Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
Odtwarzane z dużą prędkością obrazy cyfrowe z dyskietki miały zrewolucjonizować dość powolną technikę i spowodować postęp w przekazywaniu wiedzy. Ale gdyby algorytmy Twinkle wpadły w ręce konkurencji, przewaga DigiComu gwałtow- nie by zmalała. A to oznaczało... Zabrzęczał interkom. — Toni — odezwała się Cindy. — Jest jedenasta. Pora na zebranie OWPP. Chcesz po drodze zapoznać się z porządkiem obrad? — Nie dzisiaj — odparł. — Mam wrażenie, że wiem, o czym będziemy mówili. W sali konferencyjnej na trzecim piętrze trwało już zebranie Oddziału Wysoko Przetworzonych Produktów. Było to cotygodniowe spotkanie, na którym kierownicy działów omawiali problemy i przekazywali najświeższe informacje. Zazwyczaj prowa- dził te spotkania Sanders. Wokół stołu siedzieli: Don Cherry, kierownik działu Programowania, cały w czarnych wyrobach od Armaniego, Mark Lewyn — pełen temperamentu szef Projekto- wania Wyrobów i Mary Annę Hunter, kierowniczka działu Danych Telekomunikacyjnych. Hunter, drobna i wrażliwa, ubrana była w sweterek, szorty i spodenki do joggingu firmy Nike. Nigdy nie jadła lunchu, ale po każdym zebraniu udawała się zazwyczaj na pięciomilowy bieg. Lewyn był właśnie w trakcie jednej ze swoich filipik: — To obraza wszystkich w naszym dziale. Nie mam pojęcia, dlaczego otrzymała takie stanowisko. Nie wiem, jakie ma kwalifika- cje do tej pracy i... — Lewyn przerwał, widząc wchodzącego do pokoju Sandersa. Sytuacja była niezręczna. Wszyscy milczeli, zerkali na niego i odwracali wzrok. — Przypuszczam — oznajmił z uśmiechem Sanders — że rozmawiacie na znany temat. W pomieszczeniu dalej panowała cisza. — No, mówcie — oznajmił, siadając w fotelu. — Przecież nie jesteście na pogrzebie. Mark Lewyn odchrząknął. 59 — Przepraszam cię, Tom. Uważam, że to oburzające. — Wszyscy wiedzą, że awans powinieneś dostać właśnie ty — stwierdziła Mary Annę Hunter. — Wszyscy jesteśmy wstrząśnięci, Tom — dodał Lewyn. — Tak — potwierdził Cherry, uśmiechając się.— Stawaliśmy na uszach, żeby cię wylali, lecz nigdy nie przypuszczaliśmy, że się nam uda. — Bardzo jestem wam wdzięczny — stwierdził Sanders — ale to firma Garvina i może w niej robić, co mu się podoba. Miał rację częściej, niż jej nie miał. A ja jestem już dużym chłopcem. Nikt mi nigdy niczego nie obiecywał. — Rzeczywiście nie masz nic przeciwko temu? — zapytał Lewyn. — Możecie mi wierzyć. Czuję się doskonale. — Rozmawiałeś z Garvinem? — Nie, z Philem. Lewyn pokręcił głową. — Z tym świętoszkowatym dupkiem. — Posłuchaj — zapytał Cherry. — Czy Phil mówił coś o od- łączeniu? — Tak — odparł Sanders. — Sprawa jest w dalszym ciągu aktualna. Osiemnaście miesięcy po fuzji przedstawią publiczną ofertę. Wokół stołu zapanowało lekkie poruszenie. Sanders wyraźnie widział, że wszyscy poczuli ulgę. Publiczna oferta oznaczała dla siedzących w tym pokoju bardzo wiele pieniędzy. — A co Phil powiedział o pani Johnson? — Niewiele. Tylko tyle, że Garvin chce, aby kierowała działami technicznymi. W tej właśnie chwili weszła do pokoju Stefania Kaplan, dyrektor pionu finansowego. Wysoka kobieta o przedwcześnie posiwiałych włosach i wyciszonym sposobie bycia, znana w firmie pod przezwis- kiem Stefania-Widmo albo Bombowiec-Widmo. Drugi przydomek zawdzięczała umiejętności spokojnej likwidacji przedsięwzięć, które uważała za niedostatecznie zyskowne. Kaplan urzędowała w Cuper- tino, ale zazwyczaj raz w miesiącu pojawiała się na zebraniach OWPP w Seattle. W ostatnim okresie bywała coraz częściej. — Próbujemy pocieszyć Toma, Stefanio — poinformował ją Lewyn. 60 Kaplan usiadła, uśmiechnęła się do Sandersa ze współczuciem, ale nic nie powiedziała. — Czy wiedziałaś, że ta Meredith Johnson ma otrzymać to stanowisko? — zapytał Mark. — Nie — odparła Stefania Kaplan. — Dla wszystkich ta decyzja była zaskoczeniem. I nie wszystkich ucieszyła. — A potem, jakby uważając, że powiedziała zbyt wiele, otworzyła teczkę i zagłębiła się w swoich notatkach. Jak zwykle usunęła się w cień i zgromadzeni szybko przestali zwracać na nią uwagę. — No, cóż — oznajmił Cherry. — Słyszałem, że Garvin zajął się nią serio. Johnson była w firmie przez cztery lata i niczym się specjalnie nie wyróżniała. Ale Garvin wziął ją pod swoje skrzydła. Dwa lata temu zaczął dziewczynę windować w górę i to w szybkim tempie. Z jakiegoś powodu po prostu uważa, że Meredith Johnson jest wspaniała. — Czy Garvin ją pieprzy? — zapytał Lewyn. — Nie, po prostu lubi. — Musi z kimś spać. — Chwileczkę — wtrąciła Mary Annę Hunter, prostując się w fotelu. — Gdyby Garvin sprowadził jakiegoś faceta z Microsoftu, żeby pokierował oddziałem, nikomu nie przyszłoby do głowy, że musi się z kimś pieprzyć. — Wszystko zależy, kim by ten facet był — roześmiał się Cherry. — Mówię poważnie. Dlaczego, kiedy kobieta dostaje awans, od razu musi się z kimś pieprzyć? — Posłuchaj — wyjaśnił Lewyn. — Gdyby z Microsoftu wzięli Ellen Howard, nie prowadzilibyśmy tej rozmowy, ponieważ wszyscy wiemy, że Ellen jest osobą kompetentną. Mogłoby się to nam nie podobać, ale pogodzilibyśmy się z tym faktem. Nikt jednak nie zna Meredith Johnson. Powiedzcie, czy któreś z was ją zna? — Prawdę mówiąc — odparł Sanders — ja. Zapadła cisza. — Swego czasu chodziłem z nią. — A więc pieprzy się z tobą — roześmiał się Cherry. Sanders pokręcił głową. — To było wiele lat temu. — Jaka ona jest? — zapytała Hunter. — jak — przyłączył się Cherry z lubieżnym uśmiechem. — Jaka ona jest? 61 — Zamknij się, Don. — Wyluzuj się, Mary Annę. — Gdy ją poznałem, pracowała dla Novell — wyjaśnił San- ders. — Miała mniej więcej dwadzieścia pięć lat. Była sprytna i ambitna. — Sprytna i ambitna — westchnął Lewyn. — Cudownie. Cały świat pełen jest sprytnych i ambitnych
-
WÄ…tki
- Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
- W chwili kiedy krewny, przybyBy na widzenie z wizniem, znajdzie si ju| w siedzibie Trzeciego OddziaBu, sprawujcego piecz nad danym obozem, musi podpisa zobowizanie, |e po powrocie do miejsca zamieszkania nie zdradzi si ani jednym sBowem z tym, co przez druty nawet dojrzaB po tamtej stronie wolno[ci; podobne zobowizanie podpisuje wizieD wezwany na widzenie, zarczajc tym razem ju| pod grozb najwy|szych mier nakazanija (a| do kary [mierci wBcznie) |e nie bdzie w rozmowie poruszaB tematów zwizanych z warunkami |ycia jego i innych wizniów w obozie
- Anu zaryczał z wściekłości, kiedy zniszczono czołg z „Transhara”, lecz jego gniew wzmógł się jeszcze, kiedy czołg wroga zajął pozycję, która obejmowała także rampę...
- Biorąc to wszystko pod uwagę, wielbię ogromnie faraona Echnatona za jego mądrość i sądzę, że i inni będą go wielbić, gdy zdążą zastanowić się nad tą sprawą i zrozumieją, jakie...
- Czyż nie widzieliśmy tego okrętu na własne oczy? A co się tyczy radży Hassima i jego siostry, Mas Immady, jedni mówią tak, drudzy inaczej, ale Bóg jeden zna prawdę...
- Za każdym razem, gdy Cymmerianin spotykał grupę, ogromny samiec patrzył na niego groźnie spod ciężkich brwi, dopóki jego rodzina nie zniknęła w krzakach, a potem odwracał się i...
- Gdy Rikki przybył do domu, wyszedł na jego spotkanie Teodorek wraz ze swym tatusiem i mamusią (wciąż jeszcze bladą, bo niedawno dopiero ocucono ją z omdlenia) i wszyscy troje...
- Skrajny genetyzm, jaki ujawnia Tynecki omawiając na marginesie swych wywodów twórczość Micińskiego, może raczej zaszkodzić pisarzowi, to znaczy przenieść jego dzieło ze...
- Oczy błyszczały mu bardzo, bardzo mocno, szczególnie to zza monokla, a Baudelaire'owie ze zgrozą rozpoznali jego straszliwą minę...
- Wykrzykn\'ea\'b3a jego imi\'ea, czuj\'b9c,\par \'bfe ogarnia j\'b9 gor\'b9ca fala rozkoszy...
- Przemieszczając się z miejsca na miejsce, dotarliśmy do małego strumienia i postanowiliśmy iść jego brzegiem, uznawszy, że musi nas gdzieś w końcu doprowadzić...