Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Partia komunistyczna, uzbrojona w naukę marksistowsko-leninowską, cza generalne perspektywy rozwoju społecznego, kierunki wewnętrznej i dzynarodowej polityki ZSRR, kieruje wielką, twórczą działalnością nań sowieckiego, kształtuje planowy, oparty na naukowych podstawach cha jego walki o zwycięstwo komunizmu. Tak na swój sposób wtedza uwzględniła zaproponowane przez nas regiĄ gry: Mamy was! Powołujcie się teraz na Konstytucję.' Jesteśmy w zgodzie z prawem. Ale na nic się to nie zdało: już wcześniej powoływaliśmy się na Deklarację Praw Człowieka uchwaloną przez ONZ, konwencje międzynarodowe dotyczące praw człowieka, a następnie na Porozumienie Helsiriskie, Zawsze będzie się na co powołać, trzeba tylko chcieć. Ciekawe, że obrona prawna, ten na pozór najtrudniejszy do opanowania aspekt naszej filozofii, z czasem zyskała wielką popularność. W końcu lat siedemdziesiątych przeglądając samizdatowskie publikacje, byłem zdumiony, że niekiedy nawet prości robotnicy w swoich petycjach potrafili zgrabnie się posłużyć kruczkami prawnymi. Zapanowała nagle moda na znajomość prawa, Reżym, znalazłszy się na skraju przepaści, także nie omieszkał z tego skorzystać. Reżym starzał się, ledwo dyszał, elita partyjna rozglądała się za ratunkiem. Wtedy właśnie pojawił się „liberał" Jakowlew, główny specjalista od pieriestrojki. W gazetach zaczęły się ukazywać nasze hasła sprzed dwudziestu: „państwo prawa", „okres zastoju" i oczywiście „głasnost"', W legalnej prasie zamieszczano całe akapity z naszych samizdatowskich materiałów, rzecz jasna bez cudzysłowów i bez powoływania się na autorów, A „wyzwolone" społeczeństwo, odwracając oczy, udawało, że widzi to po raz pierwszy. Zachód szalał z radości, podziwiając wolnomyślność partyjnej elity. Partyjna „glaznost" - jak to słowo wymawiali oczarowani cudzoziemcy - całkowicie im odpowiadała, była ostatnim krzykiem zachodniej mody, chociaż nikt nie rozumiał jej rzeczywistego sensu. Nikt też nie wspomniał 164 Prawo i celowoJć nas-nie mogliśmy nawet przyjechać do Moskwy, aż do 1991 roku nasze nazwiska wciąż jeszcze figurowały w „czarnych wykazach" KGB. W świetle prawa byliśmy nadal „szczególnie niebezpiecznymi przestępcami", „bezobja-wowymi schizofrenikami" i agentami imperializmu. Nikt się tym jednak nie przejmował. Zabawni faceci, kogo chcieli oszukać? Historię? Logikę? Samych siebie? Przecież i bez naszych nazwisk głasnosti nie dało się kontrolować, a prawo tak czy inaczej było sprzeczne z ideologią. Kilka lat bez represji, kilka lat względnie swobodnej wymiany zdań i reżym runął. Już na początku 1990 roku przez cały ogromny kraj, od krańca po kraniec, przetoczyła się jak lawina potężna fala strajków i masowych demonstracji. Ludzie żądali nie chleba i nie pieniędzy, chociaż ani chleba, ani pieniędzy nie mieli pod dostatkiem. Ludzie żądali zniesienia 6 artykułu Konstytucji, tego, który przyznawał KPZR władzę nad wszystkimi społecznymi strukturami w kraju, o czym mówiłem na procesie sądowym w 1967 roku, z kagiebowskim egzemplarzem Konstytucji w ręku. I wyznaję - o mało się nie rozpłakałem na widok górników umorusanych pyłem węglowym, wygłodzonych ludzi, całych rodzin łącznie z dziećmi i starcami - którzy nie żądali rozprawy z władzą, lecz zmiany konstytucji. Jak kadry z filmu przesunęły mi się przed oczyma wydarzenia trzydziestu lat: baraki lagrowe, cele włodzimierskiego więzienia, cuchnące karbolem korytarze szpitala psychiatrycznego, moskiewskie zaułki, w których dorastałem, od lat dziecinnych czując się jak na tyłach wroga. Wszystko to nagle nabrało sensu, znalazło się na właściwym miejscu w ogólnej symfonii obrazów, dźwięków, zapachów... Reszta była sprawą roku, najwyżej dwu lat. Załamanie się reżymu, rozpad Związku Sowieckiego były jedynym logicznym zakończeniem. Wkrótce Sąd Najwyższy Federacji Rosyjskiej przysłał mi jednocześnie dwa zaświadczenia o rewizji wyroków w moich sprawach z lat 1967 i 1972 „z powodu braku dowodów winy"