trzeba lawirować. Posuwali się nie szybciej niż dziesięć kilometrów na godzinę. Samochodem trzęsło i rzucało, ale wytrwale pięli się w górę. Co parę minut widzieli światło tajemniczej latarki. Droga stawała się trudniejsza, musieli zrobić duży objazd, by ominąć stromą skalną płaszczyznę, z którą nawet ten 262 " doskonały wóz terenowy nie dałby sobie rady. Wreszcie znaleźli się na szczycie urwiska. Teren zaczynał tu opadać lekko ku widocznej w długich światłach landrovera krawędzi. Wprost przed nimi znów błysnęło światło. Nie było widać jednak żadnego wraku. Snopy światła z reflektorów zaczynały ginąć w pustej przestrzeni nad oceanem. - Czego bym nie chciał zrobić, sir, to przejechać tym gratem przez krawędź. - Jasne, kapralu. Myślę, że możemy tu stanąć i zaczekać na kolejny sygnał. Trzymajcie silnik na chodzie i włączone długie światła. Ktokolwiek tam jest, musi nas już widzieć. Nie może być daleko, ale dookoła jest tak cholernie ciemno... - Tak, sir. I cholernie długa droga w dół, jeżeli ktoś się przeliczy. Czekali pięć minut. Nie było nic widać. - Może on zemdlał, sir. Albo umarł. Chris Larkman już miał się z nim zgodzić, gdy nagle latarka zabłysła znowu, tym razem na lewo od nich, nie dalej niż trzydzieści metrów. Nic nie było słychać. Kapral Lawson zaciągnął hamulec ręczny, wziął latarkę i otworzył drzwi. - Proszę zaczekać, sir. Pójdę i zobaczę. Lawson stał chwilę przy samochodzie, zapinając kurtkę i naciągając rękawice. Zatrzasnął drzwi, zapalił latarkę i ruszył na tył wozu. W tym momencie Ben Adnam wychynął z mroku niczym demon i uderzył go swoim przyciskiem do papieru tuż za prawym uchem. Wielki londyńczyk zwalił się jak kłoda na ziemię. Chris Larkman nic nie usłyszał ani też nie dostrzegł przez zaparowane szyby, jak iracki komandor ciągnie bezwładne ciało kaprala z powrotem ku drzwiom kierowcy. Czekał dłuższą chwilę, po czym zawołał: - Kapralu Lawson! Czy wszystko w porządku? Odpowiedzi jednak nie było. Larkman zacisnął mocniej pas, opuścił nisko czapkę i wyszedł na zmarzniętą skałę Oiseval. Odruchowo ruszył ku tyłowi samochodu, gdzie poszedł jego podwładny. Ben Adnam czekał. Młodemu oficerowi zdawało się, że widzi jakiś cień i chciał się odwrócić, ale było za późno. Ciężki 263 przycisk trafił go tuż za prawym uchem. Larkman upadł nieprzytomny. Adnamowi zajęło całe dziesięć minut posadzenie obu żołnierzy z powrotem w kabinie landrovera. Uporał się z tym jednak, zwolnił hamulec i przez opuszczoną szybę naparł z całej siły na przedni słupek. Landrover ruszył do przodu. Powolutku nabierał prędkości i gdy dotoczył się do urwiska, nie jechał szybciej niż dwadzieścia kilometrów na godzinę. Z zapalonymi światłami i pracującym silnikiem runął w stupięćdziesięciometrową czeluść i uderzył w wodę, znikając szybko w głębinie. Ben słyszał odgłos upadku i wątpił, czy kiedykolwiek ktoś ich odnajdzie. Nareszcie sam na wyspie, miał wiele do zrobienia. Spojrzał na zegarek. Porucznik Larkman i kapral Lawson zginęli o siedemnastej czterdzieści jeden. Komandor odwrócił się od urwiska i poszedł w stronę bazy brytyjskiej, oświetlając sobie drogę dużą latarką, którą zabrał Lawsonowi. Droga w dół zajęła mu kwadrans. Zanim wziął się do pracy, zajrzał do kwatery żołnierzy. Na stojącej pod ścianą walizeczce ujrzał wizytówkę: „Lawson T. 23082826. Kapral, R.A.S.C." Postał parę minut przy ciepłym grzejniku i postanowił zrobić sobie herbatę. Usiadł na jedynym wygodnym krześle i sączył gorący, słodki napój, myśląc o czekającej go podróży. Miał do przebycia sto czterdzieści mil