Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Niezapomniane przeżycie. Publiczność, która nieraz drzemała w tej samej sali, ukołysana miałką fortepianową konfekcją, teraz zerwała się z miejsc i zawyła - tak jest: zawyła z zachwytu. Pamiętasz, Geoffreyu? Ludzie klaskali jak szaleni i zerkali z niedowierzaniem na równie jak oni sami rozemocjonowanych sąsiadów. Jakiś dżentelmen w pierwszych rzędach z satysfakcją walił po plecach dżentelmena po swojej lewej stronie, wyrażając tym gestem wspólne całej widowni odczucie: że bez naszej pomocy Dawid nie dałby sobie rady. Dawid kłaniał się, uśmiechał i machał do publiczności. Po dłuższej chwili wyszedł za kulisy, aby na żądanie publiczności wrócić na scenę jeszcze dwanaście razy. Na koniec zdarzyła się rzecz bez precedensu: publiczność, która domagała się bisu, poznała po minie Dawida, że w tym momencie każdy utwór popsułby smak muzycznej uczty, i jęła wiwatować na cześć odmowy bisu. Miałem nadzieję, że echo gromkiego aplauzu dociera aż za kanał La Manche, do wnętrza grobowca w Montpellier, w którym Chanat spoczywa razem z ukochaną siostrą Jadwigą. Przed pójściem za kulisy Mary i ja zatrzymaliśmy się w kuluarach na papierosa. Nie mogło to trwać dłużej niż dziesięć minut. Doliczmy cztery lub pięć minut perswadowania portierowi, że mamy nieco ściślejsze związki z Dawidem niż stłoczeni przy wyjściu dla artystów wielbiciele z płytami w dłoniach. Wyobrażałem sobie, że przez ten kwadrans Dawid zdążył obmyć twarz, przyJąć gratulacje od Ciebie i tych paru niedobitków z orkiestry, którzy nie rozpierzchli się po domach natychmiast po koncercie, a teraz leży sobie wygodnie na sofie, z nogami do góry, w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku. Oczekiwałem, że otworzymy drzwi do garderoby, w której panuje duch dziejowego przełomu - ów nieuchwytny dowód na to, że życie jest chwilami warte zachodu. Dawid i ja mrugniemy do siebie, pokiwamy głowami - i wystarczy. Skręcając w boczny korytarz, w którym mieściła się garderoba Dawida, usłyszeliśmy z drugiego końca wściekłe trzaśnięcie drzwi. Pękł widoczny z daleka krąg wielbicieli Dawida i wyłoniła się z niego twoja tykowata sylwetka. Kroczyłeś gniewnie w naszą stronę, powiewając połami fraka i ściskając pod pachą ukochany futerał na batutę. Gdybyś mnie samego minął wtedy bez słowa - nie zdziwiłbym się, ale Mary była, bądź co bądź, twoją żoną i naprawdę nie wypadało roztrącać nas brutalnie, z przekleństwem na ustach. - Coś podobnego! - zdumiała się Mary. - Co mu się stało? Chyba powinnam za nim pójść... Mnie Twoje zachowanie odebrało mowę, więc bez słowa ucałowałem Mary na pożegnanie i pognałem do pokoju Dawida. Drzwi pilnował - a to ci niespodzianka! - Igor Malechiewicz. Blokował wejście i powtarzał do znudzenia, że jego utalentowany przyjaciel nie życzy sobie, żeby mu teraz przeszkadzać. Na pociechę zawiedzionym sam machnął parę autografów. Poznał mnie, przywołał gestem, powitał krótkim "cześć" i wpuścił do środka. Dawid, w koszuli z krótkimi rękawami, siedział w najdalszym kącie garderoby z rękami zarzuconymi na oparcia dwóch krzeseł - jak bokser w rogu ringu po morderczym meczu. Twarz miał silnie zaczerwienioną, ale oczy suche -tylko wąska linijka zaciśniętych ust przypomniała mi paryską scenę po przegranej w szachy. Nie patrząc na mnie, ruchem głowy wskazał krzesło nie opodal. Cała scena była dokładnym zaprzeczeniem moich oczekiwań. - Nic nie mów! - powstrzymał mnie Dawid, gdy właśnie otwierałem usta do banalnego, lecz szczerego w tej sytuacji, słowa: "Gratulacje". Usiadłem więc i czekałem. - Coś ci powiem - odezwał się Dawid po chwili. - Powiem ci, co przed chwilą usłyszałem od Geoffreya. Ten człowiek mnie chwilami zdumiewa, słowo daję. Ten jego beznadziejny, żałobny ton, ten... cały pierdolony Geoffrey Lynch. Zamieniłem się w słuch. - Mogę prosić o szklankę wody? - spytał Dawid. - I papierosy? Są w kieszeni fraka. Zanim podałem mu wodę i papierosy, wziął się trochę w garść. Frak, w którego kieszeni szukałem papierosów, był wciąż ciepły i lekko wilgotny. Wróciłem na krzesło i cierpliwie czekałem, aż Dawid się napije i zapali papierosa. Krzywił się mimo woli i ręce mu drżały. - Skończyłem grać. Przyszedłem tutaj. Czułem się wybornie, bardzo ci dziękuję, bardzo. Wszystko to było dla mnie całkiem nowe, a jednocześnie jakby znajome. Grałem ze świadomością..