Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Tylko... - Będę tu cały czas. - Dołożył do oświadczenia uspokajający gest. Podziękowałem mu omdlewającym z lekka spojrzeniem. Gdy odwrócił się i podszedł do drzwi, poruszyłem szybko rękami i nogami, działały nieźle, zgrzyty w stawach skutecznie wytłumił lekki koc. Porozkładałem kończyny tak, żeby móc skopać nawet całą drużynę skautów, i przymknąłem powieki. Usłyszałem szurnięcie butami, nie poruszając głową, popatrzyłem w tym kierunku. Pierwsza wsunęła się Moffy, to jej niezaprzeczalne prawo kobiety i eksmałżonki, za nią wszedł z naciągniętym na wargi uśmiechem Wąs. Milczek zamykał manifestację i jako ariergarda nie poczuwał się do okazywania uczuć. Moff podbiegła i pochyliła się nade mną, zerknąłem na jej dłonie, gotów do zablokowania kocem próby iniekcji. Miała puste ręce. - Jak się czujesz? - Och, nie najgorzej. Podobno wyglądam na monolit. Tylko... - Zmarszczyłem się, zamrugałem oczami. - Lepiej widzę z daleka, bolą mnie oczy, gdy muszę patrzeć na coś z bliska. - Uśmiechnąłem się przepraszająco. Moffy odsunęła się i popatrzyła na resztę towarzystwa. Kochany Keuning rozłożył przepraszająco ręce, że niby nic na to na razie nie może poradzić. Moffy odsunęła się, pozostali się nie zbliżyli. - Podobno za tydzień będę mógł wyjść, porozmawiamy wtedy o naszych sprawach. „Uważaj!” - ironicznie przytaknęło jej spojrzenie. „Takiego!” - rzucił wzrokiem Wąs. Uśmiechnąłem się do nich słabo. Milczek szybko odwrócił się od Keuninga i trwającym ćwierć sekundy ruchem pokazał, jak wydłubie mi oczy. - Tego fagasa możecie zwolnić - powiedziałem. - Dojdziemy do ugody bez... - Jęknąłem i ruszyłem barkiem. - Panie doktorze... Łupie mnie gdzieś w łopatce. Przecież mówił pan, że wszystko jest całe?! - dodałem z wyrzutem. - Bo jest. - Zakrzątnął się przy podnośniku poduszki. - Proszę na razie wyjść. Jeśli zostawi pani swój telefon, to obiecuję, że będę regularnie dzwonił z informacjami. - Jeszcze nie wiemy, gdzie się zatrzymamy - szybko wprowadził się do rozmowy Wąs. - Ja poszukam jakiegoś hotelu, a ty zostań z Owenem - zaproponował Moffy. - Dobrze - zgodziła się, głaszcząc mnie na poły pieszczotliwym, na poły współczującym wzrokiem. Ale reszta spojrzenia, jego większa część, miała - przynajmniej w zamyśle - moc porównywalną z silnikiem lokomotywy. Miło było - aż słodki dreszcz przeszedł mi po plecach - patrzeć tak i widzieć, jak cała para idzie w gwizdulkę. - Gdzieś tam niżej - powiedziałem do Keuninga delikatnie przebierającego palcami po mojej łopatce. - Do zobaczenia - przegnałem trójkę gości. Stłamsili chęć natychmiastowego działania i potulnie opuścili pokój Nie wątpiłem, że za drzwiami odbędzie się dynamiczna narada, i wiedziałem, że bez względu na wynik debaty, będzie on dla mnie mało interesujący, jeśli spojrzeć z punktu widzenia tak zwanych żywotnych interesów. - O-o... Już puściło. Dziękuję, doktorze. A gdy wychodził, przypomniałem sobie, co miałem jeszcze zrobić: - Doktorze, prosiłem o podgląd do pokoju. Chcę, żeby włączał się na hasło „witam!” i wyłączał na „żegnam”, dobrze? - Oczywiście, za chwilę pielęgniarka zawiadomi pana o włączeniu kompa. - Dziękuję. Poczekałem, aż Keuning wyjdzie, przeleżałem nieruchomo i w ciszy dwie minuty. Ciepły głos powiadomił mnie o spełnieniu prośby. Podziękowałem, sprawdziłem działanie i po meldunku obsługującej centralę dziewczyny wyłączyłem podgląd i wyskoczyłem z łóżka. Kilka mięśni zaprotestowało słabo, bez przekonania, pomachałem rękami, podskoczyłem lekko. Lepiej nie będzie, w końcu ma się te czterdzie... trzydzie... a tam! Podszedłem do okna, starając się nie pokazać ewentualnemu obserwatorowi. Przyglądałem się przez firankę sennej ulicy, nie widziałem ani furgonetki, która mnie ustrzeliła, ani pastelowego wozu pościgowego. Wytrzymałem pięć minut, potem, nie widząc nikogo podejrzanego, odsunąłem firankę i, nie ruszając okna - na pewno do centrali poszedłby sygnał - przyjrzałem się fasadzie szpitala