Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Nie rzucił roboty w klinice. Po pracy jadł coś szybko, ledwie udawało mi się zdążyć ze szkoły, aby towarzyszyć mu przy obiedzie, i brał się za zlecenie. Nic nie gotował, nawet nie odgrzewał, jeśli był głodny, zamawiał po prostu gotowe danie do domu. Myślałem, że w ferworze pracy rzuci prochy, ale niestety. Miałem już serdecznie dość jego pizzy, wziąłem więc pewnego wieczoru obiad z kuchni, powiedziałem Dolkowi "smacznego" i zabraliśmy się do kolacji. Jadł dziwnie, powoli napychał usta, a kiedy oba policzki wystawały już jak chomikowi, zaczynał przeżuwać i połykać. Po chwili, mając jeszcze pełne usta, znów zabierał się do ładowania. Patrzył w monitor, więc widziałem dokładnie z wyrazu twarzy, że nie zwracał zupełnie uwagi na jedzenie. W pewnej chwili potrącił szklankę z piwem. Płyn zalał połowę pizzy, reszta ściekała kropla po kropli przez namoknięte gazety na krzesło i kolano Dolka. Nie zareagował, zapatrzył się na plamę wilgoci powiększającą mu się na nogawce. Jadł dalej w ten sam sposób, wreszcie dotarł do kawałka pizzy zalanego piwem. Jadł dalej, chociaż z wyrazem niesmaku, a mnie odeszła ochota do jedzenia. Raptem przestał jeść, siedział jakiś czas z wypchanymi policzkami, w końcu wypluł to, co miał w ustach, przesunął karton z resztką pizzy przez barek do kuchni i zabrał się do pracy. Odżywał przy robocie. Później, zanim sięgnął po prochy, zdobył się jeszcze z rozpędu na wyrzucenie resztki pizzy do kubła na śmieci, polał wodą zaschnięty na płycie kuchennej brud z mleka, które wykipiało mu, pamiętam, kilka dni wcześniej. Potem jak co wieczór naszprycował się, zdążył jeszcze wziąć prysznic i wpełznął do łóżka. Długo trząsł się pod kocem, jęczał, wreszcie zasnął przy zapalonym świetle. Następnego dnia odwiedził go ten wielki, który awanturował się przed paroma tygodniami. Ku mojemu zaskoczeniu rozmawiali spokojnie, po przyjacielsku. Rudolf miał głęboki, spokojny głos, był pewny siebie i swobodny. - Nie zrozum mnie źle, szefie, ale nie chcę mieszać się do waszych spraw. Lubię ją, szanuję, nie chcę się wtrącać między wódkę i zakąskę - usprawiedliwiał się Dolek. - Nic nie musisz zmyślać. Wiesz, że to ona złożyła pozew o rozwód, a sąd będzie badał, czy ma miejsce trwały i zupełny rozkład pożycia małżeńskiego, taka formułka. Chcemy przeprowadzić to kulturalnie, musimy mieć świadków. Wystarczy, jeśli będziesz szczerze odpowiadał na pytania sądu, tak jak jest, że nie żyjemy ze sobą. Nie musisz nikogo oczerniać, nikt nie będzie cię pytał o sprawy intymne, nawet jeśli, to po prostu powiesz, że nie wiesz, czy było OK, czy nie, przecież tego akurat wiedziesz nie musisz. - Wolałbym, żeby to ona mnie poprosiła. Wtedy bym się zgodził. - A co to za różnica? Świadek jest świadkiem w sprawie, przecież to nie spór o podział majątku, z tym nie ma najmniejszego problemu. To czysta formalność. Dolek zapalił papierosa. Stukał nerwowo palcami o blat stolika. - Jeśli tak, to w porządku, szefie, ostatecznie. Ale słowa nie powiem przeciwko niej, jasne? Jeśli twój adwokat zacznie coś kombinować, po prostu odmówię odpowiedzi i nic ze mnie nie będziesz miał. Rudolf uśmiechnął się. Przypuszczam, że zwykle dostawał to, czego chciał. - My nie będziemy mieli, nie ja. Pamiętaj, to ona przede wszystkim chce rozwodu. - Rudi, nie gniewaj się, ale nie dyskutujmy o tym. Każdy by chciał na jej miejscu. Rudolf wstał, jakby szykował się do wyjścia. - Dolek, nie mów o rzeczach, o których nic nie wiesz, dobrze? Nie odpowiadam za to, że jestem chory. Ja też dostałem to w spadku. - Ale nie musiałeś przekazywać dalej. Wiedziała, że urodzi dziewczynkę, która w najlepszych latach młodości zacznie więdnąć, aż zostanie nieświadomą świata i ludzi rośliną, właśnie wtedy, kiedy jej rówieśnice staną się kobietami. - Wtedy jeszcze nie miałem pewności. - Ona twierdzi inaczej. A poza tym podejrzenie powinno wystarczyć. Rudolf kopnął stos gazet. - Może nie zachoruje - powiedział cicho. - Nie zazdroszczę czekania. Rudolf przystanął nad Dolkiem. Myślałem, że go uderzy, ale nic takiego się nie stało. - Zapominasz, że to także moje dziecko. - Wybacz, Rudi, ale to cię nie usprawiedliwia. Tobie też współczuję, ale jej bardziej. Bez porównania. Ma prawo cię nienawidzić. Rudolf podszedł do drzwi. - Będziesz w sądzie? - Zapytał nie odwracając się. - Już powiedziałem. - Mam nadzieję, że nie ze względu na robotę? Wiesz, że to nie ma znaczenia. - Wiem. Ze względu na nią, żeby szybciej miała to za sobą. Nie bierz mi tego za złe, szefie. - Dziękuję, tak czy owak. Wyszedł, a Dolek nawet nie wstał, żeby go odprowadzić. Dokończył papierosa i z rozmachem cisnął go za okno. Jego szczęście, że tylko ja to widziałem. Następnego wieczoru, przed kolacją przyszła ona, mój Wrzos. Dobrze, że Dolek bez względu na porę roku nigdy nie zamyka okna, inaczej musiałoby u niego mocno śmierdzieć. Na parkiecie pod stołem zaschła kałuża piwa, które wylało mu się kilka dni temu. Wrzos nie zwróciła uwagi na bałagan, taka była wzburzona. Zwykle nie podobają mi się starsze dziewczyny, nie lubię, kiedy kobieta, która mogłaby być moją matką, kokietuje, chichocze, przewraca oczami, nosi za krótkie spódnice albo obcisłe spodnie na obłych udach. Wrzos była gibka jak trzynastolatka, poważna. Nie malowała paznokci ani ust. - Ty chcesz mi udowadniać winę? - stanęła nad Dolkiem. Ręce jej drżały, włosy opadły lekko na policzki - oszalałeś? - O czym ty mówisz? Niczego nie będę ci udowadniał - protestował skołowany Dolek - nigdy w życiu. - Co chcesz? Brakuje ci na prochy? Całkiem już odjechałeś? Co masz zamiar powiedzieć? - Jezu, nic. Nie mam udowadniać ci winy, tylko świadczyć w sprawie, tak normalnie. Odgarnęła włosy, nawinęła sobie wokół pięści i zacisnęła na nich zęby. Później wiele razy widziałem, że robiła tak, kiedy była zdenerwowana. - Dolek, nie kręć. Niby że czyim jesteś świadkiem, moim? - No nie, takim... ogólnym..