Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Kontrakt sprzedaży podstawiony został w porę, zaliczono pieniądze, a że wierzyciele nie nalegali o swe należności, można było użyć grosza na nową instalację w Warszawie. Najęto pałac Tarnowskich, kazano go wyświeżyć, wysłano przodem dwór; Julia dobrała zręcznych wykonawców swej woli i jednego poranku obiegła nagle po Warszawie wieść, że piękna kasztelanowa i niedołęga jej mąż raczyli przybyć do stolicy, że myślą dawać wieczory, otworzyć dom, występować świetnie. Wszystko, czym w owe czasy i zawsze pociągnąć można ludzi, obmyślane było bardzo pilnie: paradny kucharz Francuz, wypisany z Paryża, czemu się sam kasztelan bardzo ucieszył, muzyka zamówiona, salony świeżo przyozdobione, piwnice zasposobione obficie, uprzejma gospodyni, ochocze towarzystwo. Nigdy dom państwa O... takim blaskiem nie jaśniał, jak przy otwarciu go pierwszym balem zimowym, o którym mówiła cała Warszawa na kilka tygodni wprzódy i kilka dni po nim. Julia wystąpiła na nim wiekuiście młoda, zawsze czarownie piękna, ubrana najsmakowniej, bo całą garderobę nową sprowadziła z Paryża; kolacja podana po północy wprawiła w entuzjazm najpierwszych smakoszów stolicy, podniebienia były w zachwyceniu. Potem wypiwszy kilka koszów szampana, który w modę wchodzić poczynał, choć wedle wyrażenia jenerała Komarzewskiego był tylko niezłą limoniadą, grali jedni do białego dnia w karty, drudzy tańcowali do upadłego. Wybór, kwiat i śmietanka towarzystwa znajdował się tego dnia w pałacu Tarnowskich, sam król jegomość nawet na chwilę ukazać się raczył, obszedł z gospodynią cały dom, chwaląc gust przedni w jego przyozdobieniu, a że król przede wszystkim był wyrocznią smaku, więc i dom i gospodyni weszły w wielką modę, salon jej stał się kat' exochen salonem dobrego tonu. Dowiedziawszy się o przybyciu Julii, rywalka jej namarszczyła piękne czoło, ale gdy ją z kolei zaczęły nachodzić wieści o wspaniałym urządzeniu domu, o przygotowaniach do balu, o świetnych powodzeniach, których nie mogła być świadkiem, zagryzła usta znacząco. Próbowała z tego wszystkiego żartować, ale się to jakoś nie udawało, przyzwoitość kazała milczeć, uśmiechano się, gdy szydziła, ale w milczeniu i unikając dłuższej rozmowy; świat był widocznie za Julią. Krystyna poczuła, że upada w jego opinii. Powołała więc zwykłego w takich razach doktora, panią de Rive, osobę dobrą i usłużną. Razem przy filiżance czekolady zasiadłszy w żółtym buduarze, zaczęły gawędzić z wylaniem się serdecznym. — Moja droga, powiedzże mi co ó Julii; ja jej, jak wiesz, nie widuję. Sama nie wiem, jak do tego przyszło, ale to się doprawdy nie godzi, żebyśmy się z nią kłócić miały. Elle me'n veut, wiem to, ma może trochę słuszności, ale ja poszłam za niego, ona go już musiała dawno zapomnieć... To nieprzyzwoicie, żebyśmy dla takiego dzieciństwa wieczyście miały żyć w niezgodzie. Nie wspominała ci też o mnie? — Nie, nigdy ani słowa. — Dites donc, ty mnie rozumiesz, vous ętes une femme supérieure — szepnęła, kładąc jej na palec pierścień z soliterem, co de Rive, nieco się opierając i opłaciwszy uściskiem, przyjęła zarumieniona — gdybyś ty, co masz nad nią taką przewagę, co możesz wszystko, co chcesz, spróbowała nas pojednać z sobą. Sondez la! — A, ty nie wiesz, ile razy ja sama już o tym myślałam. To trzeba koniecznie zrobić! — zawołała de Rive z zapałem. — Psujesz mi tylko ochotę do pracy tym prześlicznym prezentem. — O, to od dawna w myśli przeznaczałam dla ciebie; spojrzawszy na palec, przypomnisz sobie prośbę moją. To położenie żenuje mnie, spotykając się w to— warzystwach, nie wiedzieć jaką rolę grać będziemy musiały. W rzeczy nie tyle mi idzie o Julię, ona jest naiwną, sentymentalną, ale o świat... Ty wiesz, jakie rozpuszczają plotki, potrzeba choć pozornej zgody, aby im tamę położyć. To i mnie, i hrabiemu szkodzi et cela n'a pas le sens commun. Pani de Rive doskonale weszła w przyczyny, powtórzyła to, co jej powiedziała Krystyna, rozwlekając i rozprowadzając z prawdziwym talentem redakcyjnym, poddała jeszcze parę trafnych myśli, a ostatecznie podjęła się bardzo gorąco całej sprawy. Tegoż dnia pani de Rive pojechała odwiedzić Julię, ale mimo zabiegów nie potrafiła z niej nic wydobyć o tej ciemnej, tajemniczej historii Adama i pierworodnego grzechu. Hrabina była chłodną i zamkniętą, pani de Rive, tym bardziej jeszcze podbudzoną do działania trudnością, postanowiła szturmem zdobyć zaufanie. Usiadła przy niej, wzięła ją za rękę i odezwała się po cichu: — Julio droga, miałam kiedyś twe serce i ufność, spodziewam się, żeś mi ich nie odebrała. Mówmy z sobą otwarcie i szczerze. Ludzie nie wiedzieć co plotą, pytają mnie, sądzą, żem lepiej uwiadomiona, niż jestem w istocie; ja im nic odpowiedzieć nie umiem, chcąc stanąć w twojej obronie. Mów mi: jakeście się rozstali z Adamem? — Jak? Bardzo prosto — odparła rumieniąc się Julia — w Paryżu powierzyłam nad nim opiekę dobrej przyjaciółce, która mi go zbałamuciła. Pokochał ją czy nie, ale uwiedziony, ożenił się... — A ty? — spytała pani de Rive, wpatrując się w nią bacznie. — A ja — rzekła prawie wesoło, ale z wysiłkiem Julia — cóż? Ja sobie zostałam na boku starą opu— szczoną Ariadną. Cóż chcesz? Zdaje mi się, że mam już parę siwych włosów: los ten spotkać mnie musiał! Krzysia się farbuje, dłużej potrafi być młodą, ja nie; nie mówmy o tym. — Owszem, droga moja, mówmy o tym — przerwała pani de Rive — mówmy. Ja widzę, żeś ty ostygła i bezpiecznie już tej rany dotknąć możesz. — Ja? O, zupełnie! — odparła z udanym chłodem i przymuszonym śmiechem, który zwiódł nawet przebiegłą kobietę