Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

.. długo... jechaliśmy... wciąż 39 górami... górami... odpoczywaliśmy w duchanach*, a nocowaliśmy w aułach... - opowiadała, przeplatając słowa wesołym, dziecinnie-ufnym śmiechem. - Cóż to, nie masz czadry**, Bello? - zdziwiłam się, wiedząc, że dziadek Mahomet surowo przestrzegał obyczajów górali. - - Tss! - pogroziła mi palcem i zerknęła na ojca, przyjacielsko witającego się w tej chwili z moim tatusiem. - Czadrę mam pod beszmetem... Tu są urusi, a wasze kobiety nie mają zwyczaju ukrywać twarz pod czadrą... Jestem w gościnie u urusów. - Zuch Bella! Ej, ty dzika kózko - roześmiał się mój ojciec i poprowadził drogich gości w stronę domu. - A u nas dużo nowego - szeptem opowiadałam przyjaciółce. - Przyjechała babcia... taka sroga i niedobra... A z nią mój brat... cioteczny... Taki kędzierzawy... zaraz zobaczysz, a zły jak głodny wilczek. - Głodny wilczek! - podchwyciła Bella i głośno zachichotała. Na ganku przywitała nieoczekiwanych gości babcia ze swym nieodłącznym Julikiem. - Witaj, Hadżi-Mahomecie, mile jesteście widziani - jak mogła najuprzejmiej witała swego dawnego wroga. - Dzień dobry, księżno, - poważnie, bez uśmiechu odpowiedział starzec, który nie lubił jej, bo nie znosił pychy. - Dzień dobry, pani! - zabrzmiał dźwięczny głosik Belli i śmiejąca się pełna dobroci twarzyczka ukazała się starej. Ejże, ładna dziewczyna z twojej córki, aga-Mahomecie! - zwróciła się babcia do gościa. Dziadek milcząc kiwnął głową. - Powinieneś być szczęśliwy, aga, mając taką piękną córkę!... dodała babka, chcąc być jeszcze uprzejmiejszą. - Bądź błogosławiona przez Allacha, pani, za twoją * karczma, zajazd ** kobiety tatarskie mają zwyczaj ukrywać twarz pod czadrą 40 dobroć - surowo rzekł starzec i spojrzał na córkę pieszczotliwym i dziwnie smutnym wzrokiem. „Na pewno pomyślał o mojej mamie" - przemknęło mi przez myśl i nie omyliłam się. - Miałem jeszcze jedną córkę, tak samo piękną i dobrą, no, ale z woli Allacha jest teraz w raju... - powiedział cicho. Wszystkim zrobiło się smutno... Wszystkim przypomniała się moja kochana, niezapomniana, piękna mama. - A to jest mój wnuk, książę Miko - nie bez ukrytej dumy powiedziała babcia, wysuwając przed siebie swojego ulubieńca. I nagle skurczyła się od śmiechu wesoła twarzyczka mojej młodziutkiej ciotki, zadrżały i zadźwięczały na jej piersiach złote monetki i cekiny. Bez ceremonii dotykała aksamitnego ubranka kuzyna, jego koronkowego kołnierzyka, długich jak u dziewczynki włosów i chichotała do rozpuku. - Loki dziewczynki... szalwary chłopca... to ci dżigit! - wołała w przerwach szalonego śmiechu. Nie mogliśmy się z ojcem powstrzymać od uśmiechu, patrząc na tę wesołą i żywą dziewczynę. - Przestań Bello! - surowo zawołał dziadek, widząc, że stara księżna aż czerwienieje, a ten, co dał powód do śmiechu, nie wie, co z sobą zrobić. Śmiech skończył się, ale Bella długo jeszcze nie mogła się uspokoić. Znacznie później z ponownym chichotem mówiła do mnie: - Myślałam, że to lalka... a on jest żywy, prawdziwy... Dżigitem będzie. I obie, ciotka i siostrzenica, pełne wesela i żywej radości, umierałyśmy ze śmiechu. - A wiesz, dlaczego przyjechałam? dżanoczka, kwiatku mój - szeptała, prowadząc mnie na nasze ulubione miejsce, w cieniu starego, rosochatego jaworu, i ciągnęła dalej, nie 41 czekając na odpowiedź: - Widzisz, Bella nie jest teraz zwykłą Bella, Bella jest szczęśliwa... urodziła się pod szczęśliwą gwiazdą... Bella wychodzi za mąż... za bogatego... wszystkiego będzie dużo... i stado będzie... i konie... i złoto... wszystko! - Bellutko! krzyknęłam, - ty za mąż! Przecież jesteś malutka! - Malutka!... - zaśmiała się niepowstrzymanym śmiechem. - Więc cóż? Ale lat dużo... Jeszcze wiosna... i jeszcze wiosna... i jeszcze jedna... i jeszcze... trzy wiosny jeszcze i... i Bella będzie stara... i nikt się nie ożeni z Bella... nawet stary pastuch... - Jakże to, Bellutka, a ja co? - zawołałam prawie z płaczem... - U-u, głupiutka dżanoczka! Ty będziesz nadal najbliższą moją przyjaciółką... Siostrą będziesz... Na moim weselu będziesz tańczyć. U-u, ślicznotka moja, sarenko bystrooka! duszyczko! I znów poczęła mnie całować i ściskać czule i gorąco z żywością swej azjatyckiej natury. Strasznym mi się to wydawało, że kruszynka - Bella, siedemnastoletnia dziewczynka, towarzyszka mych dziecinnych zabaw, urwis i wesoły szaleniec, wychodzi za mąż. Bałam się utracić drogą, czarnooką przyjaciółkę, ale chęć zobaczenia weseliska, tańców, a najważniejsze - możność pojechania na kilka dni w góry, gdzie nie byłam jeszcze ani razu od śmierci mamy i gdzie mnie widzieli małym, sześcioletnim dzieckiem - to wszystko ucieszyło mnie bardzo. I nie zastanawiając się nad tym, czy Bella będzie szczęśliwa, czy też nie, zachwycona przyszłymi przyjemnościami, podskoczyłam i zatańczyłam, klaszcząc w dłonie, wokoło mojej rozkosznej przyjaciółki. - Ach, Bella, będziesz księżną... prawdziwą księżną! Jaśnie oświeconą... I znów objęłyśmy się i chichotały, doprowadza- 42 jac babcię do rozpaczy tymi dzikimi objawami radości. - A kiedy pojedziemy? - spytałam się ojca podczas obiadu, chytrze zerkając w stronę Belli. - Jutro pojedziecie z Julikiem... Dziadku Mahomecie _ zwrócił się ojciec do teścia - czy weźmiesz z sobą małego księcia? - W domu starego Mahometa goście zawsze są mile widziani! - odparł dziadek. - A może i księżna nie pogardzi naszą gościną? Ale babcia odmówiła z uprzejmą wdzięcznością. - Za stara już jestem na takie przejażdżki - ale Juliko niechaj pojedzie - dodała łaskawie