Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Jakby żyła już - tu jeszcze między nami - nieobecna. Któregoś z dni przeniesiono Ją, Halę i Stefę, później Ziutę, na odcinek naszego lagru, niedaleko od nas. Już Jej więcej nie zobaczyłam, choć właśnie tym razem ani przez myśl nie przemknęło, że to ostatnie rozstanie*11. Pytałam o Nią ciągle, dowiadywałam się o wszystko, co Jej dotyczyło. Wieści były, bo ciągle ktoś od nich był u mnie w stacjonarzu szpitalnym. Zosia B. przez kuchnię, stąd brano dla nich prowianty, częściej miała ku temu okazję. Przesyłałam i przekazywałam do Nich częste słowa pamięci. Czy docierały, nie wiem. Że jednak one wiedziały też wszystko o naszym losie, świadczy to, że Ludka się ogromnie cieszyła, że mnie zwolniono, i miała życzenie, "aby Maria, jeżeli wróci, zaszła do mojej Matki". `pp 10 Sprawdzanie stanu liczbowego więźniarek. `pp `pp 11 Ludwika Kownacka zmarła najprawdopodobniej na zapalenie płuc dzień przed zwolnieniem z obozu i powrotu do matki, która w tym czasie mieszkała w Kokpektach. `pp Wiersze Ludwika Kownacka Ludwika Kownacka urodziła się 21 grudnia 1906 r. w Bełżcu. Była doktorem filozofii w zakresie polonistyki, pracowała jako nauczycielka w gimnazjum. Działała w "Odrodzeniu" i Akcji Katolickiej we Lwowie. 13 kwietnia 1940 r. została wywieziona wraz z matką do Kazachstanu. Do końca kwietnia 1943 r. przebywała w Bukoni, gdzie wraz ze Stanisławem Błońskim, inspektorem szkolnym z Tarnopola, założyła szkołę dla dzieci polskich. Uczyła w klasach gimnazjalnych. Pisała wiersze, których mieszkający tam wówczas Polacy uczyli się na pamięć i w miarę możliwości je zapisywali. Stąd istnieją różne wersje tych samych tekstów, różniące się w szczegółach. Niektóre wiersze zachowały się w oryginale, zapisane ręką autorki. Część z nich znajduje się w posiadaniu m.in. Barbary Litwiniukowej, która - wówczas jeszcze Böhmówna - spędziła kilka lat na zesłaniu w Bukoni. Pozwoliło to na podanie ich w oryginalnym zapisie autorskim. Wśród pamiątek, które przechowuję u siebie, zachowała się niezmiernie cenna książeczka - ręcznie "wydany" tomik wierszy Ludki Kownackiej, zatytułowany Dzieciom polskim w Kazachstanie. Wydawnictwo Krótkiego Spięcia, założone przez młodzież tamtejszego "gimnazjum", uświetniło w ten sposób otwarcie polskiej szkoły w Bukoni w dniu 7 marca 1942 r. Tomik ten zawiera cztery wiersze: Kościół, Dom, Szkoła i Wrócimy do Polski oraz spis treści. Teksty są pisane niebieskim i czerwonym atramentem na szarym, grubym papierze pakowym. Cztery karty, obwiązane wzdłuż grzbietu biało-czerwonym sznureczkiem, ozdobione są kolorowymi rysunkami. Na odwrocie okładki widnieje adnotacja: "Ryciny wykonała E. E. Tomczycka, druk. Fijałkowski". Poszczególne karty - zapewne już w Polsce - zabezpieczono celofanem, a cały "tomik" oprawiono w twarde tekturowe okładki zielonego koloru. Z tej samej okazji powstały również inne wierszyki, m.in. przytoczone tutaj (Mamusiu, nie płacz, żem bez śniadania) oraz (Gdy wódz Polskę oswobodzi). ` Z powodu odmowy przyjęcia sowieckiego paszportu wiosną 1943 r. Ludka została uwięziona. Trzymano ją najpierw w więzieniu w Semipałatyńsku, potem przewieziono do obozu w Swierdłowsku, gdzie jesienią 1944 r. zmarła (prawdopodobnie, na zapalenie płuc), w przeddzień zwolnienia i powrotu do matki, która mieszkała wówczas w Kokpektach. Była to jedna z najsilniejszych osobowości wśród Polaków przebywających przymusowo w Bukoni. O jej postawie i duchowości bardzo wymownie świadczy wspomnienie Marii Hoffmanowej, która przez pewien czas dzieliła z Ludką więzienny los. Dzieciom polskim w Kazachstanie Kościół Był u nas w mieście kościół murowany, Co wśród zieleni drzew stał od ulicy, A kiedy dzwony zabiły w dzwonnicy, A wewnątrz cudnie zagrały organy, Patrząc w obrazy, których było wiele, Na ołtarz światłem błyszczący i złotem, Nie pomyślałem wtedy nigdy o tem, Jak strasznie nie mieć Kościoła w niedzielę. A dziś, gdy stoję w tej chacie glinianej, Co od dni paru jest miejscem kaplicy, Gdzie całym światłem dwie w ołtarzu świece I nie ma dzwonów, nie grają organy Ja dziś dopiero czuję w całej pełni, Co to za szczęście być na Mszy codziennie! Dom Mieliśmy śliczne, choć małe mieszkanie, Łóżka i krzesła, i stoły, i szafy, Dywan, obrazy, na oknach kwiaty. I co dzień rano bywało śniadanie, W południe obiad, a wieczór wieczerza. A choć mi dobrze z rodzicami było, Słów, by się szczęście to nie zmieniło, Nie dodawałem nigdy do pacierza. A dziś, gdy ojciec zaginął w niewoli, A my dwa lata cierpimy wygnanie, Gdy dom mój w Polsce przed oczy mi stanie, Łzy mi się cisną do ócz mimo woli... Lecz choć nam wszystkie zabrali dostatki, Pozostał skarb nam ostatni na świecie: O, jak szczęśliwe są te wszystkie dzieci, Które całować co dzień mogą ręce matki. Szkoła I była u nas z cegły zbudowana Siedmioklasowa szkoła piękna, nowa, Nie byle jaka, bo jednopiętrowa. Do niej chodziłem uczyć się co rana