Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Widząc stropioną minę Lancelota, wybaczył mu natychmiast i z powrotem ujął jego dłoń. – Sam się z czasem przekonasz – wyjaśnił – że tam, gdzie król jest tyranem i zwolennikiem przemocy, tam i ludzie stają się tyranami. Jeśli chcę, aby moi poddani przestrzegali prawa, muszę wpierw sam go przestrzegać. A ja bardzo chcę przekonać ludzi do nowego prawa, bo dzięki niemu będzie im się lepiej wiodło, więc i mnie w rezultacie będzie lepiej. Ginewra i Lancelot wpatrywali się w oczy Króla, nie bardzo rozumiejąc, do czego zmierza. Artur odwzajemniał ich spojrzenia, w nadziei, że tą drogą przekaże więcej treści. – Zrozum, Lance, ja muszę być niezłomnie sprawiedliwy. Mam na sumieniu tamte niemowlęta i nie chcę mieć niczego więcej. Tylko prawo może mnie ustrzec przed pułapką przemocy. Dobry król nie uśmierca wroga, za to gotów jest w razie potrzeby uśmiercić przyjaciela. – I żonę? – spytała Ginewra. – I żonę – potwierdził Król posępnie. Lancelot zaczął się wiercić; nieudolnie spróbował obrócić sprawę w żart. – Mam nadzieję, że data egzekucji Królowej nie została jeszcze wyznaczona? Król wciąż trzymał jego dłoń i patrzył mu w oczy. – Gdyby Ginewrze, albo tobie, Lancelocie, udowodniono działanie na szkodę królestwa, musiałbym ściąć wam głowy. – Wielkie nieba! – wykrzyknęła Królowa. – Mam nadzieję, że nikt tego nie udowodni. – I ja mam taką nadzieję – rzekł Artur. – A Mordred? – spytał Lancelot po krótkiej pauzie. – Mordred jest sfrustrowanym młodym człowiekiem i obawiam się, że skorzysta z każdej okazji, aby zrobić mi na złość. Jestem pewien, że gdyby stwierdził, że może się w tym celu posłużyć tobą, mój drogi, albo Giną – na pewno by to uczynił. Czy mnie rozumiesz? – Rozumiem. – Gdyby się zatem zdarzyło, że któreś z was może dać mu... jak by to rzec... broń do ręki – miejcie mnie na względzie i bardzo uważajcie. Jestem w waszych rękach, kochani. – Ależ to niedorzeczność... – uniosła się Ginewra. – Odkąd przybył na dwór, jesteś przecież dla niego taki dobry – zaprotestował Lancelot. – Czemu miałby nastawać... Król skrzyżował ręce na piersi i patrzył w ogień spod półprzymkniętych powiek. – Pamiętajcie – rzekł łagodnie – że nigdy nie dałem Ginie syna. Po mojej śmierci Królem Anglii może zostać Mordred. – Jeśli się dowiem, że szykuje zamach stanu – zacisnął pięści Lancelot – zabiję go osobiście. Żylasta dłoń natychmiast przygwoździła jego ramię. – To jedyna rzecz, której nigdy nie wolno ci zrobić, Lance. Czegokolwiek dopuściłby się Mordred – mam na myśli nawet zamach na moje życie – obiecaj, że będziesz pamiętał, iż jest on naturalnym dziedzicem naszej krwi. Byłem złym człowiekiem... – Arturze! – przerwała mu Ginewra. – Nie wolno ci tak mówić. To śmieszne. Mnie samej wstyd tego słuchać. – Jak to? Więc nie nazwałabyś mnie złym człowiekiem? – zdumiał się Artur niepomiernie. – Oczywiście, że nie. – Myślałem, że po tej historii z niemowlętami... – Nikomu przez myśl by nie przeszło nazwać ciebie złym człowiekiem! – zaperzył się Lancelot. Król stanął na tle ognia. Minę miał zaskoczoną, ale i zadowoloną. Zapewnienie, że nie jest złym człowiekiem, wydało mu się śmieszne – ale wdzięczny był Ginewrze i Lancelotowi za to, że go kochają. – W każdym razie – rzekł – już nigdy nie zamierzam być złym człowiekiem. Obowiązkiem króla jest w miarę możności zapobiegać rozlewowi krwi, a nie prowokować go. Raz jeszcze spojrzał spod oka na swych rozmówców. – A teraz, moi złoci – zakończył wesoło – pędzę do Sądu Apelacyjnego, zadbać o naszą słynną sprawiedliwość. Ty zaś, Lance, oddaj mi przysługę i dotrzymaj towarzystwa Ginusi – zabaw ją czymś po moich tragicznych opowieściach. ROZDZIAŁ V Mówiąc, że idzie „zadbać o naszą słynną sprawiedliwość”, Artur nie oznajmiał, że za chwilę wystąpi osobiście w roli sędziego – choć nie byłoby to niczym niezwykłym, gdyż średniowieczni królowie sprawowali tę godność aż do czasów Henryka IV, który zasiadał podobno i w ławie Lorda Skarbnika, i w ławie królewskiej. Rzecz w tym, że pora była zbyt późna na rozprawy. Artur spieszył do lektury petycji na dzień następny: obyczaju tego przestrzegał z wielką sumiennością. Prawo stało się obiektem jego szczególnych zainteresowań, ostatnim szańcem w walce z Przemocą. Za czasów Uthera Pendragona prawo w zasadzie nie istniało, jeśli nie liczyć napuszonej etykiety, zarezerwowanej dla klas wyższych. A nawet jeszcze w czasach Króla Artura, który sprzyjał idei Sprawiedliwości jako wędzidła dla szalejącej Siły Pięści, obowiązywały aż trzy kodeksy – stosowanie ich było nie lada gimnastyką. Król Artur usiłował połączyć Prawo Zwyczajowe, Kanoniczne i Rzymskie w jeden kodeks, dla którego miał już nawet nazwę: Kodeks Cywilny. Właśnie to zadanie, połączone z obowiązkiem lektury petycji na dzień następny, kazało mu co wieczór mozolić się w cichym odosobnieniu Sali Sprawiedliwości. Sala Sprawiedliwości mieściła się w przeciwległym końcu pałacu. Wbrew spodziewaniom Artura, nie była jednak pusta. Czekało w niej ńa Króla pięć osób – lecz współczesnego gościa zaskoczyłaby nie tyle obecność petentów, co sama sala. Szczelnie obwieszona kobiercami, stanowiła zamknięty sześcian: okna były zasłonięte z uwagi na noc, a drzwi nigdy nie odsłaniano. Człowiek czuł się tam jak zamknięty w pudełku: miał niepokojące poczucie ograniczenia symetryczną przestrzenią, znane zapewne motylom uśmiercanym w słoikach. Dziwiło, w jaki sposób owych pięciu petentów dostało się do środka – istna chińska łamigłówka. Wzdłuż wszystkich ścian ciągnęły się podwójnym rzędem haftowane opowieści o Dawidzie i Batszebie oraz o Zuzannie i starcach, mieniące się żywymi, nie spłowiałymi jeszcze kolorami. Wyblakłe arrasy, które oglądamy dzisiaj, niewiele mają wspólnego z barwną tapiserią, która Salę Sprawiedliwości upodabniała do wnętrza malowanej szkatułki. Pięciu petentów też lśniło w blasku świec