Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

- Racja. - Emban odkreślił kolejny punkt. - Następnie: pan Ulath i pan Tynian pojadą w Góry Tamulskie, by utrzymywać kontakt z trollami. - Zmarszczył brwi. - Czemu Tynian tam jedzie? - spytał. - Nie zna przecież języka trolli. - Tynian i ja świetnie się dogadujemy - zagrzmiał Ulath. - A czułbym się okropnie samotny, gdybym musiał przebywać wyłącznie w towarzystwie trolli. Nie ma pan pojęcia, jak przygnębiająca może być samotność wśród trolli, wasza świątobliwość. - Jeśli to ci sprawia przyjemność, panie Ulacie. - Emban wzruszył ramionami. - Sephrenia i Anarae Xanetia udadzą się do Delphaeusu, aby powiadomić Anariego Cedona o najnowszych wydarzeniach i wyjaśnić, co robimy. - Oraz przekonać się, czy zdołamy doprowadzić do pokoju pomiędzy Styricum a Delphae - dodała Sephrenia. Emban zapisał to na swej liście. - Pan Vanion, królowa Betuana, ambasador Itagne i domi Kring wraz z pięcioma tysiącami rycerzy skierują się do zachodniego Tamulu i dołączą do sił stacjonujących w Sarnie i Samarze. - Gdzie właściwie jest domi Kring? - wtrąciła Betuana, rozglądając się w poszukiwaniu niskiego Peloi. - Pełni straż przy Mirtai - odparła księżniczka Danae. -Wciąż obawia się, że Mirtai spróbuje się zabić. - To poważny problem - zauważył Bevier. - W takich okolicznościach Kring może nie zechcieć opuścić Matherionu. - Jeśli trzeba, damy sobie radę bez niego - rzekł Vanion. -Z łatwością dogadam się wprost z Tikumem. Obecność Kringa ułatwiłaby sprawę, ale jeśli naprawdę sądzi, że Mirtai może zrobić coś głupiego, poradzę sobie sam. Emban skinął głową. - Cesarz Sarabian, minister spraw zagranicznych Oscagne i ja zostaniemy w Matherionie, pilnując domu, a bogini-dziecko pomoże nam utrzymywać łączność między sobą. Czy coś pominąłem? - A co ja mam robić, Embanie? - spytała słodko Danae. - Wasza królewska wysokość zostanie z nami w Matherionie - odparł Emban - aby rozjaśniać ponure noce słonecznym blaskiem swego uśmiechu. - Naśmiewasz się ze mnie, wasza świątobliwość? - Oczywiście, że nie, księżniczko. * * * Stwierdzenie, że Mirtai cierpi, byłoby zdecydowanym eufemizmem. Kiedy Kring ze zrozpaczoną miną przyprowadził ją do sali rady, wciąż była w kajdanach. - Nic do niej nie dociera - rzekł domi. - Chyba zapomniała nawet, że jesteśmy zaręczeni. Złocistoskóra atańska olbrzymka nie patrzyła na nich. Natychmiast osunęła się na podłogę, nie kryjąc rozpaczy. - Zawiodła swą właścicielkę. - Betuana wzruszyła ramionami. - Musi albo ją pomścić, albo zginąć. - Niezupełnie, wasza wysokość - nie zgodziła się córka Sparhawka, zsuwając się z fotela w kącie, z którego obserwowała całą naradę. Teraz posadziła Roiła przy jednej poręczy, a Mmrr przy drugiej i z poważną miną na swej drobnej twarzy podeszła do olbrzymki. - Atano Mirtai - rzekła surowo - wstań z podłogi. Mirtai obdarzyła ją niechętnym spojrzeniem, po czym powoli ' dźwignęła się przy wtórze brzęku łańcuchów. - Pod nieobecność mojej matki ja jestem królową - oznajmiła Danae. Sparhawk zamrugał ze zdumienia. - Nie jesteś Ehlaną - odparła Mirtai. - Wcale jej nie udaję. Stwierdzam tylko fakt prawny. Sarabianie, czy nie tak to działa? Czy władza mojej matki nie przechodzi na mnie podczas jej nieobecności? - No cóż, technicznie rzecz biorąc, chyba tak. - Technicznie rzecz biorąc, akurat! Jestem następczynią królowej Ehlany. Do chwili jej powrotu obejmuję władzę. To zaś oznacza, że tymczasowo należy do mnie wszystko, co posiada: jej tron, korona, klejnoty i jej osobista niewolnica. - Nie chciałbym sprzeciwiać się jej w sądzie - przyznał Emban. - Dziękuję, wasza świątobliwość - rzekła Danae. - W porządku, Atano Mirtai, słyszałaś ich. Teraz należysz do mnie. Mirtai skrzywiła się gniewnie. - Nie rób tego - warknęła Danae. - Uważaj. Jestem twoją właścicielką i zabraniam ci się zabić. Zabraniam ci też uciec. Potrzebuję cię tutaj. Zostaniesz ze mną i Melidere i będziesz nas strzegła. Zawiodłaś moją matkę. Nie zawiedź mnie. Mirtai zesztywniała, a potem gniewnym szarpnięciem zerwała łańcuchy. - Będzie jak każesz, wasza wysokość - rzekła. Jej oczy płonęły. Danae ze złośliwym uśmieszkiem powiodła wzrokiem po twarzach zebranych. - Widzicie? - rzekła. - To nie było takie trudne. ROZDZIAŁ CZWARTY To był mały jednomasztowy frachtowiec o cieknącym poszyciu i połatanych żaglach. Z całą pewnością nie śmigał po falach. Berit i Khalad, odziani w kolczugi i płaszcze podróżne, stali na dziobie, spoglądając na roztaczający się przed nimi ołowiano-szary przestwór Zatoki Micaeńskiej, gdy tymczasem niezgrabny stateczek parł ciężko naprzód. - Czy to już brzeg? - spytał z nadzieją Berit. Khalad wytężył wzrok, patrząc w dal ponad pomarszczoną wodą. - Nie, tylko ławica chmur. Nie poruszamy się zbyt szybko, panie. Obawiam się, że nie dotrzemy dziś do brzegu. - Rozejrzał się i zniżył głos. - Zachowaj czujność po zachodzie słońca -polecił. - Załoga tej łajby to szczury lądowe, a kapitan jest niewiele lepszy. Uważam, że powinniśmy spać dziś na zmianę. Berit powiódł wzrokiem po krążącej po pokładzie zbieraninie mętów. - Żałuję, że nie mam mojego topora - mruknął. - Nie mów głośno takich rzeczy, Bericie - wymamrotał Khalad. - Sparhawk nie używa topora bojowego. Krager o tym wie, a jeden z tych żeglarzy może dla niego pracować. - Wciąż? Po Święcie Plonów? - Nikomu nigdy nie udało się wybić wszystkich szczurów, mój panie, a wystarczy zaledwie jeden. Zachowujmy się, jakbyśmy byli pod stała obserwacją i jakby podsłuchiwano każde nasze słowo - dla bezpieczeństwa