Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Teraz w bezpiecznej odległości od cmentarza znów uformowano bojowy szyk i na gwizdek dowódcy ponowiono atak. Wstrząśnięty zaciekłym oporem starców Kierownik wysunął się przed tyralierę, podbiegł do furty i zakrzyknął wielkim głosem: – Ludzie! Kochani! Nic wam się nie stanie! Poddajcie się!! Z cmentarnego bastionu posypały się na niego obelgi: – Sprzedawczyk! Sługus! Przygarbił się jeszcze bardziej, wstrząśnięty pogardą i nieprzejednaną wrogością obrońców. – Ludzie... – zaczął znów. Grad kamieni nie pozwolił mu dokończyć. Osłonił głowę i wycofał się. Ponowna szarża z użyciem sikawek przełamała opór obrońców. Strażacy wdarli się na cmentarz i zawrzała walka między mogiłami. Szamotanina wręcz, pełna charkotu, jęków i przekleństw oraz słabnących okrzyków wyłapywanych ludzi zagrzewających się nawzajem do wytrwałości. Jednak na nic już nie zdał się ten zaciekły opór. Schwytano i obezwładniono wszystkich. I kiedy zaczęto oświetlać latarkami twarze, nastąpiła konsternacja. To nie byli wcale starcy, lecz długowłosi młodzi z Miasteczka. Kapitan zatrzymał się między dwoma rzędami leżących jeńców i twarz miał osłupiałą, a usta szeroko rozchylone. Długowłosi młodzi, leżąc pokotem, skrępowani mocnymi więzami, nic nie stracili z animuszu i nadal zachowywali się hardo, szydząc z nieudolności pogoni. Najśmielej w kpinach poczynał sobie Tolunio, przywódca długowłosych. Wkrótce wyjaśniono, że długowłosi młodzi ruszyli w ślad za kolumną ratowniczą z Miasteczka, aby utrudnić 78 pościg za starcami i w nim przeszkodzić. I zmyliwszy pogoń, a następnie wprowadziwszy ją na swój trop, zyskali dla starców czas, zwiększyli szansę cennego oddalenia się. Wykpiony w ten sposób komendant tupiąc nogami wykrzykiwał: – Ja was nauczę, szczeniaki!! A długowłosi młodzi czynili w jego kierunku nieprzyzwoite gesty i dalej naigrywali się ze ścigających. Należy nadmienić, że wśród schwytanych było też trzech więźniów, który zbiegli z Wytwórni Prefabrykatów podczas zamieszek w Miasteczku. Ci młodzi więźniowie zachowywali się hardo jak wszyscy i wcale się nie przejmowali swoim losem, mimo że groziły im poważne następstwa z powodu ucieczki. A Kierownik Pałacyku ucieszył się nie wiedzieć czemu, że to nie starcy zostali schwytani. Patrzył na długowłosych młodych i uśmiechał się do nich przyjaźnie. Kapitan kierujący akcją zaraz opuścił jeńców i rozłożywszy na mogile mapę-polówkę, którą dwaj sierżanci oświetlili latarkami, przystąpił do opracowania dalszego planu pogoni. Postanowił udać się w kierunku wytyczonym przez pastuszków i psy. Niebawem więc ruszono w ciemność, pozostawiając dla eskorty młodych, których kapitan polecił odstawić do Miasteczka, siedmioosobową grupę strażacką i dwa groźne psy, warczące nieustannie i odsłaniające białe zęby i czarne podniebienia. Wymieniona eskorta prowadząc już chłopców powrotną drogą do miasteczka, natknęła się przy mogile dowódcy powojennego oddziału, majora –„Wilka” (który tutaj, osaczony przez wojsko i zdradzony przez swoich ludzi zastrzelił się), na leżącego przy płotku, otaczającym porośnięty chwastami kopczyk z brzozowym krzyżem, starca, zmarłego najwyżej przed godziną. Był to starzec z Pałacyku zwany Organizatorem, który chciał zostać konfidentem. Dążąc przez las do Miasteczka zawadził rękawem o gwóźdź wystający ze sztachety i zatrzymany w ten gwałtowny sposób nie wytrzymał emocji. Stare przerażone serce bić przestało i już przy mogile pozostał. Jednak smutny to był widok, bo też nie wiedziano o powodach tym starcem w wędrówce do Miasteczka kierujących. Więc i strażacy, i długowłosi młodzi zdjęli czapki i postali chwilę w żałobnym milczeniu nad trupem. Zaraz rozległ się warkot i minęły ich dwa gaziki i karetka pogotowia mknąca leśnym duktem. Była to komisja z Województwa, która na wieść o wypadkach w Miasteczku przybyła tam i teraz doganiała strażacką pogoń. Wśród nich był Prezes, niepewny jeszcze, ale gadatliwy i sztucznie wesoły, choć ręce całe miał mokre od nerwowego potu. Gaziki zwolniły nieco. Strażacy zasalutowali. Członkowie komisji wychylili się z terenowych wozów i popatrzyli z zainteresowaniem na młodzieńców; martwego starca nie zobaczyli, gdyż był zasłonięty przez ludzi z eskorty. Gaziki, kołysząc się na wybojach, zniknęły w lesie i nie wiadomo czemu zajęczał nagle głos syreny ambulansu