Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Jednym z nich była Chinka w średnim wieku, której kraina, położona niedaleko rodzinnej prowincji Karen, zetknęła się z Ziemskim Hexamo-nem dopiero przed kilku laty. Innym był dumny Ukrainiec z wieloma bliznami na twarzy, reprezentujący grupę Niezależnych, którzy jeszcze dwadzieścia lat po Śmierci nie dopuszczali do swych miast i osad ratowników. Trzecim 237 był mieszkaniec miasta Meksyk, które przetrwało liczne bombardowania, lecz potem zostało całkowicie zniszczone przez radioaktywne promieniowanie. Zasiedlono je ponownie latynosami z Południowej Ameryki i uchodźcami z nadgranicznych miast... Karen doceniała ich zaufanie, ale starała się ich zniechęcić. Nie szukała współpracowników, którzy zarządzaliby innymi. Zależało jej tylko na sukcesie. Była to okazja jedyna w swoim rodzaju i nie wolno było jej zmarnować. Na ich twarzach odcisnęły piętno wszystkie cierpienia Ziemi, mimo że część z nich urodziła się po Śmierci. Tylko bardzo niewielu poddano terapii pseudotalsitu, która pomagała im utrzymać psychiczną równowagę i w pełni wykorzystywać zdolności umysłowe nawet w najgorszych czasach. Inni byli po prostu bardzo odporni. Zostali osobiście wybrani przez socjologów Hexamonu, którzy przez cztery lata szukali odpowiednich ludzi do tego zadania. "Należą do najlepszego gatunku" - powiedziała o nich Suli Ram Kikura, koordynatorka programu. "Są silni i naturalni, i nikt nie usiłował ich dotychczas zmieniać." Większość z nich, to lokalni przywódcy, którzy zdobyli władzę bez pomocy Hexamonu. Czuli się ze sobą swobodnie, choć spotkali się po raz pierwszy. Ich kraje nie graniczyły ze sobą ani nie handlowały, nie było więc wzajemnych uprzedzeń i animozji. Jeśli powiodą się plany Hexamonu, za dziesięć lat powstanie nowa struktura społeczna, i mieszkańcy tych krajów nawiążą ze sobą kontakty. Karen miała nadzieję, że dzięki wizycie na Kamieniu kontakty te będą dojrzalsze, bardziej odpowiedzialne i twórcze. Garstka delegatów stanie się ziarnem, które zakiełkuje na całej Ziemi. Ser Ram Kikura wielokrotnie krytykowała politykę psychologiczną Hexamonu i jego praktykę mieszania osobowości. Ten eksperyment miał pomóc Ziemianom rozwijać 238 się w zgodzie z ich naturą i stanąć na nogach o własnych siłach. Część Ziemian przewidywała, że Hexamon nie będzie trwał wiecznie w obecnej postaci. Zbyt szczupłe zapasy materiałów potrzebnych, by podtrzymywać życie społeczne na Kamieniu, zmiany postaw, problemy z własnymi przodkami na uratowanej Ziemi - to wszystko miało wpływ na losy Hexamonu. Jeśli Ziemia miała przetrwać, trzeba było pracować nad jej niezależnością. Karen mówiła po chińsku, angielsku, francusku, rosyjsku i hiszpańsku. Dwu ostatnich języków nauczyła się błyskawicznie dzięki urządzeniom Hexamonu. To wystarczało, by mogła bezpośrednio porozumiewać się z większością delegatów. Ci nieliczni, którzy mówili innymi językami, na przykład takimi, które rozwinęły się dopiero po Śmierci, znali na szczęście jeszcze jakiś drugi, powszechnie używany język. Nie było tłumaczy ani tłumaczących maszyn, które zakłócałyby intymną atmosferę. Delegaci uczyli się polegać na sobie. Nie minie tydzień, a będą mówić nawzajem swoimi językami, których nauczą się w trzeciej komorze, a także wieloma innymi. Po raz pierwszy od wielu lat Karen czuła głęboką satysfakcję ze swojej pracy. Przeszła równie dużo jak Garry w ciągu ostatnich czterech dekad. Podróżowała po spustoszonej Ziemi, widziała śmierć i zniszczenie, niekończącą się walkę. Więcej niż mogła znieść. Straciła córkę. A jednak poradziła sobie. Walczyła z bólem inaczej niż Lanier. Nie pogrążała się w poczuciu winy, ale odrzucała je, izolowała od niego swoją osobowość, aż w końcu wykonywała swoją pracę jak zawodowa pielęgniarka, która pomaga cierpiącym, ale nie nasiąka ich cierpieniem. Jej sukces nie był całkowity, pozostało w niej wiele ran, nie pogrążyła się jednak we wszechogarniającej rozpaczy. 239 Zmusiła się, by przestać o tym myśleć. Była trochę zaskoczona, że wspomnienia tamtych wydarzeń wróciły do niej tak niespodziewanie. Już dawno nauczyła się tłumić niewygodne myśli. Dzięki temu mogła nie zajmować się kłopotami z mężem, gdy byli z dala od siebie, i poświęcać całą energię zadaniom, które wykonywała. Ich ostatnie spotkanie... Garry był zdenerwowany, może przestraszony, choć nie dawał tego po sobie poznać... Eskortował człowieka, który nie miał prawa być na Ziemi... Myśli znów powędrowały ku małżonkowi. Na chwilę przestała słuchać rozmowy delegatów siedzących koło niej i wyjrzała przez okno. Czy Garry był na Kamieniu? Z tym dziwnym Rosjaninem, który na pewno nie istniał? Trzymała się uparcie własnego rozwiązania zagadki, które przyszło jej do głowy zaraz w pierwszej chwili. Ktoś starał się nabrać jej męża. Mirski nigdy nie odleciał w głąb Drogi. Lecz im więcej o tym myślała -a trudno jej było nie myśleć, skoro nie miała akurat nic ciekawszego do roboty - tym bardziej wszystko wydawało się jej nieprawdopodobne. Ogarnęła ją złość. Coś wisiało w powietrzu. Coś doniosłego. Powrót Mirskiego był jej bardzo nie na rękę, gdyż obawiała się, że Garry jeszcze bardziej poświęci się pracy. Kontakt z kosmicznymi tajemnicami też pewnie nie wyjdzie mu na dobre. Zamiast łagodzić ból, może go jeszcze wzmóc. Marszcząc brwi odwróciła się od gwiazd migocących za oknem. W przeciwieństwie do Laniera, Karen nie cierpiała z powodu zmian, jakie następowały w jej życiu. Lubiła nowości - loty kosmiczne, Kamień, hexamońskie udogodnienia. Lecz to, że Mirski wrócił, nie mieściło się jej w głowie. Chciała zrozumieć, jak to możliwe, i nie mogła. Odpowiedź umykała jej, jak ryba, którą chce się złapać gołymi rękoma. 240 - Ser Lanier - chińska delegatka uśmiechnęła się szeroko i usiadła obok Karen na kanapce. Była niska i pulchna, może dziesięć lat młodsza od Karen. Jej twarz pokrywały gęste kręgi zmarszczek. - Wyglądasz na zmartwioną. Czy to z powodu konferencji? - Nie - odpowiedziała Karen uśmiechając się. - Kłopoty osobiste. - Twój umysł powinien odpocząć - doradzała delegatka. - Wszystko będzie dobrze. Jesteśmy przyjaciółmi. Nawet ci, o których się martwiłam na początku. - Wiem - powiedziała Karen. - To nic, naprawdę. Nie zwracaj na to uwagi. - "Znów mi to zrobił," pomyślała o mężu. "Nie mogę się od niego uwolnić." Zamknęła oczy i zmusiła się, by zasnąć. 29 Thistledown Reprezentant Korzeniowskiego odszukał Olmy'ego w lesie, w czwartej komorze, dwa dni po jego przybyciu. Umieszczony w tubie w kształcie krzyża, reprezentant przeszukiwał komorę promieniami podczerwonymi i odkrył siedemset pięćdziesięciu ludzi. Przeważnie chodzili w grupach, po trzy osoby lub więcej, tylko siedemdziesięciu wędrowało samotnie