Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Nie dlatego, że przedmioty same zbliżają się lub odstępują, lecz właśnie ze względu na różnice pomiędzy widzeniem a ślepotą. Otóż odkryłem, że ta obserwacja stosuje się również do sytuacji, kiedy dwoje ludzi widzi. Jeden z nich może patrzeć i widzieć pewną osobę, rzecz czy zdarzenie, podczas gdy drugi może z początku nie widzieć tej samej osoby, rzeczy ani zdarzenia, lecz całkowicie inne. Tak właśnie było, kiedy wdowa i ja wyszliśmy z domu. Ja odniosłem wrażenie, że moi strażnicy (teraz wszyscy zebrani na podwórzu) biorą udział w jakimś żarcie, jako że zachowywali się jowialnie i swobodnie. Zsiedli z koni i przekazywali sobie bukłak z rąk do rąk. Joanna, wręcz przeciwnie, zobaczyła bandę uzbrojonych żołnierzy zagrażających jej ukochanej przyjaciółce, Alkai. Wiem to, ponieważ ścisnęła moje ramię i głosem niecierpliwym z przestrachu zapytała: – Co oni robią? – Robią? – powtórzyłem. – Co macie na myśli? – Tych ludzi! – To moja świta. – Oni jej zagrażają! – Tak myślicie? – Spojrzałem raz jeszcze i zobaczyłem starszą kobietę próbującą rozbroić jednego z sierżantów, który skutecznie się jej wymykał. Jeden z jego towarzyszy chwycił ją od tyłu, a kiedy ona uderzyła go lekko w nadgarstek, upadł w udawanym cierpieniu, wśród wybuchów śmiechu. – Wydaje się, że to ona zagraża im. Niemniej jednak wystąpiłem naprzód i zapytałem o przyczynę całego zamieszania. – Och, ojcze, ona chce, żebyśmy odjechali! – Najwyraźniej takie życzenie zawodowi wojacy potraktowali jako przedni żart: coś, czego nie sposób wziąć poważnie. Takie żądanie musiało być postawione w równie lekkim duchu, w jakim zostało odebrane. – Powiedziałem jej, że rozkazy wydaje nam seneszal! – Oto cała Alkaja – mruknął ojciec Paweł, który również wyszedł z domu. – Alkajo, co cię niepokoi? Ci ludzie przybyli tu ze mną. – Ojcze, jesteś mile widziany. Oni też są mile widziani, ale przestraszyli Babilonię. Ukryła się na górze. Nie wróci, dopóki oni nie odejdą. – Och, ale jest już późno – zaprotestowała Joanna. – Ona musi zejść na dół. – Nie zejdzie – powtórzyła stara kobieta. Przyglądając się Alkai, ze zdumieniem zauważyłem, że jej zachowanie nie jest ani zaczepne, ani w żaden sposób władcze; miała pogodny wyraz twarzy, a jej głos, choć starczo chrapliwy, zdawał się emanować ciepłem jak ogień kuchenny. Kiedy na mnie spojrzała, zobaczyłem jasne, niebieskie oczy (kolor rzadko spotykany w tych okolicach), które wydały mi się niewinne jak oczy dziecka. – Jesteście wysokim człowiekiem, ojcze – powiedziała. – Nigdy nie widziałam tak wysokiego mnicha. – A wy jesteście niską kobietą. – Byłem zdumiony swoją dziecinną ripostą. – Choć nie najmniejszą, jaką w życiu widziałem. – To ojciec Bernard Peyre z Prouille – wtrącił ksiądz. – Musisz okazywać mu szacunek, Alkajo, jako że jest on inkwizytorem heretyckiej nieprawości, ważnym człowiekiem. – Widzę to po wielkości jego eskorty – powiedziała Alkaja i mam pewność, że bez ironii; jej głos brzmiał słodko i uroczyście. – Witam was serdecznie, ojcze. Jesteśmy zaszczycone. – I skłoniła się nisko. – Joanna powiedziała mi, że potrafisz czytać – brzmiała moja odpowiedź, jako że ciekawiło mnie, ciekawiło do żywego, jak nabyła tę umiejętność. – Widziałem jedną z twoich książek, przeoryszy Hildegardy. Twarz Alkai rozjaśniła się. – Ach! – wykrzyknęła. – Jakaż błogosławiona książka. – W rzeczy samej. – Jakaż mądrość! Jaka pobożność! Jaki wzór niewieściej cnoty! Ojcze, czytaliście tę książkę? – Kilka razy. – Ja czytałam ją wiele razy. Czytałam ją moim przyjaciółkom. – A pozostałe twoje książki? Chciałbym je zobaczyć. Pokażesz mi je? – Oczywiście! Z radością! Proszę, są w domu. – Zaczekaj – powiedziała Joanna, która obserwowała nas uważnie (pochwyciwszy jej spojrzenie, zdałem sobie sprawę, że ojciec Augustyn musiał okazać podobne zainteresowanie kwestią czytania Alkai), ale teraz jej uwaga skupiona była na dziecku. – A co z Babilonią? Ona boi się zejść z góry. Nie może tam zostać, ojcze, wkrótce zapadnie zmrok. – Nie lękaj się. Odeślę moją eskortę. Strażnicy jednak nie zamierzali odejść. Poinstruowano ich, że mają nie odstępować mojego boku i byli niezachwiani w swoim posłuszeństwie wobec tego rozkazu. Żadne moje słowa nie mogły ich od tego odwieść. – Jeśli będziemy nieposłuszni seneszalowi, zedrze z nas pasy – powtarzali, niesłusznie zresztą, albowiem Roger Descalquencs, o ile wiem, nigdy nikogo ze skóry nie odarł