Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

— Panie podkanclerzy — rzekł — zabierzcie z sobą pisarzy, duchownych, czeladź bezbronną i co jest dworu do oręża niezdatnego, a prowadźcie ich do taborów i tam na mnie czekajcie. W istocie nalegali panowie i Witold, ażeby król, który za dziesięć tysięcy ludzi stał, do boju się nie mieszał i w obozie bezpieczny pozostał. Obawiano się go znając, iż jak zrazu powolnym był, tak później, poczuwszy ogień w sobie, niczym się już hamować nie da. Król dla spokoju słowo dać musiał, iż na uboczu zostanie, ale tego na sobie wymóc nie pozwolił, aby, gdy rycerstwo walczyć będzie, on nie widząc nawet, nie wiedząc nic, zakryty i osłonięty miał stać. Wysławszy podkanclerzego z obietnicą, iż i sam nad- ciągnie, wcale przyrzeczenia tego dotrzymać nie myślał. Szyszak brał, aby go na głowę włożyć, gdy komor- nicy, którzy się z podkanclerzym odejść zabierali, poczęli wołać, że od Krzyżaków idą posłowie. W istocie z dala już widać było dwóch heroldów, których trębacz, wiodąc, wyprzedzał. Szli odziani zwyczajem wysłanników, z tarczami, jeden z godłem króla rzymskiego, orłem czarnym w polu złotym, drugi z tarczą książąt szczecińskich, gryfem na białym polu. Każdy z nich niósł w ręku miecz obnażony, 214 bez pochew, a że oświadczyli, iż do króla w poselstwie idą, wiedziono ich na pagórek, gdzie stał Jagiełło. Odwołano więc co rychlej Mikołaja podkanclerzego i dwór, aby ich okazalej przyjąć. Stanęli obok królq w zbrojach: Ziemowit młodszy, Jan Mężyk, Zolawa Czech, Zbyszek z Oleśnicy, Bogufał kuchmistrz koronny, Zbiegniew Czajka niosący włócznię, Morawiec z propor- cem. Daniłko, który strzały za królem nosił, a że Witold już koło swoich był, bez niego się obeszło. Heroldowie niemiecką mieli butę w twarzy i znać po nich było gniew, z którym szli, pychę i jakąś pogardę. Nie bardzo też niski pokłon oddawszy królowi, ten, co z cesarskim orłem niósł tarczę, począł mówić po nie- miecku. Jan Mężyk, który język ten rozumiał, musiał go Jagiełłę tłumaczyć. — Najjaśniejszy Królu! — rzekł herold cesarski. — Wielki mistrz pruski, Uiryk, tobie i bratu twemu śle przez nas, heroldów swoich, te dwa oto miecze w pomoc do zbliżającej się walki, abyś, opatrzony w nie, żywiej wystąpił z ludem twym, nie ociągając się do boju. Nie chowajcie się w tych gajach i zaroślach, prosimy na otwarte pole. Jeżeli Waszej Królewskiej Mości miejsca za szczupłe dla rozpostarcia sił swoich, gotów wielki mistrz ustąpić nieco, byle walkę przyśpieszyć. Daje wy- bór miejsca, stańcie, gdzie się podoba, byle nie zwlekać bitwy. W chwili, gdy herold to mówił, a Mężyk tłumaczył, znać umyślnie wojsko krzyżackie poruszyło się nieco i da- ło wolniejsze pole naprzeciw na strzał mały stojącemu. Wprawdzie w starych obyczajach rycerskich zachod- niej Europy takie przed bitwą wyzwanie na rękę bez- przykładnym nie było — i być może, że ociąganie się Jagiełły powód do niego dało. Zuchwały ton, w jakim heroldowie niemal szydersko wyuczoną mowę powtórzyli, 215 oburzył wszystkich. Królowi widomie krew uderzyła na bladą twarz, ale się rychło pohamował; inni klęli po pol- sku, czego Niemcy nie bardzo rozumieli, choć z miny do- myśleć się mogli. Podane miecze, wyciągnąwszy rękę, Jagiełło ujął spo- kojnie, oddając je komornikowi, co stał przy nim; pokra- śniała twarz zbladła i z oczu, które ku szykom obrócił, łzy się mu rzuciły obficie. Nikogo się nie radząc, po krót- kim namyśle powołał do siebie Mężyka i mówić począł natchniony, z powagą prawdziwie królewską. — Dzięki Bogu, w wojsku naszym na orężu nie zby- wa, nie potrzebujemy go od nieprzyjaciela pożyczać, ale w pomoc dobrej sprawie przyjmuję w imię Boże i te dwa miecze wasze, chociaż je wrogowie łaknący krwi mojej i narodu mego przysyłają. Tu król coraz bardziej wzruszony, jakby na modlit- wie oczy w górę podniósł. — Do tego Boga sprawiedliwego, który dumnych upo- karza, do Marii Matki Jego, do patronów naszych świę- tych ucieknę się z prośbą i modlitwą, aby na wrogów mych tak dumnych i bezbożnych, którzy niczym się ubłagać nie dają, ani do pokoju nakłonić, ale krew lać pragną, szarpać nasze wnętrzności i miecze tępić na kar- kach bliźnich, gniew swój obrócili. Ufam. Bogu, że mnie i lad ten osłoni, że nie dopuści, abyśmy ulegli przemocy wroga, u którego dopraszałem się pokoju, a nawet w tej chwili na sprawiedliwych warunkach nie odrzuciłbym go jeszcze; jeszcze bym rękę cofnął, choć mi Pan Bóg przez was zsyła w tych mieczach dobrą wróżbę zwycię- stwa. Wyboru miejsca i pola do bitwy nie żądam, ale, jak na chrześcijanina przystoi, Bogu polecam. Co Bóg na- znaczy, przyjmę. Zuchwalstwo wasze on ukarze, on na tym polu, na którym stoimy, zetrze potęgę Zakonu i upo- korzy jego dumę. Pomoże Bóg! 216 Za królem ozwali się wszyscy głosem wielkim: po- może Bóg!! Słowo to jak iskra piorunowa poleciało aż w szeregi i odgłosem swym obiło się o hufce krzyżackie: ,,Pomoże Bóg!" Nadzwyczajną moc ducha okazał król w całej tej chwili, nie dając się unieść ani gniewowi, ani zbytniemu poruszeniu, ani zabobonnej obawie. Z cierpliwością bez- przykładną obrócił się jeszcze, modląc, do podkanclerzego: — Heroldów zdać Dziwiszowi Jelitczykowi. Wszyscy do obozu!... Wytrąbić hasło, w imię Boże! To mówiąc nałożył król, przeżegnawszy się, szyszak na skronie i gromadka dworska objęła go i otoczyła do- koła. * * * Nie dopuścili panowie Rady, aby król z którąkolwiek walczył chorągwią, choć się tego Jagiełło usilnie doma- gał. Osobny mu orszak złożono i osobne a bezpieczne, choć niedalekie od szeregów wyznaczono miejsce, bo dalej się odsunąć nie dał, tego na nim wyprosić nie było można. Na hasło pierwsze królewskiego trębacza, które pow- tórzyli inni po chorągwiach, długo wstrzymywane sze- regi zadrżały, ruszyły się, proporce zaszeleściły i z obu stron zarazem puściły się zastępy zbrojne w dolinę