Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
- Wiem o tym. - Na ile prawdopodobne jest to, że Sam ma ten sam typ tkanki co Doug i John? Ten... - Haplotyp. - Hapłotyp - powtórzyła Catherine. - Z tego, co mówisz, rozumiem, że wszyscy trzej musieli mieć rzadki rodzaj haplotypu. - To możliwe. - Powiedzmy więc, że ojciec i synowie mają ten sam rzadki typ. Ale ty i Alicja... - To też możliwe - przerwała Jo. - Dziesięć procent populacji ma ten sam haplotyp, więc jeśli ja i Alicja mamy ten sam... - ...to John nadawałby się na dawcę dla Sama - zakończyła Catherine. - Tak. Catherine przyłożyła rękę do czoła. - Dobry Boże... - wyszeptała. - To jest możliwe - upierała się Jo. - Znacznie bardziej prawdopodobne niż znalezienie dawcy spoza rodziny. - A więc nadzieją Sama jest John - podsumowała Catherine. - Właśnie tak - Jo przez chwilę wytrzymała spojrzenie przyjaciółki, po czym zgarbiła się, jak gdyby ktoś uderzył ją w żołądek. 245 Catherine pośpiesznie objęła ją i przycisnęła do siebie. - Jestem tutaj - powiedziała. - Pomogę ci. Jo drżała. - Wiem, że to długa droga, bardzo skomplikowana, ale jeśli okaże się, że nie mamy innego wyjścia... Jeśli nie znajdzie się inny dawca... Rozumiesz to, prawda? John to ostatnia nadzieja Sama. Trwało to jeszcze z godzinę, ale w końcu Catherine zdołała sprowadzić Jo na dół, kiedy znalazły już alarm, którego Jo nie używała od pół roku, i zainstalowały go w pokoju Sama. Catherine zmusiła przyjaciółkę, żeby usiadła w kuchni, podczas gdy ona podgrzała zupę i dopilnowała, żeby Jo ją zjadła. Potem usiadła obok niej. - Może Alicja wie coś o Johnie... - powiedziała, ujmując jej dłoń. Jo wpatrywała się w nią. - Napisałby do niej, a do ciebie nie? - zapytała z niedowierzaniem. - Sama nie wiem. Jo nie spuszczała wzroku z Catherine. - Myślisz, że mógł udać się na poszukiwanie śladów Franklina w Nunavut? - Sam? - westchnęła Catherine. - Jakim cudem? - Była mowa o jakimś fotografie. - przypomniała sobie Jo. - Nie pamiętam jego nazwiska. To było trzy lata temu, a poza tym myślę, że ten człowiek wciąż zmienia miejsce pobytu. Jak go znaleźć? - zastanawiała się Catherine. -Może Alicja... Jo w zamyśleniu obgryzała paznokieć. - Czy John poprosiłby Alicję o pieniądze na tę wyprawę? - spytała - Nie wiem. - Z czego on się w ogóle utrzymuje? 246 - Sądzę, że z pracy - odparła Catherine. - Może na wykopaliskach? - Musi kontaktować się z matką. - Nie byłabym tego pewna. Jo wstała i podeszła do telefonu. - Zadzwonię do niej - oznajmiła. Catherine także podniosła się z miejsca. - Nie będzie chciała z tobą rozmawiać - stwierdziła. -Odłoży słuchawkę. Może ja spróbuję. - Wyciągnęła notes z torebki. - Chyba wciąż mam jej numer - dodała. Trwało trochę, zanim Alicja podniosła słuchawkę. - Pani Marshall? - Tak? - Mówi Catherine Takkiruą. Zapadła cisza. - Pani Marshall, usiłuję odnaleźć Johna. - Johna? - spytała kobieta. - A po co? - Słucham? - Dlaczego pani o niego pyta? - zażądała wyjaśnień Alicja. Catherine zamilkła, świadoma, że stąpa po bardzo kruchym lodzie. Gdyby wspomniała o Samie, pogorszyłaby tylko sprawę. - Zastanawiam się, co u niego słychać - powiedziała w końcu. - Skoro nie napisał do pani, to najwyraźniej nie chce, żeby pani znała jego adres - odparła Alicja. Catherine zmarszczyła brwi. - A do pani pisał? - Nie uważam, żeby to była pani sprawa - oznajmiła Alicja. - Ale... - Nie widziałam pani od ponad roku, a teraz nagle... - Sądziłam, że nie chce pani, żebym panią nachodziła. - Niczego takiego nie powiedziałam. Catherine poczuła, że się czerwieni. Stojąca obok niej Jo zamrugała nerwowo. Położyła dłoń na ramieniu dziewczyny. - Kiedy ostatnio byłam u pani, powiedziała pani, że nie widzi sensu w moich wizytach we Franklin House. Dała mi 247 pani jasno do zrozumienia, że nie jestem tam mile widziana -mówiła, zastanawiając się nad każdym słowem. - Przepłoszyłyście go, pani i ta Harper - odparła Alicja. - To nieprawda! - Kręciła się pani koło niego, kiedy było jasne, że nie chce pani widzieć. - To też nieprawda. - Nie dawała mu pani spokoju - ciągnęła Alicja. Myliła się tak okropnie, że Catherine umilkła, przestraszona, że wyrwie się z czymś niepotrzebnie. Przecież jeśli ktokolwiek przepłoszył Johna, to tylko Alicja z tym jej wiecznym użalaniem się nad sobą. Catherine nigdy dotąd nie słyszała, żeby Alicja usiłowała pomóc synowi wydobyć się z rozpaczy po śmierci ojca. Kiedy John powtórzył matce oskarżenie Jo, Alicja na wiele dni wpadła w złość. Uznała, że Jo przypuściła w ten sposób atak na nią, na rodzinę. Jo zraniła ją, odebrała jej męża i oskarżyła o jego śmierć syna. Przeżycia Johna wydawały się Alicji nieważne wobec jej tragedii. - Nie mam pani nic do powiedzenia - powiedziała teraz. Catherine zmusiła się do zachowania spokoju. - Proszę, pani Marshall, to bardzo ważne. Czy pani wie, gdzie jest John? Alicja jednak po prostu odłożyła słuchawkę. - O, Boże! - jęknęła Jo. Podeszła do stołu i opadła na krzesło. - Co za kobieta. O, Boże - powtórzyła, wycierając oczy. -Jak do niej dotrzeć? Myślisz, że ona wie, gdzie jest John? - Jeśli nawet, to i tak nam nie powie. Zapatrzyły się w ciemne prostokąty okien. Na górze Sam zaczął płakać. 25 Chciała go nauczyć wszystkiego, co było bliskie jej sercu. Nietypowa dla tej pory roku burza w cieśninie przemieściła się na wschód, a niedźwiedzica maszerowała teraz po lodzie nad brzegiem morza. Od czasu do czasu odwracała się i spoglądała na malucha, który potykał się, a niekiedy zamierał bez ruchu i spoglądał w przestrzeń. Właśnie to ją najbardziej niepokoiło, młode bowiem zwykle naśladują matki, obserwując je i ucząc się od nich wszystkiego, co potrzebne. Czuła, że niedźwiadek wędruje niezależnie od niej, skupiony na jakimś odległym, niedostrzegalnym dla niej obiekcie. Instynktownie podążała na południe. Kiedyś przebywała na początku zimy na wyspie Devon, leżącej w Cieśninie Lancastera. Gdyby był dość silny, zaprowadziłaby go tam, pokazałaby mu zatoczki, gdzie wale białe utknęły w swoim kurczącym się przeręblu, za pomocą którego zaczerpywały powietrze. Gromadziły się tam liczne niedźwiedzie, oczekujące, aż morze odetnie wielorybom drogę ucieczki, tak że staną się łatwym łupem. Wyciągały wówczas wale z morza i zagryzały je na lodzie. Zginęło w ten sposób czterdzieści młodych ssaków, szarych jeszcze. Niedźwiedzica doskonale pamiętała zapach ich krwi, rozlanej na lodzie. Chciała nauczyć synka pływać, pragnęła, aby zaznał tego wspaniałego uczucia wolności
-
WÄ…tki
- Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
- — Amhi kaatetsamtse vaaprit nai, hataanichjevto — odparła matka Juli, przekonana, że mała blondyneczka zna marathi...
- - Może tam są zbudowani lepiej - odparła wśród chichotów któraś z bab...
- – Proszę spróbować rozchylić powieki! Lepiej? – Tak – odparła ze zdziwieniem...
- Na co odparła, iż bardzo im dziękuje, i zaraz udała się do Santarem...
- — Człowiek — odparł zwięźle Karol...
- - On kłamie! - odparła Jacqueline z oburzeniem...
- - Jest za słaby - odparł Belsnor...
- - Nie ma potrzeby - odparła...
- Ale także świetne wier- sze pisane w tradycyjnej poetyce...
- Nie zajmowałem się nigdy tymi problemami...