Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

- Te nadajniki w nosaczach są do niczego. Wyprostował się z trudem, słysząc, jak trzeszczą mu stawy. To wszystko sprawka Terry, pomyślał, przypomniawszy sobie, co powiedzieli poprzedniego wieczoru Seth Morley i Babble, kiedy przyprowadzili do niego Russel-la. To sprawka naszego rządu. Jakbyśmy byli szczurami zamkniętymi w labiryncie śmierci, zmuszonymi do konfrontacji z ostatecznym przeciwnikiem, która będzie trwała tak długo, aż wyginiemy co do jednego. Seth Morley odciągnął go na stronę, z dala od pozostałych. - Jesteś pewien, że nie chcesz im tego powiedzieć? Chyba mają prawo wiedzieć, kto jest naszym przeciwnikiem. - Nie chcę, żeby wiedzieli, bo ich morale jest już wystarczająco niskie — odparł Belsnor. - Gdyby się dowiedzieli, że to wszystko zorganizowała Terra, nie potrafiliby przeżyć. Dostaliby cholernego pierdolca. - Rób, jak uważasz - mruknął Seth Morley. - To ciebie wybraliśmy na przywódcę. — Ale ton jego głosu świadczył o tym, że ma na ten temat całkowicie odmienne zdanie. Tak samo jak poprzedniego dnia wieczorem. - W swoim czasie — powiedział Belsnor, zaciskając swoje długie, doświadczone palce na ramieniu Morleya. -Kiedy nadejdzie odpowiednia chwila... - Nigdy nie nadejdzie - uciął Morley, odsuwając się o krok. - Umrą, nie wiedząc o niczym. Może tak właśnie będzie lepiej, pomyślał Belsnor. 102 Może w ogóle byłoby lepiej, żeby wszyscy ludzie, bez względu na to, kim są, umierali, nie wiedząc, kto to zrobił ani dlaczego. Russell pochylił się, przewrócił ciało Susie na plecy i przyglądał się jej przez dłuższą chwilę. - Była bardzo ładna - stwierdził wreszcie. - Ładna, ale zwariowana - rzucił ostrym tonem Bels-nor. - Miała nadmiernie rozbudzony popęd seksualny. Musiała iść do łóżka z każdym mężczyzną, jakiego spotkała. Damy sobie radę bez niej. - Ty sukinsynu - wycedził rozwścieczony Seth Mor-ley. Glen nie odpowiedział. - Proszę się pomodlić - zwrócił się Belsnor do Maggie Walsh. Nadszedł czas na ceremoniał śmierci, rytuał tak ściśle z nią związany, że nawet on nie potrafił sobie wyobrazić, że można by się obejść bez niego. - Dajcie mi kilka minut - wyszeptała Maggie. - Ja... na razie nie mogę mówić. - Odwróciła się i zaczęła szlochać. - W takim razie ja powiem modlitwę - oświadczył Belsnor z wściekłością. - Proszę o zezwolenie na wyprawę badawczą poza teren osiedla - odezwał się Morley. - Russell chce iść ze mną. - Po co? - zapytał Belsnor. - Widziałem miniaturową kopię Budynku — wyjaśnił Seth spokojnym, cichym głosem. - Myślę, że nadszedł już czas, żeby się zainteresować oryginałem. - Weźcie ze sobą jeszcze kogoś — poradził Glen Belsnor. - Kogoś, kto zna teren. - Ja pójdę - zgłosiła się Betty Jo Berm. - Przydałby się jeszcze jakiś mężczyzna — nie ustępował Glen, choć jakiś wewnętrzny głos szeptał mu, że nie powinni się rozdzielać. Śmierć zabierała tylko tych, którzy byli sami. - Weźcie Frazera i Thugga — zdecydował. — Oczywiście B. J. też. - Oznaczało to podział grupy, ale ani Roberta Rockingham, ani Bert Kosler nie byli fizycznie zdolni do podjęcia takiego wysiłku. Żadne z nich jeszcze ani razu nie wyszło poza osiedle. - Zostaną tutaj z resztą - dodał. 103 - Wydaje mi się, że powinniśmy być uzbrojeni - powiedział Wadę Frazer. - Nie ma mowy - odparł Belsnor. - Jesteśmy już w wystarczająco złej sytuacji. Jeżeli będziecie mieli broń, pozabijacie się nawzajem, przez przypadek albo celowo. Nie wiedział, dlaczego tak uważa, ale instynkt mu podpowiadał, że ma rację. Susie Smart, pomyślał. Może ciebie też zabił jeden z nas... Ten, który jest agentem Terry i generała Treatona. Zupełnie jak w moim śnie, pomyślał. Wewnętrzny wróg. Wiek, wyniszczenie i śmierć. Pomimo ochronnego pola otaczającego osiedle. Właśnie to próbował mi powiedzieć mój sen. - Chcę pójść z nimi - oświadczyła Maggie Walsh, trąc zaczerwienione od płaczu oczy. - Dlaczego? - zapytał Glen. - Dlaczego wszyscy chcą opuścić osiedle? Przecież tutaj jesteśmy bezpieczni. -Jednak jego przekonanie o tym, że mówi nieprawdę, przedarło się na powierzchnię i dało się wyraźnie słyszeć w głosie. — W porządku - powiedział. - Powodzenia. - Następnie zwrócił się do Setha Morleya. - Spróbuj złapać jedną z tych śpiewających much. Chyba że znajdziesz coś ciekawszego. - Postaram się - obiecał Morley, po czym odwrócił się i ruszył przed siebie. Ci, którzy zdecydowali się na udział w wyprawie, poszli za nim. Już nie wrócą, pomyślał Belsnor. Patrzył w ślad za nimi, czując w piersi powolne, ciężkie uderzenia serca, jakby kołysało się tam wahadło kosmicznego zegara. Wahadło śmierci. Siedmioro ludzi szło wzdłuż pasa niskich krzewów, obserwując uważnie wszystko, co znajdowało się w polu widzenia. Prawie się do siebie nie odzywali. Po pewnym czasie dotarli do nieznanych wzgórz, majaczących niewyraźnie za zasłoną unoszącego się w powietrzu pyłu. Dokoła rozrastały się bujnie zielone porosty, a ziemię pokrywała plątanina roślin. Czuli wyraźny, złożony zapach organicznego życia, nie przypominający niczego, z czym mieli okazję zetknąć się do tej pory. W oddali strzelały w niebo potężne kolumny pary i gejzery wrzącej wody, przeciskającej się ku powierzchni 104 przez popękane skały. Gdzieś jeszcze dalej zaczynał się ocean, szumiący za ruchomą zasłoną pyłu i pary wodnej. Weszli na podmokły teren. Stopy zaczęły im grzęznąć w ciepłym błocie składającym się z wody, rozpuszczonych minerałów i rozkładającej się papki. Resztki porostów i pierwotniaków zabarwiały na różne kolory krople wilgoci osadzające się na mokrych skałach i gąbczastej roślinności. W pewnej chwili Wadę Frazer schylił się i podniósł jakieś przypominające ślimaka, jednonogie stworzenie. - Prawdziwe - oznajmił. - Nie sztuczne, tylko prawdziwe. Thugg trzymał w ręce gąbkę wyłowioną z niewielkiej, ciepłej kałuży. - Ta jest sztuczna, ale są też takie same prawdziwe. To też jest sztuczne - dodał, chwytając wijącego się wściekle stwora przypominającego węża o kilku krótkich, klockowatych nogach. Thugg sprawnym ruchem oderwał stworzeniu głowę; natychmiast przestało się poruszać. - Zwyczajny mechanizm, widać wszystkie przewody. - Umieścił głowę na miejscu i znowu zaczęło się szaleńczo trzepotać. Kiedy Thugg wrzucił je do kałuży, odpłynęło pośpiesznie na drugą stronę. - Gdzie jest Budynek? - zapytała Mary Morley. - On tak jakby... zmieniał położenie - powiedziała Maggie Walsh. - Ostatni raz widziano go za gejzerami, przed tym łańcuchem wzgórz, ale wątpię, czy teraz tam będzie